Литмир - Электронная Библиотека
A
A

26.

Adams snuł się po celi jak szczur po klatce. