Литмир - Электронная Библиотека
A
A

137.

Hjalmir nadal nie wracał z Krum. Żadne wiadomości też nie przychodziły. Reutel czekał raczej na informację o zgonie Izabbaala. Wnioskiem z narady, którą odbył z decymusami już pierwszego dnia, było nieatakowanie od razu. Pan z Morza znowu się zatrzymał.

Adams miał teraz bardzo wielu pacjentów. Nawet zupełnie zdrowi legioniści przychodzili przed zwiadem, by Złota położyła swe dłonie na ich głowy. Zdarzało się, że więcej zarabiała za kładzenie rąk niż felczer za opatrywanie ran. Przesąd przesądem, ale dotąd żaden z tak zaopatrzonych przez nią legionistów nie odniósł ran w starciu z Czarnymi.

Adams poprosił, by sotnik udostępnił mu dokumentację Hjalmira, gdyż chciał kontynuować jego dzieło. Teraz postanowił przesłuchać Złotą. Okazało się jednak, że większość ze swoich notatek chirurg nosił przy sobie. Zostało ledwie nieco arkuszy papieru, pióra i tusz. Dobrze znanego notatnika Hjalmira ani śladu.

Złota oczywiście zgodziła się opowiadać o Stronie Trupa. Wieczór robił się chłodny, więc zamiast siadać przy ognisku na murach, Adams zabrał ją do swojej kwatery, wziął też kaganek i butelkę rozcieńczonego destylatu na rozgrzewkę. Poprzednie noce Złota przespała na barłogu rozkładanym na noc u drzwi do jego pokoju. W miejscu przeznaczonym dla niewolnika.

Dzisiaj barłóg zajął całą podłogę pokoiku. Adams ustawił kaganek na cienkiej desce, którą rozłożył do notowania. Złota ściągnęła z siebie wszystko. Powiedziała, że jest jej tu duszno i za gorąco. Widocznie jeszcze nie przywykła do odzieży. Pełgające światło kilku kaganków wydobywało złote refleksy z jej futra. Trudno było nie dostrzegać jej urody, kiedy rozsiadła się wygodnie, półleżąc, z ramionami pod głową i nogami zazębionymi z jego nogami.

– Nie wiem wiele. Postaram się jednak odpowiedzieć na każde twoje pytanie – zaczęła. – Nalać ci?

– Nie… – Adams przygotowywał kartkę do notowania. W Krum można było kupić pergamin, wyglądający jak nasycony oliwą, a który przyjmował tylko gęsty tusz. Hjalmir kroił z kupowanych arkuszy niewielkie kartki równej wielkości i zapełniał je drobnym maczkiem albo niezdarnymi szkicami.

– A czy mnie wolno sobie nalać…?

– Tak. Ale nie jest to tak dobre jak wino, które piłaś w twierdzy. Opowiedz o płaskowyżu. Znam tylko pobliże Linii. Powiedz, skąd wychodzą Golcy.

– Skała ich wypuszcza. Niewysoka lita ścianka jest dla nich bramą. Tam i ja zachodziłam. Niektóre Trupistwory wychodzą razem z nimi. Tam czekają na nich Czarne. Niektóre próbują kamieniami kuć tę ścianę, ale to bezskuteczne. Nie wiem, po co to robią. Jakby nie wiedziały, że Skały nie przemogą. Mądrzejsze cierpliwie czekają na Golców.

– Wszyscy Golcy chętnie idą z Czarnymi?

– Nie widziałam innych. Chociaż najbrzydsze dusze są przeganiane pobliżem Linii. Wiesz, ja starałam się często zaglądać w pobliże Linii. Wiedziałam, że po drugiej stronie są ludzie.

– Żaden zwiadowca cię nie widział.

– Chodziłam tam, tylko gdy było całkiem ciemno. Za dnia, jak każdy, obawiałam się śmierci. Matka mówiła jedno, Czarne mówiły co innego. Dla nich tam jest niezwykle groźnie, a mimo to są zbyt tępe, żeby wybierać inne trasy.

– Może im nie wolno? Bałaś się ludzi, a jednak zbliżałaś do Linii?

– Kryłam się tam przed Czarnymi, które mnie nienawidzą, a przy Linii jest ich mniej. Kilka razy busierce chciały mnie zgwałcić, ale nigdy się to nie zdarzyło blisko Linii. Na dodatek tam ludzka część mojej natury była silniejsza. Nie wiem, czy rozumiesz, co mam na myśli…?

– Akurat to rozumiem bardzo dobrze.

Chwilę notował. Zaostrzonym patyczkiem szło to wolno.

– Często zdarzają się na Drodze Trupa osoby odziane?

– Nigdy. – Spojrzała zdziwiona. – Oni wszyscy muszą być tam dostępni. Zresztą dla nich to żadna różnica, bo przecież i wcześniej chcieli być dostępni.

– Ja spotkałem tam dziewczynę w brązowym kubraczku. Wchodziła za Płomieniste Wrota, wracała stamtąd. Opowiadała mi, co tam w środku jest. Nazywała się Grieta.

Pokręciła głową.

– To nie jest możliwe. Tam są tylko Golcy. Ja jej nigdy nie widziałam. Może ona jest tylko dla ciebie?

– Tylko dla mnie?

– Może to było twoje wyobrażenie, jakieś wspomnienie?

– Golcy też ją widzieli. Atakowali ją.

– To może było wasze wspólne wyobrażenie. Kobieta, która grabi przed Płomienistymi Wrotami? To niemożliwe… – Złota pokiwała głową.

