Załadowałam sobie więcej niż zwykle. To taki rytuał ćpalniczy, by uczcić nowy rok. Prawdziwy narkoman nie może być w tymi okresie trzeźwy. I wzięłam za dużo, jak nowicjusz. Jechałam autobusem i czułam, że tracę oddech. Po twarzy spływał mi zimny pot, nogi się uginały i myślałam, że to już koniec. Wysiadłam i chciałam dojść do apteki. Bałam się upaść na ulicy, wtedy ludzie mogliby mi nie pomóc. Już tak bywało, że narkoman umierał sobie spokojnie i nikt z przechodniów tym się nie zainteresował. Myślałam o tym, żeby tam dojść, i czułam, że słabnę. Pomyślałam sobie, że trzeba mocno oddychać. I to mnie uratowało. Zaczęłam wracać do normalnego stanu. Szłam ulicą i oddychałam głęboko, krążenie się poprawiło i uniknęłam zapaści. Zachciało mi się wtedy bardzo żyć, bardzo.
Wróciłam do Marzeny. Zauważyła, że jest ze mną coś nie tak. Nie chciało mi się odpowiadać na jej pytania. Sama wyglądała podobnie. Może tylko dzisiaj była trochę dalej od śmierci niż ja.