Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Zaraz potem rozległa się komenda Reutela i padły dwa strzały w stronę Czarnych atakujących od przełęczy. Chwilę później następna salwa.

Nagle wokół ucichło. Czarne gdzieś znikły. Jako ostatni, na czworakach wycofał się ten ciężko poraniony, łapą tamując posokę cieknącą z otwartego gardła.

Drubbaal zabronił ich ścigać: mogły w mroku przygotować zasadzkę. Nikt z legionistów nie odniósł poważniejszych obrażeń.

Jęki mordowanych brańców zaalarmowały wartowników, którzy zdążyli pobudzić resztę oddziału. Zmasowany ogień korpusu Bethmanna, a zaraz potem pretorii najpierw w stronę atakujących od przełęczy, potem ku okrążającym obóz, pozwolił uniknąć walki wręcz. Niestety, rzeź brańców nastąpiła wcześniej. Zostali wymordowani co do jednego. Broni palnej użyto z opóźnieniem, gdyż w wilgotnej mgle lonty nie chciały się tlić.

87.

Świt ujawnił całe kałuże czarnej posoki. Aż dziwne, że żaden trup Czarnego nie został między wantami. Przeżyje nawet ten najciężej poraniony busierec, jeśli tylko zdoła doczołgać się do Linii. Legioniści poszukiwali bełtów: trafione busierce zwykły wyszarpać je z ran. Choć spenetrowali cały teren obozu i drogę Czarnych aż pod grań, znaleźli ledwie dwa bełty, z których jeden zniszczony: drzewce pogryzione, brzechwa zdarta. Czarne zbierają strzały czy co…?

Sprawność i profesjonalizm nocnej wycieczki Czarnych przypominały raczej taktykę korpusu Bethmanna niż chaotyczne wysiłki półzwierząt. Jak uważać je nadal za niezdarne, przygłupiaste potwory? Adams mógł obawiać się o swoje życie, jeśliby nadal sypiał poza obrębem obozowiska.

Żołnierze musieli zająć się pozyskiwaniem wody na cały dzień. Ostrożnie zdejmowali ze sznurów nasiąknięte rosą szmaty oraz koce i wyciskali wilgoć do wiader. Zebrało się tego mniej niż zwykle, Czarne zdarły sporo zawieszonych tkanin.

Roboty chirurgicznej po nocnym starciu było niewiele: kilka niegroźnych draśnięć, jedno krótkie szycie. Żołnierze wyrwani ze snu nie kwapili się do starć wręcz. Ci z kolei, którzy uderzyli bronią ręczną, zdążyli założyć zbroje. Pachom, chociaż posiniaczony, nie miał otwartej rany. Hjalmir szybko uporał się z robotą i już od świtu krzątał się przy kociołku, w którym gotowała się głowa gabery. Adams przycupnął obok chirurga.

– Zgrabnie poradziłeś sobie z kajdanami.

– Niedokładnie je wczoraj zapiąłeś, panie.

– Może celowo – mruknął Hjalmir. – Dałeś dość dowodów, że nie uciekniesz.

– Teraz jakiś busierec ma z nich naszyjnik. Hjalmir skrzywił się z powątpiewaniem.

– Zostawi po drodze. One nienawykłe do odzieży ani do ozdób.

– Znowu będziesz mi je zakładał, jak się znajdą?

– Na pewno nie. Młody wyjedna ci zwolnienie u Drubbaala. Jeśli nawet nie uratowałeś mu życia, to przynajmniej bardzo pomogłeś w walce. Pachom nie zapomina takich rzeczy.

Hjalmir rozwidlonym kijem wydobył białą czaszkę z kociołka. Zaczął usuwać z niej resztki mięsa. To nie była ludzka czaszka ani tym bardziej małpia. Znacznie większa od ludzkiej, inne proporcje, wprawdzie mocno sklepiony wał nadoczodołowy, ale znowu żuchwa cofnięta i podbródek jak u człowieka, choć z kolei potężne kły. Nad czołem dwie bulwiaste wypukłości, radełkowane w drobny wzorek.

– A to? – spytał Adams.

Hjalmir popukał palcem w to miejsce.

– Ta zrzuciła poroże. Niektóre co roku tracą rogi i co roku odrastają im nowe. Z rogami, to dopiero byłby okaz.

Wybielona czaszka zerkała na nich mrokiem pustych oczodołów. Hjalmir spróbował przystawić do niej żuchwę.

„Ludzkie proporcje ujęte w puszce mózgowej czaszki zwierzęcia”, pomyślał Adams.

Wyszedł pod grań po skórę Czarnej. Wywietrzyła się przez noc, podeschła, nie cuchnęła. Sporo tłuszczu jeszcze na niej pozostało. Należało doczyścić powieki i brodawki sutkowe. Szczęśliwie ich nie uszkodził, pracując w zapadających ciemnościach.

Hjalmir radził powtykać tam kłębki tkaniny, ale skąd je wziąć?

Wystające spod kamieni kłębki trującej trawy, suche i kłujące, marnie nadawały się na wypełniacz.

– Zapach skóry je ściągnął.

