Codziennie jestem pod Szczytem na polu namiotowym. Wystarczy tutaj przyjść, usiąść obok rozmawiających hipów i po prostu z nimi być. I to wszystko. To takie proste. Jest się z nimi i nic więcej nie trzeba robić. Przyglądam się, jak grają na bębenkach i fletach, śpiewają, tańczą.
Jesteśmy podobni, chociaż tacy różni. Ludzie przychodzą nas oglądać. Wieczorem przegania nas milicja. Niektórych zamykają na kilka godzin.
Słucham dyskusji ludzi starszych ode mnie o pięć, dziesięć lat i nie bardzo mogę się w tym wszystkim połapać. Ciągle słyszę o filozofii, religii, braterstwie, wolności, pacyfistach. Czuję, że jestem z nimi, ale chciałabym więcej rozumieć. Szukam wśród nich Filipa, ale go jeszcze nie ma.