Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Idąca obok gabera schyliła się i szybkim ruchem poderwała w powietrze szczególnie dożartego młodziaka. Mocnym chwytem złapała go za kark i przydeptała do ziemi, następnie jednym szarpnięciem wyrwała mu przednią łapę. Okaleczony stwór, żałośnie skowycząc, oddalał się, utykając na trzech pozostałych. Gabera zdarła z oderwanej kończyny skórę i wgryzła się w surowe mięso. Gdy posiliła się do syta, cisnęła kością w stadko Stworów Mroku, które teraz trzymały się w bezpiecznej odległości.

Niektóre z nich kicały jak rogate zające. W przerwach między susami zastygały jak zasuszone, pomarszczone figurki. Kilka razy taki zając wyskoczył na kark idącego człowieka, boleśnie gryząc go w kark. Zawsze wtedy jakiś dorosły Czarny uwalniał Golca mocnym szarpnięciem, zdzierając napastnika. Na karku pozostawała krwawiąca rana.

Adams nauczył się trzymać blisko dorosłych Czarnych – obawiał się, że tak daleko od Linii nie byłby w stanie zagrozić takiemu młodziakowi.

Dokuczliwe małe zwykle tworzyły wokół idących wirujący kłąb. Adamsa omijały nawet w chwilach, gdy pierwszemu szczeniakowi ze stada udało się przedrzeć do sutka którejś ze samic i wtedy u wszystkich gaber opór przed karmieniem zgodnie słabł. Naciągnięta na grzbiet skóra samicy nie mogła zmylić szczeniaków. Inaczej rozpoznawały płeć idącego Czarnego.

Im bardziej na wschód, tym stawało się ciemniej. Dawno temu minęli już stertę cegieł, ruiny wieży strażniczej Czarnych, zburzonej kiedyś przez Hevrensza-Trzy-Palce, a teraz zwane jego imieniem.

Ciepło myślał o roztargnionej samicy Czarnych, która użyczyła mu swojego futra i czaszki i teraz ratowała jego życie. W myślach nazwał ją żartobliwie „Gabercia”.

96.

Krippelowi dokuczał upał. Odział się grubo, na to jeszcze futro, a jak na złość dzień był ciepły. Wziął za wiele sprzętu i jedzenia. Upchał to wszystko w worku niesionym na plecach. Niestety, sznurki, na których go dźwigał, mocno wrzynały mu się w ramiona. Petrynał przewieszony przez ramię, a schowany pod futrem, też ważył swoje.

Uważał, że przygotował się najlepiej ze wszystkich. Reszta legionistów nierozważnie wyruszyła bez etatowego wyposażenia; zabrali ze sobą mniej niż na kilkudniowy zwiad. Jego zdaniem skazywało ich to na klęskę. On sam wziął całe etatowe wyposażenie, a nawet więcej. Teraz jednak za swoją rozwagę i zapobiegliwość płacił bólem i zmęczeniem.

Śmierć Barbera wydawała się wydarzeniem tak odległym, że jakby nierealnym. Zaszła zbyt szybko, żeby lęk się utrwalił. Tamten busierec obwąchał wszystkich z oddziału, wybrał sobie tylko Barbera, zabił go i szybko odszedł. Widać przebrania innych były wystarczająco realistyczne.

Krippel nie pamiętał już, jak długo idzie; wszystko sprzed marszu zbladło, skurczyło się w pamięci. Zupełnie jak gdyby szedł już od dzieciństwa, jakby jeszcze jako umorusany pędrak pożegnał przedwcześnie postarzałą, zniszczoną ciężką pracą matkę, od razu naciągnął na grzbiet czarne futro i ruszył w drogę tym płaskowyżem, ku czarnemu horyzontowi.

Ze zdartych pęcherzy wyciekał płyn surowiczy, ukryta pod nimi wrażliwa skóra ścierała się do reszty, pod sznurami otwierały się krwawiące rany. Każdy krok odzywał się bólem promieniującym aż do miejsca, skąd z czaszki wyrasta kręgosłup.

Krippel zostawał z tyłu. Był odpornym żołnierzem, wprawdzie durnym i próżnym, jednak zdolnym przetrwać nawet ciężki ból, jeśli miał jakąkolwiek nadzieję na jego koniec. Teraz takiej nadziei nie potrafił w sobie wzbudzić: do końca marszu było zbyt daleko, a ból przepełniał całe ciało.

Właśnie minęła go kolejna grupka konwojowanych przez dwa rogate, segmentowane węże o niemal ludzkich głowach. Stwory, sprawnie się wijąc, bez trudu nadążały za krokami Golców.

Wyczekał, aż go wyprzedzą. Stęknął, spróbował przez futro schwycić za sznury, przesunąć oba narzędzia tortury. Z trudem wyłowił ich kształt spod gęstych kudłów. Złapał mocniej i poczuł ostry ból skóry kłutej szablastymi pazurami, przywiązanymi do palców. Z nowych ran promieniowało ciepło.

