Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Adams czekał na ciąg dalszy widowiska. Na razie powstała mineralna makieta szkieletu, możliwe, że wykonana z identycznego surowca jak oryginał. Nawet deszcz przestał padać, jakby nadchodził kolejny akt dramatu.

Tym razem zaczął prószyć śnieg. Okazałe, pierzaste płatki wolno, leniwie opadały, gromadząc się wyłącznie na szkielecie. Jednocześnie pociekł perlisty, czerwony deszcz, nie krew, bo ciecz była przejrzysta. Skosztował parę schwytanych kropli: smakowały jak wino. Białe płatki osadzały się w niektórych miejscach szkieletu, przesiąkały czerwonym deszczem. Formowały się z nich to bulwiaste kształty narządów wewnętrznych, to podłużne pasma mięśni, to napięte powierzchnie błon.

Adams, zachwycony spektaklem, zaczął bić brawo.

Rysowały się już wyraźnie: serce, żołądek, wątroba, a różowe pasma mięśni oplotły kończyny. Zauważył, że surowiec nie marnuje się: śnieg niesiony wietrzykiem osadza się wyłącznie na powstającej postaci, deszcz spada tylko na nią, a jego nadmiar zawsze zdąży wsiąknąć, zanim ścieknie na murawę. Schwycił w dłoń spory płatek: nie był zimny, nie stopniał. Adams skosztował – smakowało jak ośrodka chleba.

Wzdrygnął się – przecież zaingerował w niezrozumiały proces. A jeśli spowodował nieodwracalne szkody? Niepewnym ruchem przytknął resztkę płatka do postaci. Płatek spłynął z padającym deszczem.

Proces następował etapami: chwilami zwalniał jakby po to, by Adams mógł dokładniej przyjrzeć się dziełu. Tak stało się, kiedy otrzewna ujęła narządy wewnętrzne, gdy w pełni uformowała się muskulatura, a na Adamsa patrzyły pozbawione jeszcze powiek gałki oczu; tak było, gdy całe ciało pokryła żółtawa warstwa tłuszczu podskórnego.

Wreszcie zesypała się równomierna warstwa śniegu, która zwilżona, wygładziła się w jednolitą warstwę skóry. Przed Adamsem stała łysa i naga kobieta. Była bezbłędnie zbudowana, ale zupełnie bez włosów – jak piękna rzeźba. Po chwili jej głowę i wszystkie miejsca, które kobieta ma owłosione, pokrył delikatny meszek. Włosy, falując, rosły nader szybko. Te na głowie już wkrótce długie, jasne i proste, te z rzęs lekko podwinięte, te jeszcze inne – skłębione i krótkie.

Deszcz wina i równoczesny śnieg chleba przestały padać. Kobiecie usiadł na ramieniu duży motyl. Lekko strąciła go dłonią i popatrzyła na Adamsa. Ich spojrzenia spotkały się. Kobieta zasłoniła się ramionami.

– Nie patrz tak na mnie – powiedziała. – Jestem naga. Adams podał jej kurtkę. (Wykorzystał okazję, by sprawdzić, że to nie animacja, lecz żywa istota). Zapięła kurtkę pod szyję, włożyła ręce do kieszeni i naciągnęła ją poniżej bioder.

– Już lepiej – oświadczyła.

Trzeba od razu przeprowadzić test Ibn Khaldouniego. Tym bardziej jeśli – jak twierdził Uombocco – ma to być idealna kobieta dla Adamsa. Umiejętność nazywania winna zaczynać się od siebie samego.

– Jak się nazywasz?

– Więc jednak umiesz mówić. – Uśmiechnęła się. – Właściwie to zależy od ciebie, ale prawdopodobnie Eva Adams. – Parsknęła śmiechem, jakby do siebie. Śmiała się teraz w głos, ukazując białe, równe zęby.

Pamiętał przecież, jak jest zbudowana: dziewczyna o szczupłych biodrach, niedużych, ale foremnych piersiach i prostych, smukłych nogach. Teraz zauważył, że Eva ma głęboki ubytek w nasadzie serdecznego palca prawej dłoni.

– Co tu masz? – zaniepokoił się.

– Przecież zjadłeś ten płatek śniegu. Każdy z nich miał swoje miejsce.

– No, ale… – Speszył się.

– Teraz mam nieładny nos. Tam przylepiłeś tę resztkę.

– Przecież nie do nosa.

– Ale stamtąd trafił na mój perkaty nosek. – Nadąsała się. Miała bardzo prosty, grecki nos, zakończony zbyt uniesionymi nozdrzami.

– Chodź, wyjdźmy stąd. – Adams lekko objął ją ramieniem. Po tym, co zdarzyło się wcześniej, uznał, że ma do tego prawo. Nigdy jeszcze nie obejmował kobiety z kropel wina, wody i płatków chleba.

Spojrzała na niego niechętnie:

– Naprawdę chcesz stąd wyjść?

– Pięknie tu, ale przecież za tą zasłoną winorośli są drzwi.

