Литмир - Электронная Библиотека
A
A

138.

Rano Złota zbudziła go przed świtem. To stało się już ich zwyczajem. Skorupa mu się we śnie poprzesuwała, musiał wszystko poprawić, zanim się pozbierał z posłania. Złota zwijała swój barłóg sprzed progu jego kwatery. Zrolowaną skórę wrzuciła w kąt pokoju, potem złożyła jego posłanie w kostkę. Przy nikłym ognisku zwiad zbierał się do wymarszu.

– Ona nosi się jak purpurowi – zauważył Bertucci, widząc nadchodzącą parę. – Tej nocy jęczała pod Spalonym od zmierzchu do świtu.

– Pośpieszcie się, simpel - rzucił Hugge. Jemu też nie odpowiadały nowe zwyczaje w Wentzlu, ale na głos ich nie krytykował. – Na płaskowyżu znajdziecie swoją Czarną, to będzie pod wami jęczała.

– Dużo jest Złotych? – spytał Scholz, idący na swój pierwszy w życiu patrol. Przybył z ostatnich uzupełnień.

– To jedyna, jaką w życiu widziałem – powiedział decymus. - Spalony znalazł ją sobie pod Płomienistymi Wrotami, potem gdzieś pogubił, a teraz odkupił w Krum.

– Pomaga, jak ona położy ręce na czole – zauważył Bertucci. – Jeszcze żadne Czarne nas nie zaatakowały. Następnym razem poproszę ją, żeby mnie dotknęła gołą piersią. Dam jej za to całe pół sycela. To pomoże jeszcze bardziej.

– Wam już nic, simpel, nie pomoże. Słońce wschodzi, zaraz zaczną się transporty, a wam baby w głowie. Ze zwiadu wracasz, kiedy i przed zwiadem, i na zwiadzie myślisz tylko o zwiadzie – dowódca powtórzył znaną maksymę. – Ruszcie dupsko, simpel.

Po wyjściu zwiadu pozostało jeszcze nieco czasu do rannego posiłku. Reutel zgodził się, by przyjąć Złotą na stan legionu. Uznał, że jej zabiegi mogą poprawić maskowanie zwiadowców, chociaż groziły ich większą nonszalancją. Może unosili z sobą ślady zapachu Czarnego…? Praktycznym skutkiem było, że Złota miała obecnie status zbliżony do niewolnika legionowego, czyli bez żołdu, ale żywionego przez wojsko.

Inni żołnierze dosypiali jeszcze ostatnie minuty, nikt nie prosił o porady, można było, stojąc na blankach, oglądać, jak robi się coraz jaśniej, chociaż odbita od fal oceanu tarcza słoneczna pojawiała się dopiero koło południa, i to przy najlepszej pogodzie, kiedy niebo spowijały te najpiękniejsze, najniezwyklejsze chmury, Pieczęć Sylwestra.

Złota nie potrafiła czytać w myślach, a obraz duszy Adamsa rysował się jej w sposób trudny do nazwania. Choć nie do wysłowienia, niósł często zrozumiałe przesłanie. Dotąd widziała jego rosnące uczucie do niej, co dawało jej nadzieję, do której – zdawała sobie przecież sprawę – nie mogła mieć prawa, teraz jednak nastąpiła zmiana i obraz ten mówił co innego. Rozumiała też, że uczyniła wiele poza wiedzą Adamsa i ujawnienie całej prawdy jej nie pomoże. Z drugiej strony, nie mogła przecież przeskoczyć swojej natury i postąpić inaczej. Zerkając na profil felczera wpatrzonego w daleki ocean, postanowiła, że powie mu o wszystkim. No, chyba że znowu znajdzie się we władaniu tych stad i sytuacja wymknie się jej spod kontroli. Teraz była nieźle zabezpieczona; miała dwie warstwy odzieży i swą naturalną osłonę.

– Zimno z rana – powiedział Adams. Staranniej zakutał się w skórę Czarnej narzuconą na tunikę.

– Jak komu, mnie futro grzeje. Lubię te poranki w forcie. Czy oni będą mnie zabierać na patrole…?

– Jeśli wyuczysz się fachu, może im się przydasz. Mogą też cię brać z sobą jako maskowanie oddziału. Skoro twój dotyk ich zabezpiecza, to obecność powinna jeszcze lepiej działać.

– Nie wierzę w to. Reutel dał sobie wmówić żołnierskie przesądy.

– Jaką ma duszę? Szary lis nie łaknie krwi – powiedziała po namyśle. Straciła odwagę do wyznań. Powie mu innym razem.

Adams pokiwał głową. „Dobra charakterystyka”, pomyślał. „Pod Reutelem jest wyjątkowo mało strat, chyba że się porwą na zdobywanie twierdzy”.

Z Krum przywędrował Crawhez. Dla Złotej miał wąski, skórzany pas, na którym mogła nosić sztylet otrzymany od Adamsa. Miał też szkarłatny płaszcz w innym odcieniu niż barwa pretorii. Złota zapłaciła trzy sycele, a resztę – dwa i pół – bez słowa dołożył Adams.

– Czy teraz masz już biodra przepasane?

– Tak, to wystarczy. – Skinęła głową. – Chciałabym jeszcze dostać pas, aby się zabezpieczyć przed przeciwnikiem zawsze widzialnym… – Uśmiechnęła się. – Najlepiej taki, żeby trudno go było zauważyć: pewny, a niezbyt zabudowany. Pełny strój dziewicy jest wykluczony.

– Masz wymagania.

– Żeby busiercom zbyt się w oczy nie rzucał, bo mi zedrą.

Złota przechadzała się z dumą w nowym odzieniu. Pas podkreślał jej smukłe biodra. Chodziła po blankach z Adamsem, nieświadomie naśladując jego ruchy, jego sposób noszenia głowy.

Adams zatrzymał się i spojrzał na Złotą.

– Powiedz, co jest na początku drogi każdego Golca? – zapytał. – Opuszczają Skałę, ale co jest na samym początku?

– Nie wiem. Matka opowiadała, że Golcy zaczynają się w pięknym Ogrodzie. Każdy z nich bardzo szybko ten Ogród traci. Nie potrafi oprzeć się pokusie. To początek ich drogi. Ale to takie baśnie.

„Skoro Eden istnieje, bo byłem na jego skraju, to może każdy z nas jest stwarzany nie metaforycznie, lecz rzeczywiście w Edenie?”, zastanawiał się Adams. „Może dusza każdego z nas jest stwarzana z płatków chleba i kropel wina właśnie tam? A każdy z nas powtarza w taki sposób dzieje Pierwszych Rodziców choćby po to, by lepiej rozumieć, skąd zostaliśmy przegnani…? Może po prostu o tym nie pamiętamy. Na razie, na Ziemi”.

Mogłoby to się dziać między stworzeniem duszy a jej wcieleniem.

A jak jest z ciałem? Nie jest powiedziane, że Bóg poprzestał na stworzeniu jednej pary, Adama i Ewy? Dlaczego miałby poniechać stwarzania ludzi z chleba i wina? Nie można Mu odmówić takiej możliwości działania. Mogło się zdarzyć, że tylko potomstwo jednej spośród stworzonych par trwa nadal lub że różne potomstwa nie stykają się. Zresztą dlaczego miałyby się nie stykać…? Może być jeszcze inaczej. Przecież widział stwarzanie Natalii.

Eden jest faktem. Skoro raz powstał, to miałby przez resztę czasu pozostać bezludny? Czy więc wina Pierwszych Rodziców nie obejmuje następnych stworzeńców…? Niby dlaczego miałaby się przenosić tylko wśród kolejnych pokoleń, tylko przez zrodzenie?

Przecież i zrodzeńcy, i stworzeńcy to ta sama kategoria: ludzie. Wina jest wyznacznikiem naszej kategorii. Wszyscy opuszczają Eden. Każdy osobiście pieczętuje decyzję Pierwszych Rodziców własnym upadkiem. Natalia przecież też stamtąd wyszła…

– Byłem w Ogrodzie. Widziałem stwarzanie z wina i chleba.

– Stąpałeś po miejscach Węża…? To tylko sam skraj, przedsionek Ogrodu.

Chwilę milczał.

– Wszyscy ludzie tracą Ogród?

– Wszyscy. Tylko jedna kobieta nie straciła, ale wyszła stamtąd na jakiś czas z własnej woli, a potem tam wróciła, kiedy zechciała.

Złota próbowała namówić go, żeby ją znów rysował, bo przecież jedyny szkic oddaje tylko górną część jej sylwetki, a gubi nogi i charakterystyczne kopytka. Adams w zasadzie się zgodził, ale opatrywanie żołnierzy przeciągnęło się do zmroku.

Wieczorem posłusznie rozesłała sobie przy wejściu do kwatery Adamsa, choć czyniła to z bólem. Intuicja mówiła jej jasno, że wkrótce nadejdzie chwila rozstania, dlatego jak najwięcej jej wcześniejszych sióstr tej jednej chciała spędzić blisko niego.

121
{"b":"100661","o":1}