„Cholerny Krawiec, cholerny niewolnik”, pomyślał ze złością. „Omotał decymusa, omotał nas wszystkich. Nawet ja go posłuchałem, cholera jasna”.

Zsunął futro z palców i dłoni. Zaczął niezręcznie rozsupływać paski, którymi przytroczył szpony. Niepotrzebnie do każdego palca przywiązał ostrze i nie zostawił ani jednego do precyzyjnych ruchów.

Plecy i obojczyki piekły nieznośnie.

Przeciął pazurem tasiemki mocujące inne szpony. Pracował zbyt nerwowo, raniąc palce.

Dosyć tego! Dość! Uwolnić się z tych krępujących więzów! Poprawić to dziwaczne przebranie.

Od dłuższego czasu szedł sam, sylwetka Aldnoya zniknęła w oddali razem z ostatnimi Golcami. Krippel rozejrzał się: nikogo w pobliżu nie było. Zatrzymał się; odwiązane pazury rzucił na ziemię, spróbował sięgnąć dłonią na kark, gdzie związane były tasiemki futra. Worek wisiał nisko, na krzyżach, przeszkadzał mniej, niż się wydawało.

Wreszcie pociągnięta tasiemka ustąpiła, potem następna, jeszcze kilka innych. Byle się z tego wydobyć, jakoś ukoić piekący ból. Potem będzie czas, by ponownie się odziać w futro.

Bez ściągania czaszki Czarnego nie dało się wydobyć głowy z przebrania. Przeszkadzały okazałe rogi. Kiedyś kupił tę czaszkę właśnie dla pięknych rogów, a teraz przez nie pozbywał się praktycznego hełmu.

Zsunął więc futro z całej górnej połowy ciała. Owionął go chłodny wietrzyk. Wreszcie udało się unieść sznury z krwawych kolein. Odetchnął z ulgą. „Zroluję kawałki tkaniny i podłożę pod sznury” pomyślał. „Wtedy da się iść”. Położył plecak na ziemi. „Można przecież go nieco opróżnić. Wziąłem sporo niepotrzebnych rzeczy. Tu jest dużo cieplej, niż myślałem”.

Przyplątał się do niego mały Stwór Mroku. Zajadłe zwierzę przypominało małpę o psim pysku, miało przesadnie długą, jaszczurczą szyję i krótkie różki na głowie. Stwór zaczął szarpać przednimi łapkami za zsunięte futro, próbował do reszty zedrzeć je z Krippela. Pienił się z wściekłości i warczał, ukazując długie kły. Szarpnął raz i drugi, przewracając Krippela i ściągając z niego futro do reszty. Ten sięgnął po broń. Mały odbiegł parę metrów, jakby drażniąc się z żołnierzem, który za wszelką cenę musiał odzyskać przebranie. Młodziak już nie wściekał się, lecz stroił do niego miny, wystawiał jęzor i przewracał oczami, pokazując zrabowany skarb.

Nagle jakaś siła uniosła Krippela za kark w powietrze. Przed oczami ujrzał dziwaczną, wykrzywiającą się do niego twarz, której z gałek ocznych wyrastały kępki włosów. Suchym językiem przejechała po twarzy Krippela, spróbowała nawet ukąsić miękkimi, uformowanymi z ciała zębami.

Ogromny busierec oglądał go ze wszystkich stron. Następnie wolną ręką sprawnie zdarł spodnie, zaraz uwalniając z butów stopy żołnierza.

Petrynał leżał na skale. „Tu skałkówka nie wypali”. Krippel wyliczył sobie dokładnie trasę: jak sięgnąć po broń w biegu, następnym ruchem drapnąć leżący obok ignitor i dalej biegiem za widoczną skałkę. Byle się uwolnić z żelaznego chwytu.

Kopnął busierca piętą w brzuch. Z całej siły poprawił. Nie zrobiło to na Czarnym większego wrażenia. Jakby od niechcenia machnął pięścią wielką jak bochen chleba. Rozbłysk światła pozbawił legionistę przytomności.

Zbudził się z głośnym szumem w uszach, nagi, jedynie w skorupie. Busierec siedział obok, czekał na jego przebudzenie. Teraz mocnym chwytem postawił go na nogi. Jego ostre szpony orały skórę człowieka. Zdecydowanie pchnął Krippela w stronę przechodzącej kolumny Golców. Kilka szturchańców idących obok Suchych pozbawiło legionistę woli ucieczki.

– Wreszcie się zdecydowałeś – powiedziała przechodząca goła kobieta. Miała okrągłe, bezmyślne oczy, czerwoną twarz i potwornie spuchnięte całe lewe ramię. – Lepiej z własnej woli iść do naszego pana. On na pewno będzie dla takich łaskawszy niż dla tych, co chcieli mu uciec.

86
{"b":"100661","o":1}