– No, dobrze. Skoro nalegasz…

29.

Za drzwiami wywiadowca wykręcił jej ręce. Dwóch innych śledczych schwyciło Adamsa.

– Zostaw ją! – krzyknął Adams. – To moja żona.

– Żartujecie…?! To coś, zrobione z nie wiadomo czego…? – niski, kwadratowy oficer pogardliwie wydął wargi.

– To jest idealna kobieta dla mnie! Tak miało być według wszystkich ustaleń!

– Nie będę uciekać – powiedziała z naciskiem Eva.

– No, dobrze. Puśćcie ją, Ciampone.

Usiadła, rozcierając przeguby i obciągając kurtkę, by staranniej osłonić nagość.

– Nagle stałem się wrogiem, co…? – rzucił Adams. – Po godzinie pobytu w ogrodzie?

Ciaken skinął na trzymających Adamsa wywiadowców.

– Posadźcie go – rozkazał. – Zapis obejmuje trzy tysiące sześćset godzin materiału. To jest sto pięćdziesiąt dni. Byliście w Ogrodzie dłużej, niż ktokolwiek z nas myślał.

– To nie był wasz eksperyment – powiedziała Eva, kładąc szczególny nacisk na słowo „wasz”.

– Koszty tego eksperymentu przekroczyły granice rozsądku. – Ciaken zignorował jej uwagę.

– Można było przerywać zapis, kiedy nic się nie działo – rzucił Adams.

Ciaken pokiwał głową, nieustannie przeglądając papiery. – Stale coś się działo – powiedział.

– Więc Człekoust będzie zadowolony.

– Nie jestem pewien.

– Eksperyment miał się nie powieść?

– Przestańcie, Adams. I tak jest z wami dość kłopotów – Ciaken znów pogrążył się w studiowaniu notatek.

– Czy możemy stąd odejść? – spytała Eva.

– Pani chyba żartuje! Wydarzyło się tyle niezrozumiałych rzeczy. Jest pani tworem powstałym…

– Każdy z nas jest stworzeniem – przerwała mu. – I pan, i Adams też…

– Ach, tak, tak. – Ciaken machnął ręką. – Po tym, co się stało, nie może pani tak po prostu odejść. Trzeba ją wprowadzić do ewidencji ludności. Utworzyć teczkę, przyznać numer porządkowy, nadać imię i nazwisko.

– Ona już się nazywa. To Eva Adams.

– Imię Eva nie będzie używane, jako zbyt oczywiste.

– Jakże…!? – wyrwał się Adams.

Eva lekko powstrzymała go za ramię. – Może być Natalia? – spytała. – Natalia Adams. Ciaken zmarszczył brwi.

– Niech będzie Natalia – zdecydował. – Ale to nie wszystko. Trzeba przeprowadzić badania, testy, analizy. Pracuje nad tym cały sztab badawczy.

– Możemy się w to włączyć – zadeklarował Adams. Natalia spojrzała na niego zdziwiona.

– Tak. Wasze spostrzeżenia też się przydadzą. Teraz udacie się do swoich cel.

– Do osobnych cel…? – zdziwił się Adams. – Przecież miała powstać kobieta idealna dla mnie. Dlaczego mam zostać od niej oddzielony?

– Na razie tak będzie.

– Dlaczego wyprowadziłeś nas z Ogrodu? – spytała, kiedy strażnik wiódł ich korytarzem.

– Z Ogrodu?

– Przecież tam nie sięgało jego państwo. Własną decyzją sprowadziłeś nas z powrotem pod Skałę. Nie podobało ci się tam?

– Czegoś tak pięknego nie widziałem w życiu, ale przecież to był tylko pokój.

– To był tylko skraj Ogrodu. Mogliśmy iść w jego głąb. Nigdy by ci się nie znudziło poznawanie Ogrodu. Jest coraz dziwniejszy i wspanialszy, a w czasie tej drogi w głąb cokolwiek dotąd przebyłeś, wydaje ci się maleńkie w porównaniu z tym, co właśnie podziwiasz.

– Powiedziano mi, gdzie są rozmieszczone kamery, gdzie drzwi, którą ścieżką chodzić, by nie uszkodzić czegoś.

– To były jego punkty, posterunki, do których i w Ogrodzie ma prawo. Trzymałeś się ich z niewolniczym posłuszeństwem, chociaż skoro już tam wszedłeś, wolno ci było chodzić, gdzie chcesz, i pozostać tam tak długo, jak tylko byś zapragnął.

– Przecież ten Ogród był tylko iluzją. To zbyt piękne, aby mogło istnieć w rzeczywistości.

– Rzeczywiście, z twojego miejsca nie widać było tej oszałamiającej perspektywy… – urwała. – Ja widziałam niewiele dalej, ale już teraz serce usycha z tęsknoty.

– Co widziałaś?

– Zaraz za tymi zaroślami są cztery rzeki. Tygrys, Eufrat i jeszcze dwie.

26
{"b":"100661","o":1}