Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

10 marca

Cała sprawa się rypła, jak to się u nas mówi. Pojechałam do stolicy i trafiłam pod wskazany adres bez żadnych problemów. Załatwiłam, co miałam załatwić, i oczywiście od razu przygrzałam. Zostałam tam na noc i miałam z towarem wracać na drugi dzień. Ale w nocy zrobiło mi się duszno i wyszłam na samotny spacer. Przygrzana, do tego bez dokumentów i z pompką w kieszeni. Zatrzymał mnie patrol MO. Nieletnia w środku nocy w stolicy. I milczy.

Odwieźli mnie najpierw do komendy na Wilczą. Nie chciałam podać swoich danych personalnych. Przesłuchiwał mnie major MO. Przyznałam mu się, że przyjechałam po towar, ale nic więcej nie powiem. Wygadałam się, bo byłam nagrzana, ale to, że nie wolno mi zdradzić adresu, wiedziałam. Zrobili mi rewizję osobistą i odwieźli do Milicyjnej Izby Dziecka na Wiśniową. I tam się dopiero zaczęło.

Nadal nie chciałam powiedzieć, jak się nazywam i skąd jestem. A poza tym nie chciałam przebrać się w specjalne ubranko. Więc oberwałam. W końcu przebrałam się i zamknęli mnie w izolatce, żebym sobie przypomniała, jak się nazywam. Co dwie godziny, tak myślę, zaglądali do mnie i pytali. Po kilkunastu godzinach, już rano, przyszedł szef Izby. Zaprosił mnie do swego gabinetu i powiedział rzeczowo, że zaraz wezwie fotografa i jeszcze dziś moje zdjęcie pójdzie do TV. Ponieważ byłam już prawie trzeźwa, pomyślałam o rodzicach. Doszłam do wniosku, że tego nie mogę im zrobić, i podałam swoje dane. Od razu zadzwonili do Częstochowy. Milicja częstochowska już mnie szukała, bo rodzice zgłosili, że zaginęłam. Rodzice mieli przyjechać po mnie na drugi dzień. A tymczasem siedziałam w Izbie.

Rano śniadanie. Ustawialiśmy się gęsiego i pod czujnym okiem milicjanta schodziliśmy do jadalni. Na komendę kończyliśmy jeść i szliśmy do sali telewizyjnej. Tam wolno nam było grać w bilard, oglądać TV, czytać. Mnie znowu wezwano na przesłuchanie. Trzymałam się już jednej wersji: że jestem narkomanką, że przyjechałam po towar, ale nic więcej nie powiem. Później powiedzieli rodzicom, że mam urojenia i powinni iść ze mną do psychologa. Potem obiad, ta sama procedura. Z milicjantem na przesłuchanie, do kibla i na posiłki. Po kolacji pozamykali nas w sypialniach z judaszami w drzwiach. Nocowałam z dwiema dziewczynami. Jedna uciekła z domu, druga coś ukradła. W nocy co jakiś czas zaglądano do nas, czy śpimy. Łóżko było wygodne, z czystą pościelą. Ubranie zostało przed sypialnią.

Rano rodzice czekali na mnie w gabinecie szefa. I to był najokrutniejszy moment w tej całej sprawie. Nie wiedziałam, czy mam się z nimi przywitać, rzucić na szyję, przepraszać, płakać. Płakała mama. Ja stałam na baczność ze spuszczoną głową. Kazali mi się przebrać w moje ubranie i pojechałam z rodzicami do domu.

Na drugi dzień musiałam od nowa wszystko zeznawać częstochowskiej milicji. Ci też stwierdzili, że mam urojenia albo naczytałam się kryminałów i puścili mnie wolno.

Szkoły nie powiadomili. Powiedzieli rodzicom, że to ostatnie ostrzeżenie.

96
{"b":"88580","o":1}