Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Głębokość rosła wolno. Po kilkunastu krokach zagłębili się po kolana. Woda zmywała cuchnącą maź, uwalniała od nieznośnego smrodu. Najpierw twarze i włosy. Potem ręce. Strugi ściekały z odzieży. „Ubranie można wyprać na sobie”, pomyślał.

Oboje stali zanurzeni po pas.

– Masz śmieszne paznokcie, Hemfriu, inne niż dawniej. Sporo odrosły, nie da się ukrywać tego dalej: kobiety zwracają baczną uwagę na ręce. Reszta też się wyda.

– Moje paznokcie to szpony, rosnąc, grubieją i zakrzywiają się. Muszę je często przycinać. To niełatwe, bo poddają się dopiero solidnie namoczone albo starannie namaszczone.

– Twoje dłonie bardzo mi się podobały, teraz wyglądają inaczej.

– To tylko paznokcie nadają im dziwny wygląd.

– Tu nie musisz ich przycinać. Szpony mogą się przydać.

– To nie tylko paznokcie. – Ukazał czarne odrosty na nadgarstkach.

– Czy to wszystko? – Wielkie oczy Renaty nie były w stanie ukryć przestrachu.

– To samo na prawym boku i na podbiciach stóp. W miejscach, gdzie skóra gabery stykała się z moją skórą.

– Miałeś w tych wszystkich miejscach białe znamiona.

– Teraz zostały przykryte przez futro.

– Miałeś je po wewnętrznej stronie dłoni. Tam powinny pozostać.

Obejrzał swoje dłonie: Blizny po wewnętrznej stronie zniknęły bez śladu. Skóra zresorbowała zbliznowaciałą tkankę.

– Zupełnie znikły. Nie ucieszyło jej to.

– Znamiona z korytarza zabezpieczyły cię. Zostały skompensowane, lecz przezwyciężyły rozwój skóry Czarnego. Samo nałożenie skóry gabery i przekroczenie Linii to za mało, by zniknęły. Co jeszcze zdarzyło się na waszej wyprawie? – spytała.

– Doszliśmy do płomieni.

– Hemfriu, czy tylko widziałeś te płomienie… Chodź za mną. Tu, na brzeg. – Takiej rozmowy nie można było toczyć w wodzie. – Powiedz mi o tym zaraz.

Na brzegu oboje przykucnęli, ociekając. Od razu zrobiło się im chłodno. Gorąco siarki pozostało daleko za nimi, ale wrócił kanałowy odór ich odzieży.

– Czy wszedłeś do Miejsca Płomieni, Hemfriu?

– Pachom wszedł, ale zaraz wrócił.

– A ty, Hemfriu? A ty?

– Ja tylko sięgnąłem w nie rękami. Zaraz je cofnąłem. Te płomienie tylko mnie liznęły. Nie sparzyły mnie.

– Nie można bezkarnie wejść do Miejsca Płomieni. Na pewno nie skończyło się na tych znamionach.

– Długo chorowałem, ale wydobrzałem. Pachom miał mniej szczęścia.

Renata wysłuchała historii przemiany sotnika. Otuliła się ramionami, drżała z zimna.

– Czy to już wszystko, Hemfriu? Nie ukrywaj nic przede mną, proszę. Wszystko dla ciebie poświęciłam. Muszę znać prawdę. Ja na to zasługuję.

Westchnął, usiadł na piasku i rozpoczął opowieść o swoim pobycie na Linii. Zaczął od przybycia Drubbaala i zszywania jego twarzy. Opowiadał o odprawie, wyruszeniu, losie poszczególnych uczestników zwiadu.

Słuchała ze zmarszczonymi brwiami. Nie przerywała.

Zawahał się przy spotkaniu Złotej Gabery, jednak w końcu o tym opowiedział.

– Poszedłeś za Złotą w płomienie?

– Nie.

– Mów dalej. Wrócił do opowieści.

Drobiazgowo wypytała go o przemianę Pachoma i jego dolegliwości: czy gorączkował, czy włosy wyrywał, czy też same wypadały, czy skóra się łuszczyła.

– Widziałaś chorych na tę przypadłość?

– Nie, ale słyszałam opowieści.

– Powtórzysz mi je.

– Nie warto… Każda mówi co innego.

– Tę Złotą potem odkupiłem. Trzymali ją w lochu, w Krum.

– Dlaczego to zrobiłeś?

– Ona mnie nie wydała pod Płomienistymi Wrotami, ratując mi życie. Wziąłem ją potem ze sobą na Linię.

– Co? Przecież Złota Gabera zrobi wszystko, żeby mieć dziecko z człowiekiem.

– Ją kto inny zasiał już wcześniej.

– To niemożliwe. Wtedy nie zeszłaby na Stronę Człowieka. Hemfriu, od pewnego czasu przestałam cię widzieć w snach. Kiedy straciłeś moje amulety?

– Pogniotły się w pierwszą noc po jej zakupieniu.

– To ona je zniszczyła. A jak miała na imię?

– Dałem jej Pięknooka.