Istotnie, historia opowiedziana przez Grietę opisywała życie za Wrotami anachronicznie, bardziej odzwierciedlała myśli samego Adamsa. Czy i zachowanie Griety było wyrazem pragnień samotnego zwiadowcy…? Tych pytań Złotej nie zadał, ale skrzętnie je zanotował. Zdołał zapisać stronę w całości. Wśród czystych arkuszy znalazł gruby karton gąbczastego, czerpanego papieru. Specjalnie przeznaczonego do rysowania.

– Suchych też nie ma? Idą sami Golcy?

– Trupistworów jest tam wszędzie bardzo dużo. Całe ich tłumy czekają pod Skałą. Siedzą albo kucają, a kiedy Skała nie powstrzyma następnych idących, zbierają się z grupką nowo przybyłych albo czekają na jeszcze następnych. Czasem same snują się po płaskowyżu. Nieprzyjemnie wpaść na takiego, bo się można poobijać. Czy wolno mi wypić drugi kieliszek?

Adams podniósł na nią wzrok. Złota spoczywała w wyjątkowo pięknej pozie. Siedziała z ramionami pod głową, a powieki opadały jej do połowy. Wspaniała, leniwa drzemka. Drugi raz w życiu piła alkohol i mocno odczuwała jego działanie.

– Może nie – powiedział. – Nie pij jeszcze. Siedź chwilę spokojnie. Nie zmieniaj pozycji. Spróbuję cię naszkicować.

Wziął się do pracy. Mierzył, zaznaczał ołówkiem cienkie linie pomocnicze. Umiał dobrze rysować, jeszcze zanim został historykiem cywilizacji. Potem było mniej czasu na rozwijanie tej umiejętności, chociaż w szybkim szkicowaniu zdołał się wydoskonalić.

Gdy uchwycił już jej proporcje, zaczął rysować. Unikał nadmiernego podkreślania konturów. Rysował ją dokładnie tak, jak usiadła: na wprost niego z nogami uciekającymi na boki. Oddał więc wszystkie szczegóły jej korpusu, łono też. Ponieważ nie miała dłuższych włosów częściowo kryjących te szczegóły anatomii u kobiety, a całą skórę porosłą równomiernie króciuteńkim futrem, widać było więcej niż na zwyczajnym akcie – tak jakby rysownik celowo eksponował jej łono. Mimo pewnej dosłowności powstawał piękny akt na całą stronę.

Złota czekała cierpliwie, leciutko się uśmiechając. Śledziła wzrokiem ruch gałek ocznych Adamsa.

– Rysuj mnie jak najczęściej – powiedziała. – To wspaniała rzecz. Twoje spojrzenie pieści najdrobniejszy szczegół mojego ciała. Myślę wtedy, że jestem tego warta.

Adams pokiwał głową. Rozrobił wodą nieco tuszu, żeby dodać lawowanie i zrobić też modelunek jej ciała. Subtelna gra świateł na jej futrze i tak zginie w tej technice.

Cały czas obserwowała go ciepłym, łagodnym spojrzeniem.

Ta praca obudziła dawnego Adamsa, profesora historii cywilizacji. Dobrego rysownika, choć gorszego malarza, jednak bystrego obserwatora, badacza. Chłodno oceniał jakość powstającego rysunku, poprawiał drobne błędy. Zauważył, że udany rysunek nieoczekiwanie wyeksponował nieludzkie cechy Złotej. Wyglądała niezwykle pięknie, choć dziwnie.

„W co ja się wplątuję”, pomyślał. „Co ja bym zrobił, gdyby Renata znalazła się w takiej sytuacji. Przecież ona tam czeka na mnie w Krum, a ta dziwna piękność nie drapnęła mnie za Wrota, to teraz wchodzi mi do łóżka. Przecież Złota faktycznie leży naga z rozrzuconymi nogami, splecionymi z moimi”.

Złota spojrzała na niego poważnie, jej twarz skrzywił wyraz cierpienia, ale tylko na mgnienie oka; zaraz wróciła pogodna zaduma.

„To niewolnica, wszystko ci z nią wolno”, przyszła inna myśl. „To twoja własność, a traktujesz ją stokroć lepiej niż inni”. „Kim ty się stałeś? Niewolnice kupujesz, chociaż sam przecierpiałeś niewolnictwo?”, pomyślał znowu. „Przecież ona zasługuje na wolność”.

Wtedy powtórzyła się sytuacja z kwatery w Krum. „Przecież to ja jestem Renatą”, powiedziała Złota i rozpięła zameczek błyskawiczny. Tym razem stroju ściągać nie musiała. Pod tym złocistym kombinezonikiem była zupełnie naga. Adams nawet nie próbował się bronić. Wyfrunął w powietrze, chwilę unosił się pod sufitem, jak urzeczony patrząc na nią, a wreszcie wpadł w jej ramiona. Renata tuliła się do niego z jakąś dziwną zapamiętałością, czuł jej gorący oddech, to znów znajdował chłodniejsze miejsca na jej skórze. Czekał na to niezwykłe uczucie, którego doznał w Krum. Wreszcie przyszedł od nieskończoności znajomy, przenikający powiew. Znów można się było zapomnieć. Jednak czegoś tu brakowało. Było wspaniale, ale zwyczajniej. Tamto niezwykłe uczucie unoszenia się ponad swoje ciało nie wróciło. Renacie z kącika oka spłynęła pojedyncza łza. „Córki Ziemi nie robią tego wiele razy, dlatego za każdym następnym razem jest już coraz bardziej zwyczajnie – powiedziała. – Musisz się do tego przyzwyczaić. Miałeś zbyt wiele kobiet, żeby nie zauważyć różnicy”.

120
{"b":"100661","o":1}