Nasza grupa jest na szóstce męskiej. Większość pacjentów to schizofrenicy, teraz z defektem są niczym wygasłe wulkany, lecz może się zdarzyć, że ponownie zaleją lawą otoczenie. Karmieni przez dziesięciolecia tonami leków mają w sobie ukrytą siłę, której nie sposób rozpoznać, zmierzyć, osaczyć.
Staram się mocniej stąpać po realnym świecie, by tutejszy mnie nie przywalił. Wyczuwam w nich dążenie do zerwania niewidzialnej klamry, spinającej ich wewnętrzny świat, która zabrania im otwarcia się na zewnątrz.