– Coś ty zrobił?! Dałeś jej moje imię. Miała wgląd w moją duszę i w twoich myślach mogła przybierać mój wygląd. Czy prosiła, żebyś nadał imię jej dziecku?

– Sama wymyśliła imiona, ale mnie się radziła. – Adams był coraz bardziej osłupiały. – Też w jej obecności niepokoił mnie sen, o tym, że mam ciebie.

– Oczywiście! To ona do ciebie należała, nie ja. To ona urodzi twoje pierworodne dziecko, nie ja. Hemfriu, co ty narobiłeś…?! Co ty narobiłeś? – Złapała się za głowę.

– Taki sen zdarzył mi się też później. Przy innej Złotej.

– Była jakaś druga…?

– Tak. Hjalmir ją kupił. Ona też pytała, czy wymyśliła ładne imiona dla swojego dziecka.

– Drugie dziecko.

– Ale jej nie dałem imienia… To znaczy dałem, ale nie związane z tobą.

– Włamała się śladami pierwszej. Co teraz będzie z nami?

– Ja chcę być tylko z tobą. One wykradły te dzieci, bo przyjęły twoją postać. Nie miałem pojęcia, że cię zdradzam.

– Tak. Wiem – powiedziała markotnie.

– To były behmety?

– Właśnie nie. To w tym wszystkim najgorsze. Poza tą jedną, niepohamowaną kradzieżą obie miały kryształowe dusze. Czy one mówiły, gdzie chcą wychowywać swoje dzieci?

– Crispa nic nie mówiła. Pięknooka chciała zejść do Krum.

– Może chociaż zejdzie do Hrabbana. Adala jej nie przegna. Twoje dziecko się nie zmarnuje.

– Proszę, uwierz mi, że nie byłem świadomy tego, co się dzieje… – umilkł, spoglądając na nią.

Renata milczała. Musiał liczyć się z jej każdą decyzją. Nawet gdyby zażądała, żeby ją odprowadził do Krum, nie sprzeciwiłby się. Co powie? Co zadecyduje? Patrzył na nią z niepokojem. Bardzo nie chciał jej stracić. Nie czuł winy, ale rozumiał, że ona może nie pogodzić się z tym, co zaszło.

Renata powoli pokiwała głową.

– Ukradła twoje marzenia o mnie. Złota Gabera jest nieszczęściem narzeczonej, rozpaczą żony. Zawsze tak było i pozostało. Co teraz?

– Zalany korytarz, potem próg wodospadu.

– A tak starannie uczyłam się zakrętów.

– Później się to przyda.

Jakiś nieuchwytny cień pojawił się między nimi – mniej widoczny niż szyba; jakaś cieniutka przegroda. Trudniej będzie z tym żyć.

Powoli stawało się coraz ciemniej, jakby tam, skąd docierały resztki światła, zapadał mrok.

158.

Sen nie przychodził, przemoczona odzież ziębiła grzbiet, zęby szczękały, a mięśnie kurczyły się falami dreszczy.

– Możemy wrócić tam, gdzie korytarz był cieplejszy – powiedział.

– Zapach siarki aż wierci w nosie. Trudno to znieść.

– Trzeba się poruszać.

– Tak – mruknęła apatycznie.

Adams zebrał się. Ich sylwetki ledwie rysowały się w mroku.

– Wypiorę odzież.

Niechętnie zanurzył ręce w chłodnej wodzie. Zrzucił łachy prócz skorupy i otrzymanej od Adali szarfy. Wyginając się, wlazł do wody po pas, zanurzył się cały. Było cieplej.

– Renata! Zrób to samo. W wodzie jest lepiej niż na brzegu. – Starannie płukał włosy.

– Boję się, że coś może przypłynąć w ciemności. Wzdrygnął się: nie, czerwie nie umiały pływać. Prał swoją odzież, póki do reszty nie straciła zapachu.

– Podaj mi swoje ubranie, też je wypiorę.

– Dobrze.

Głośno szorowała nogami w wodzie, żeby podać mu swoje rzeczy. Jednak zanurzyła się w toni. Nie umiała pływać. Kurczowo trzymała się jego ramienia. Dzięki temu mógł ją łatwiej wziąć w ramiona.

Sama uniosła się na nim w górę. Miał teraz twarz na wysokości jej piersi. Na policzku poczuł chłodny dotyk metalowych płytek stroju. Czuł gładką skórę na jej plecach, skrywające się pod nią płaskie, napięte mięśnie. Ciało Renaty było chłodne i mokre. „Jak rybka”, pomyślał czule.

Nie dało się przesunąć dłoni pod jej strojem do przodu, na piersi. Westchnął zawiedziony.

– Cholerne rusztowanie.

– A czegóż byś chciał? Przecież to osłona przeciw takim wścibskim rękom.

Pas był bardziej wykrojony, aby uchronić przed otarciami w czasie biegu. Przynajmniej nie zamykał dostępu do jej włosków. Wywinęła się spod jego ciekawskich dłoni.

140
{"b":"100661","o":1}