Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Tramwaj dotarł w pobliże Janycułu. Adams przecisnął się ku wyjściu. Musiał mocno pracować łokciami, żeby wysiąść. Nie rozglądał się specjalnie, ale nie wątpił, że za nim wyskoczył nieodłączny cień.

Za resztkę pieniędzy kupił bilet upoważniający do godzinnego spaceru po ogrodach przewodniczącego. Nie pamiętał, gdzie rosła layleia, zatrzymywał się więc przy każdym okazie i wypatrywał tabliczki. Wreszcie ujrzał charakterystyczną sylwetkę. Coraz drobniejsze gałązki rozszczepiały się w cieniutkie, niemal niewidoczne włoski – jak mgiełka. Przyśpieszył kroku. Wkrótce gnał, nie mogąc doczekać się wolności. Za sobą słyszał sapanie biegnącego funkcjonariusza.

Nagle zamarł: obok siebie rosły dwa okazy Cayleii. W którym z nich jest wejście do korytarzy…? Gdzie jest dziupla?

Czyjaś ciężka łapa opadła na jego ramię.

Adams odwrócił się gwałtownie.

– Nie możecie…! Nie wolno wam…! – krzyczał czerwony: wysiłku podwywiadowca Ribnyj, z trudem łapiąc powietrze.

– Czego nie mogę?! Czy jestem aresztowany?!

– Nie.

– Więc pójdę, gdzie chcę.

– A właśnie, że nie. – Ribnyj złapał go kurczowo za rękaw, a jednocześnie usiłował dmuchać w gwizdek. Chociaż poczerwieniał jeszcze bardziej, zdołał wydobyć jedynie cichy pisk.

Mimo to pojawiło się kilku porządkowych. Pomogli przytrzymać Adamsa.

– Jesteście aresztowani… – zdecydował wreszcie funkcjonariusz.

– Za co?!

– Za deptanie trawnika. To poważne wykroczenie. Tu jest teren stadionu przewodniczącego Nero.

Adamsa skuto i odstawiono na dobrze znaną komendę, trzęsącą się suką w truskawki i banany. Ciaken go rozkuł.

– Jednak nie zostałem aresztowany? – Adams uśmiechnął się pogardliwie.

– Wystarczy niewielka grzywna.

– Ja tam wrócę.

– To znowu będzie mandat. Trawa otacza obie Cayleie.

– To co, mam przeskoczyć o tyczce?

– Macie zakaz opuszczania miasta, ciąży na was podejrzenie zabicia Ibn Khaldouniego. Ponadto wyniki eksperymentu nie zostały jeszcze całkowicie opracowane.

– Przecież przestaliście mi płacić.

– Sprawdzimy w rachubie, czy jeszcze nie została jakaś końcówka do wypłacenia.

– Natalia mnie opuściła. Po co mam tu tkwić i wszystko rozpamiętywać?

– To nie zależało od nas. Możemy dla was załatwić opiekę pedagog Mówiącej. Pomoże wam odnaleźć się w nowej sytuacji.

– Chcę rozmawiać z Człekoustem.

– Nadobywatel Człekoust jest obecnie bardzo zajęty.

– Ja jednak koniecznie chciałbym z nim rozmawiać.

– Z pewnością przyjmie was, jak tylko będzie mógł.

Odprowadzono go do celi numer osiem. W kącie stało regulaminowe wiadro zimnej wody, przynajmniej można było spłukać pot z twarzy.

45.

Nadobywatel komendant był zbyt zajęty i rozmowa nie doszła do skutku. Adamsa zwolniono z aresztu znów o trzeciej w nocy. Prosił, żeby mu pozwolono przespać się w celi do rana, bo komunikacja miejska jeszcze nie działa, a na dodatek pada. Niestety, przepis nie pozwalał pozostać w areszcie do rana, jeśli nie przedstawi się wcześniej formalnego oskarżenia. Nocna zmiana była bowiem zobowiązana do opróżnienia i wysprzątania zwolnionej celi.

„Cóż, zmoknę ja, zmoknie cień”, mruknął i ruszył w deszcz. Kompletnie przemoczony, dotarł do hotelu około piątej.

Drżąc z zimna na ulicy, zastanawiał się, czy nie nadszedł właściwy moment, by odszukać drzwi w drzewie. Ale wyobraził sobie szamotaninę z przemoczonym funkcjonariuszem i przeszła mu ochota. Trzeba to lepiej zaplanować. Najpierw rozstrzygnąć, w którą z Cayleii wiedzie droga.

Bramę otworzono o szóstej.

Nawet nie rozchorował się. Wystarczyło jeden dzień pozostać w pokoju i gorączka minęła. Tyle że Adamsowi dokuczał głód.

