Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ale opuść sycela, bo mam tylko jedenaście… – sapnął rachubiec.

– Może tak być – powiedział Adams. – Ale mam też do niej siedem bełtów zrobionych na miarę. Trafiają najcelniej, a potem możesz je wydłubać z Czarnego, wymyć i użyć jeszcze raz. Nie deformują się. Każdy wart trzy czwarte sycela.

– Dużo – sapnął rachubiec.

– Są tego warte. A na Linii są warte twoje życie.

– Nie zgromadzę aż tyle.

– Sprzedam ci je razem za cztery i pół sycela. Znaczy, dajesz mi Złotą oraz trzy i pół sycela za komplet broni.

– Przyniosę ci te pieniądze, ale wpierw muszę je pożyczyć.

– Przynieś mi je na kwaterę. Razem z pieniędzmi.

– Sam sobie ją nieś. Nie widzisz, że mam garba?

– Strasznie brudna i poobijana przez te inne, mógłbyś dać pół sycela zniżki na jej mycie. – Adams schylił się, uniósł Złotą w ramionach i złożył w korytarzu.

Barchem pośpiesznie zamknął celę i pobiegł po pieniądze.

– Nie zapomnij spisanej umowy! – rzucił za nim Adams. Dokładnie obejrzał ciało Złotej. Nie znalazł poważnych obrażeń ani złamań. Ból sprawiało jej, kiedy przesuwał skrępowane nogi czy ramiona. Nie wiedział, czy wolno mu ją tu rozwiązać. Przerzucił sobie Złotą przez ramię, przykrył połą płaszcza, żeby legioniści nie gapili się na jej pośladki, a do wolnej ręki wziął kuszę.

– Dasz radę? Wytrzymasz ból?

– Tak – powiedziała ciepłym, niskim głosem Złota. – Chciały mnie zadusić, przygniatając swoimi ciałami, ale zawsze dało się spod nich jakoś złapać powietrze.

133.

Złota nie ważyła wiele. Jak dość wysoka, szczupła kobieta, nie jak Czarna. Przykryta płaszczem, jej kształtna sylwetka rysowała się jakby skryta w szkarłatnej sukni. Jedynie wystawały smukłe, złociste łydki. I tak zwróciło to uwagę legionistów odpoczywających po służbie.

– Katrup, bierzesz ją wydymać do siebie? – doleciało od ławy, gdzie korpus macajbabów raczył się piwem.

– Pewnie. Na Linii tylko Czarne i Czarne. Już mi się znudziły.

– Szczurom to wszystko wolno.

– Nie, chłopie… – Adams pokiwał głową. – To obowiązek zawodowy. Jak sobie nie podymam, to mnie taka złość nachodzi, że każdego kulasa chlastam nad kolanem, a gnata ponad łokciem. Zapytaj, jak trudno mocować protezę, kiedy brakuje kolana w kikucie. A ty tam, wesoły, co to takie szare znamię na goleni?

– Podejdź no do mnie z wieczora, bo coś mi się widzi, że idzie zakażenie.

Zapanowała cisza, jak makiem zasiał.

Adams rozpoznał wśród nich przydzielonego mu ordynansa.

– Wy, simpel, w mojej kwaterze za pięć minut po rozkazy. Legionista odsalutował.

– Tacy wykupieni są najgorsi. Z Krippela też był niezły skurwiel z nosem w chmurach – powiedział cicho ordynans.

– Ten jeszcze gorszy, bo oficer. Pójdę z moją nogą do tego starego – burknął drugi.

Na miejscu Adams przeciął więzy Złotej. Usunął usztywniające kołki, uwolnił udręczone kostki i przeguby. Barchem przyniósł umowę i pieniądze, obaj podpisali, wtedy rachubiec poinformował go, że od tej chwili Adams odpowiada za Złotą. Patrzył przy tym krzywo na przecięte więzy. Adams wręczył mu kuszę i siedem bełtów. Barchem z lubością gładził wyprofilowany korpus broni. Palcami wodził po wzorze intarsji.

– Umiesz z tego strzelać?

– Barchem pokręcił głową.

– To ucz się na dorobionych bełtach. Szkoda tych siedmiu.

– Muszę ci jeszcze przypomnieć, że masz ją zabrać z Krum, z miasta i z twierdzy. Tak stanowią przepisy – powiedział Barchem na odchodnym.

Adams skinął głową. Nie zatrzymywał go.

– A ty nie zawiedź mojego zaufania – powiedział surowo do Złotej.

Ordynansowi kazał zamówić podwójną kąpiel. Ten zaraz przysłał dwie niewolnice fortowe, które zaczęły rozkładać skórzaną wannę. Miało być ćwierć sycela za obie wody. „Na dole woda tania. Życie płynie milej”, pomyślał.

Nieoczekiwanie pomysł kąpieli przeraził Złotą.

– Nie wchodziłam do wody. Mam przecież futro.

– To wejdziesz. Dobrze ci to zrobi. Umyjesz rany.

– Koniecznie kup kadzidło.

Adams spojrzał pytająco na krzątające się kobiety.

