Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Zaraz, jakby za szybko, znalazł się nad Mroczną Przełęczą.

– Teraz podejdź do tych tyczek na przełęczy – powiedział do nieznajomej. – Potem na drugą stronę do żlebu, ale nie za nisko. Patrz na kopczyki po prawej. Za nimi ścieżką przez skały, aż wyjdziesz na ostrze bocznej grani. Nim do znaku. Tam zobaczysz po prawej w kotlince obóz, w lewo zaś zejdzie inna ścieżka, aż do osady nad oceanem. Ci ludzie mogą cię skrzywdzić, ale to twoja jedyna szansa na przerwanie marszu płaskowyżem.

– Pójdziesz ze mną?

– Nie teraz. Mówiłem, byś nie pytała.

– Mam na imię Jelena – powiedziała i przytuliła się do niego, zaskakując czułością.

– Idź już, bo każdy inny Czarny zapędzi cię w Drogę Trupa. Adams zauważył na jej plecach niedużą, owalną siną dziurę po postrzale. Uważnie obserwował jej zgrabną sylwetkę, póki nieznajoma nie osiągnęła siodła przełęczy i nie pomachała do niego ręką.

„W Krum jej się to szybko wygoi. Tak urodziwej i zdrowej branki nie powinien zabić żaden żołnierz ani inny mieszkaniec Dolnego Miasta”, pomyślał i skierował się na płaskowyż. Przerwanie zwiadu potraktowano by jako dezercję.

Zawrócił w stronę ciemności, wypatrując towarzyszy. Wkrótce – dostrzegł daleko przed sobą sylwetkę Pachoma (chód zdradził człowieka, a inni żołnierze mieli sznurowania na plecach). Dowódca markował marsz, prawie nie posuwając się do przodu. Plątał się przy pierwszych grzybach skalnych, jakie wyłaniały się z mroku.

105.

To blask przechodzącej w oddali świecącej chmury Pachom wziął za jutrzenkę. Jak jednak miałby tutaj nadejść dzień od wschodu, skoro dotąd nigdy nie nadszedł?

Zawrócił, zanim dotarł w rejony, gdzie zielonkawe chmury były jedynymi latarniami. Zgubił w mroku cały oddział, teraz chciał zebrać swoich żołnierzy. Mimo że szedł równym krokiem, Adams, który jak sam czuł, wlókł się noga za nogą, dogonił go bez trudu.

– Widziałeś innych? – rzucił oficer, gdy zrównali się w marszu.

– Ani jednego. Pachom pokiwał głową.

– Może jeszcze nadejdą.

– Lepiej tu nie stać. Oddalmy się nieco.

– Wtedy nie dogonią nas.

– Dogonią. Tu dzieją się dziwne rzeczy. Idę od dawna, a teraz ciebie doganiam, który podobno też szedłeś, choć, jak uważasz, zawróciłeś przy pierwszym blasku.

Dobrze. Chodźmy Maszerowali w milczeniu. Adams zaczął rozglądać się w poszukiwaniu Brązowego Kubraczka. Szybko znudziło go towarzystwo mrukliwego dowódcy.

– Myślałem, że wybierzesz Adalę, a ty zacząłeś romansować z Renatą – przerwał milczenie Pachom.

– Ja?

– Właśnie. Symmachs wszystko opowiedział. Myślał, że ci tym zaszkodzi. Zadbałem, żeby szkody były mniejsze.

– Dlaczego to zrobiłeś?

– Renaty mieć nie będziesz, bobyś zginął. Adala jest piękna. Czas płynie.

– Dlaczego tak ci na mnie zależy?

– Stanowiłbyś dla Adali ochronę – powiedział Pachom. Miał zimne, zielone oczy. Nie matowe, jak Adala, lecz wodniste, połyskliwe. Teraz zerkały przez wąskie szpary w czarnym futrze. – Zasłużyła na lepszy los. Ojciec nie da jej spokoju, póki pozostaje w gospodarstwie. To nie jest przecież niewolnica, lecz wolna dziewczyna.

– Ja jestem niewolnikiem.

– Tak, w połowie Hjalmira, w trzeciej części należysz do mojej decymy, trochę do Quirinu, a resztę sam wykupiłeś.

– Hjalmir odzyskał resztę za mój hełm.

– Niech będzie. Dla mnie nie ma znaczenia, żeś niewolnik.

– Niewolnik byłby gospodarzem?

– A dlaczego nie? Łatwiej się wykupić. Jeszcze jak ktoś ma złote ręce do roboty.

– Nigdy nie byłem młynarzem.

– To łatwiejsze niż praca chirurga, a tego fachu łatwo się nauczyłeś. Zresztą mógłbyś sprzedać młyn, gdybyś chciał, i żyć tylko ze swej wiedzy.

– Hjalmir planuje zakończyć służbę i kupić dom.

– Hjalmir nigdy nie osiądzie w Krum. Zanadto lubi żołnierski żywot, choć gór nienawidzi. Nie porzuci wojaczki dla jednej kobiety.