W urzędzie najpierw usiłowano go zbyć, przedstawiając rozliczenie, z którego wynikało, że należność została już uregulowana. Adams jednakże oświadczył, że musi więc albo z głodu opuścić Miasto pod Skałą, albo popełnić jakieś przestępstwo, by umieszczono go w areszcie. Lewtan wysłuchał tego w milczeniu. Dopiero gdy Adams powołał się na opinię przodownika Ciakena, wyszedł. Po dziesięciu minutach wrócił czerwony z wściekłości, ale z nową decyzją. Stwierdził, że ktoś w rachubie właśnie popełnił błąd i uznał, że Adamsowi należy się jeszcze wyrównanie za eksperyment. Ta nienależna kwota – jak kwaśno stwierdził – zostanie podzielona na stosowne raty.

Raty nie były wysokie, ale starczały na jedzenie i przejazdy. Jak na złość bilety podrożały, odkąd starał się spenetrować okolice Janycułu i znaleźć dojście do ogrodu. Otoczenie Cayleii ograniczono drewnianymi barierkami. Należało zmienić taktykę.

Najpierw musiał rozwiązać problem, na który później nie będzie czasu: Do której Cayleii należy wejść? Czy tej, z której wyszedł, czy szukać wejścia w tej drugiej? Ponadto: jak rozróżnić oba drzewa?

Wchodząc do pierwszej, trafi pod zamurowane drzwiczki w murze Leona. Jeśli nawet sforsuje mur, straci Natalię i znajdzie się w nie wiadomo jakim czasie.

Z kolei wskazówki z hasła nie zostały jeszcze wyczerpane, więc prowadzą do jakiegoś celu. A jeśli na końcu tej drogi jest rozwiązanie i wyjaśnienie?

Aby zastosować przepis poprawnie, należało rozstrzygnąć, jaką rolę w zwariowanej geometrii tego świata odgrywa Miasto pod Skałą. Czy w myśl reguły jest korytarzem? Czy salką z trzema drzwiami? W tym drugim przypadku korytarzem byłoby tylko zstąpienie na trawę z dziupli w dziwacznym, porosłym drobniuteńkimi kolcami drzewie, a wejścia do jego dalszego odcinka umieszczone są gdzieś na terenie Miasta pod Skałą.

„Drzwi w salce powinny być tak umieszczone, aby gdy się do niej wejdzie, nie było żadnej wątpliwości, które z nich są prawe, a które lewe…”, rozumował Adams. „Cayleie są dwie, więc z symetrii wynika, że topologicznie Miasto pod Skałą jest korytarzem”.

Czy jednak można oprzeć się na tak wątpliwym rozumowaniu?

Jaki sens dopatrywać się tutaj takiej symetrii? A jeśli w Mieście pod Skałą rośnie więcej Cayleii…? Nie zwiedził przecież nawet całych Ogrodów Przewodniczącego Nero. – A jeśli są tu inne ogrody? – Adams oparł dłonie na parapecie. Z natężeniem wpatrywał się w niskie, kłębiaste obłoki sunące nad miastem. Dostrzegł małą, ciemną sylwetkę.

„Ona czy jakiś gawron…?”, pomyślał.

Sylwetka zniknęła w chmurze, ale wkrótce wyłoniła się. Oczywiście, skrzydlata kobieta.

„Czy ona się bawi, przebijając na wskroś ten kłąb mgły?”, pomyślał. Nie dało się cały czas śledzić jej zabawy z obłokiem, zauważył jednak, że Liliane lata wokoło obłoku, co jakiś czas, wedle kaprysu, przecinając go na wylot.

Podziwiał jej popisy, lecz myślami był już daleko.

„Droga powinna być wskazana jednoznacznie. Co by to znaczyło? Gdyby jednak Miasto pod Skałą było salką, mam teraz skręcić w prawo. Powinienem iść do drzwi po prawej stronie, więc wzdłuż ściany, czyli wokół pnia w prawo i wejść w najbliższe drzwi. No jasne, jeśli miasto jest salką… wynicowaną salką”, uśmiechnął się do swoich myśli, „…drzewo ma mieć trzy dziuple. Tylko tak droga może zostać jednoznacznie wskazana…”

Spojrzał na baraszkującą w powietrzu Liliane.

„Właściwie ona teraz jakby wychodzi z pnia i w innym miejscu w nim znika. Czy to Liliane naprowadziła mnie na rozwiązanie?”, pomyślał.

Jakkolwiek było, należało obejść pień Cayleii wokoło dla sprawdzenia, czy są w nim rzeczywiście trzy wejścia. W przeciwnym wypadku trzeba było wybrać ryzykowną hipotezę korytarza.

„Tak, ta druga Cayleia to zmyłka. Topologicznie jest jak rzeźba stojąca w środku salki. Takich fałszywych śladów może być w tym mieście wiele”, pomyślał Adams i zrelaksowany wyciągnął się na kanapie. „Trzeba zdobyć jakieś rękawice, bo kolce Cayleii są niewiarygodnie drobne”, planował. Z dłońmi pod głową, dumny z rozwiązania Adams gapił się w sufit.

Trzeba też było zaopatrzyć się w latarkę i świece.

36
{"b":"100661","o":1}