– Trzy czwarte sycela za cztery porcje – powiedziała siwowłosa niewolnica.

– Niech będzie.

Wkrótce wanna została wypełniona gorącą wodą.

– Wskakuj – rzucił do Złotej.

– To nie jest mi potrzebne. – Dalej zerkała w popłochu. Adams skinął głową, więc gabera nie broniła się więcej, tylko zanurzyła po szyję w wodzie. Podał jej kawałek mydła.

– Włosy na głowie też umyj.

– Włosy też? – Znowu popłoch w oczach.

– Będziesz ładniej wyglądać.

Już wychodziła z wody i owijała się ręcznikiem, kiedy stara przyniosła zamówione kadzidło.

– Rozpal to jak najszybciej! – powiedziała Złota.

Adams wzruszył ramionami. Niewolnica zostawiła im koszyczek z metalowych prętów. Można nim było kiwać jak wahadłem. Adams okadził najpierw Złotą, potem wszystkie kąty, wreszcie resztę pokoju. Duszna, aromatyczna woń przechodziła przez kotarę na korytarz fortu.

– Teraz dobrze?

– Nie wiem. Może starczy. – Złota suszyła włosy i futro. Niewolnice już nalewały wodę dla niego. Zanim poszły, zamówił dwa podpłomyki i butelkę wina. W sumie pół sycela. Pieniądze w Krum wyciekały wartkim strumieniem, chociaż tutaj było niby taniej niż na Linii.

Adams pluskał się i szorował. Zerkał koso na Złotą, która zamiast siedzieć przy wyjściu i gapić się, czy nie idzie jaki pacjent, szybko rozpaliła drugą porcję kadzidła i nerwowo go okadzała.

– Chcesz mnie uwędzić czy co? – burknął.

Kiedy niebieski dym znowu wypełnił pomieszczenie, powiedziała:

– Teraz już jesteś bezpieczny.

– Podaj mi prześcieradło i usiądź przy wyjściu, jak przykazałem. Przed czym mnie ochroniłaś…? – spytał, susząc włosy.

– Nagi jest dostępny złu osobowemu. Może utracić władzę nad sobą. Zło może przejąć władzę nad nim. Tylko kadzidło może go zabezpieczyć.

– Ty stale jesteś naga.

– Mam futro. To jakoś zabezpiecza.

– To dlaczego kazałaś, aby cię okadzać przy kąpieli?

– W kąpieli każdy jest nagi, ja też. Jeśli myje wtedy włosy, to jego nagość jest już pełna. Co najwyżej może tego nie być widać. Ty z kolei mógłbyś nie ściągać skorupy do kąpieli.

– Kąpać się w czymś takim…? Ciężko się pod tym umyć, a jeszcze trudniej wysuszyć.

– Wtedy jednak one nie miałyby do ciebie dostępu.

– Załatwić ci jakieś odzienie?

– Przynajmniej tutaj. Irytuje mnie pożądliwość legionistów.

Adams założył skorupę i narzucił szarą tunikę. Akurat wtedy pojawiły się służebne. Zlikwidowanie łaźni nie trwało długo. Kobiety przyniosły krótką, białą szatę niewieścią. Znowu ćwiartka sycela. Adams nalał Złotej kubek słodkiego wina.

– Czy naprawdę chcesz, żebym to piła…?

– A smakuje ci?

– Nigdy czegoś tak dobrego nie piłam. Inna rzecz, że mało co do tej pory piłam.

– Wiem. Na Drodze Trupa nie czuje się głodu ani pragnienia.

– Czarne czują.

Skończyła i poprosiła o dolewkę.

– Nie tak szybko. To silnie działa. Masz swoje imię?

– Pokręciła głową.

– Nikt mi nie nadał.

– Ja mówię na ciebie Złota.

– Jak na wszystkie takie.

– Nie wiem, jakie imię jest dobre dla gabery.

– Jakie mi nadasz, wezmę…

– Dobrze. Teraz powiedz, co pamiętasz z dzieciństwa.

– Niewiele. Matka powiedziała mi, że moim ojcem był Szczur. Była piękna; ona też była Złotą Gaberą, chociaż skórę miała bardzo ciemną, prawie czarną, za to nieporośniętą włosami, zupełnie gładką, jak u was. Dużo przecież wśród was pięknych dziewczyn o ciemnej, gładkiej skórze, prawda?

– Tak. Rozmawiałaś z nią…? Nie porzuciła cię jak inne gabery…?

– Ja się urodziłam jak ludzkie dziecko – powiedziała z naciskiem. – Ja jestem Złotą Gaberą, nie czarną poczwarą. W żyłach matki też płynęło sporo ludzkiej krwi. Wykarmiła mnie piersią, chociaż nie czułam głodu. Potem, kiedy jednak przemieniała się w Wężostwora, byłam przy niej, chociaż nie mogłam na to patrzeć. Ja już się w coś takiego nie przemienię. Mam zbyt dużo ludzkiej krwi. Całe życie będę piękna, a wybranemu człowiekowi urodzę ludzkie dziecko.

116
{"b":"100661","o":1}