– A ja tak?

– Właśnie. Ty raczej obserwujesz nasze życie, niż bierzesz w nim udział. Nie uderza ci walka do krwi. Za to kobiety za tobą przepadają, Krawiec.

– Jestem stary, Pachomie.

– Powtarzasz to, kiedy ci wygodnie.

– Jak nie wierzysz, spytaj Hjalmira, ile mam lat.

– Pytałem. Stwierdził, że jesteś dość stary. – Pachom wzruszył ramionami. – Drubbaal chce się mnie pozbyć. Dlatego mnie tu wysłał.

– W oddziale mówili, że cię faworyzuje. Że szybko cię awansował na decymusa.

– To prawda, za szybko. Obawiał się Bethmanna. To zbyt dobry żołnierz, żeby wysoko awansować pod Drubbaalem. I tak już raz się pomylił, mianując Reutela prefektusem.

– To cyniczne.

– Może. Okazja nadarzyła się przypadkiem. Awansował mnie, bo się wyróżniłem w akcji, przy okazji ratując mu życie, na dodatek stary decymus zginął. Reszta ze strony Drubbaala to tylko gra. Trochę nic nie znaczących słów.

– Dlaczego miałby się ciebie pozbywać? Jesteś przecież bratem Adali.

– Właśnie. Gdy Drubbaal poślubi Renatę, przejmie nasze gospodarstwo na własność. To jest jasne. Adalę też będzie miał, kiedy będzie chciał. On o tym wie.

– A Symmachs, Illatio czy Lotta?

Pachom wzruszył ramionami.

– To nie są dzieci Raachill. Pozostają „półdziećmi”. Hrabban nigdy nie wyniósł ich do pełnej wysokości dzieci.

Adams patrzył wyczekująco.

– Dzieci niewolnicy nie dziedziczą, chyba że ojciec ogłosi inaczej. Hrabban nie chce tego zmienić.

– Skąd wiesz, że dobrze traktowałbym twoją siostrę?

– Z tego samego powodu, dla którego mówię to wszystko: można ci ufać.

Adams nie odpowiedział.

Dla bezpieczeństwa rozłączyli się na jakiś czas.

Szli płaskowyżem, wolno wznosząc się wzdłuż piętrzącego się pasma niewysokich wzgórz i skałek, które po drugiej stronie opadały urwistymi zboczami lub pionowymi ścianami ku morzu. Teren wyglądał znajomo. Na którejś z płytkich przerw w skalistej linii mogły stać charakterystyczne kopczyki i tyczki.

Znów podszedł do Pachoma.

– Jesteśmy na wysokości Mrocznej Przełęczy – powiedział cicho do dowódcy.

– Nie czuję głodu. To dziwaczne, przecież tak długo idziemy – zauważył Pachom. – Mogliśmy paść ofiarą jakichś złudzeń. Twoja ocena może też wynikać ze złudy.

– Są obszary, gdzie normalna czynność organizmu jakby się zawiesza. Możliwe, że wracamy z takiego obszaru.

– Więc dlaczego to rejon Mrocznej Przełęczy? Legionistów nie widać.

– Wygląd i kolor skał jest dość podobny. Dawno temu minęliśmy Strażnicę Hevrensza. A poza wszystkim legioniści na zwiadzie starają się nie rzucać w oczy Czarnym.

– Nie możemy jeszcze wrócić. Zebraliśmy za mało informacji. Jednak lepiej nie zapuszczać się na zachód. Tam, skąd przychodzą Golcy, mogą nas przerobić na nich.

– Chcesz zawrócić?

– Tak. Trzeba staranniej spenetrować rejon na wschodzie.

– Obawiam się tych płomieni – powiedział Adams.

– Katrup powinien znaleźć wyjaśnienie, dlaczego ściana płomieni tam stoi. Taka profesja wyjaśniacza.

– Naoglądałem się dość. Pora wrócić do obozu i przemyśleć zebrane obserwacje.

– Z powodu tego wszystkiego, co ci wcześniej powiedziałem, nie możemy tam wrócić. Zostaniemy ujęci przez pretorię i cichcem zabici. Posłano nas na stracenie, więc mamy zginąć. Drubbaal nie jest głupcem, skądś dowiedział się, że na Czarnym Wschodzie nie ma nic dobrego.

Adamsa zmroziła uwaga Pachoma. Było w tym wiele racji: za jednym zamachem Drubbaal pozbył się większości niewygodnych osób.

– Stać tu nie można, bo się jaki busierec nami zainteresuje. Trzeba odnaleźć pozostałych, zebrać raporty.

– Kiedyś jednak musimy wrócić ze zwiadu.

– Czas pracuje na naszą korzyść. Może co przytrafi się Drubbaalowi…? Zresztą, tu jest wszędzie bliżej, niż mi się wydawało.

Rozejrzeli się, czy w pobliżu nie znalazł się jakiś Czarny albo Stwór Mroku, i zawrócili.

91
{"b":"100661","o":1}