Problemem staje się wejście na drugie piętro w sanatorium.
Przyglądam się młodym, roześmianym, pokojarzonym w pary, trójkąty, kompozycje nie nazwane przez żadną moralność. Moja samotność drażni, zabiera im dobre samopoczucie. Tutaj nie ma ludzi poważnie chorych, są wakacje, wolny czas i dużo słońca.
Lekarz uważa, że muszę jeszcze więcej wypoczywać, a mnie już gna przed siebie.
Nie myślę o narkotyku, nie staje się on obsesją przed zaśnięciem. Oswajam się z nowym sposobem uciekania w marzenia i nie ma dla niego tam miejsca. Boję się, że to kolejny podstęp, bym dała się znowu nabrać.