– A nie odór ścierwa…?

– Jedno i drugie. Trzeba było znieść ją do obozu i wymyć starannie. Teraz jest do wyrzucenia. Skór sprawionych na wieczór nie daje się zakonserwować: zawsze zgniją od wilgoci.

– Ta akurat wyschła na wietrze. Nie śmierdzi i nie zagniła.

– Coś podobnego…

„Wiedział o tym, dlatego zostawił mi skórę, a sam wziął czaszkę”, pomyślał Adams. Później dowiedział się, że chirurg miał obowiązek przesłuchać i sprawić Czarną, Adams nie musiał mu za to płacić ani jej czaszką, ani skórą.

Hjalmir próbował narysować czaszkę. Znów powstawał nieudaczny szkic, jakich chirurg miał w swoim notatniku dziesiątki, na przemian z równie marnymi obrazami ludzkich wnętrzności czy przekrojów. Adams zaofiarował pomoc. Jego ręką powstawała udana podobizna. Wkrótce Hjalmir wprawnie czyścił skórę Czarnej, dyktując Adamsowi uwagi do zanotowania.

– Co za czasy… – mruknął, uśmiechając się pod nosem. – Jeszcze nie miałem niewolnika, za którego bym wykonywał całą pracę.

By dotrzeć na dół, wieści potrzebowały tyle czasu, ile zabierało nosiwodzie zejście do Dolnego Miasta. Jedynie w czasach zażartych walk posterunek nad Mehz Khinnom zawracał mieszkańców Krum z drogi do obozowiska. Handel ze Szczurami przynosił niezły (dochód. Krum odzyskiwało w ten sposób pieniądze ściągnięte jako kontrybucja i te wydane na zakup nowych niewolników.

Na wieczór przybył z Krum kuśnierz, – Ebener. Pochwalił wstępne oczyszczenie skóry i gwarantował, że już się nie rozłoży. Obiecał ją wyprawić za siedem syceli. Powiedział jednak, że najlepiej ułożyć skórę na oryginalnej czaszce. Hjalmir zgodził się wypożyczyć czaszkę, jednak bez zmrużenia oka zażądał ćwierć sycela tygodniowo za wypożyczenie. Adams przeklinał chwilę, w której wpadł na pomysł sprezentowania czaszki chirurgowi. Na dodatek obecnie miał tylko cztery sycele. Dobrze, że Ebener nie zażądał wyższego zadatku.

88.

Drubbaal przestał gorączkować i z wielką energią wziął się do działania. Zarządził rozbudowę obozu pod Mroczną Przełęczą. Miał już dość siły, aby osobiście nadzorować robotę. Nocny napad nie okazał się decydujący, chociaż nie był bez znaczenia. Dawniej zdarzały się wypady Czarnych na Stronę Ludzi, jednak po wielu sukcesach legioniści odwykli od bezpośredniego zagrożenia bazy. Kiedyś nie daliby się tak podejść.

Adamsowi pozwolono nocować z żołnierzami, a nie z brańcami. Przestano go skuwać na noc, chociaż ryzyko zaskoczenia zmalało, jako że Drubbaal nakazał podwoić warty. Po naradzie z oficerami sotnik uznał, że jeszcze lepszą obroną będzie akcja zaczepna, jednak nie na terenie Czarnych, gdzie miałyby one zbyt dużą przewagę. Mapa wskazała teren, na który ostatnio coraz częściej zapuszczały się Czarne, będący po Stronie Człowieka, chociaż nadzwyczaj trudny do walki: Kozie Perci.

Na tych wąziutkich, niemal zawieszonych w powietrzu chodniczkach nie dało się prowadzić walki rutynowymi metodami. Do wymiatania Kozich Perci Drubbaal wyznaczył korpuśnego Tatara, mianując go dowódcą oddziału, i dodając mu Krippela; podoficer dobrał sobie Barbera. Ryzyko tej akcji wymagało obecności lekarza. Drubbaal bez mrugnięcia okiem wskazał chirurga i felczera, chociaż Tatar oponował, że nie chodził z żadnym z nich po tamtym terenie.

Wyszli z rana – Przedkamień zarządził późniejszą pobudkę niż przy zwiadach Koni Roboczych. Dojście było dość długie: najpierw na kulminację grzędy ze sztandarem legionowym, potem trawersami lub ostrzem grani na Mroczną Przełęcz. Tam droga się rozchodziła: po stronie płaskowyżu wiodła częściej używana ścieżka, ale niepewna, możliwe, że już po Stronie Trupa; w prawo zaś, omijając stromy uskok grani nad przełęczą, znajdowało się oznaczone kopczykiem wejście w Kozie Perci. Ścieżki wiodące do Nocnej Grani – niby bardziej pewne, bez wątpienia znajdujące się po Stronie Człowieka, lecz nie lubiane przez żołnierzy. Marna ścieżyna wspinała się na drobną szczerbę w skalnym żebrze, a po drugiej stronie zupełnie zanikała. Ciągnął się tu tylko pas niewyraźnych zachodów i wąskich półek, z rzadka oznaczonych kopczykami.

78
{"b":"100661","o":1}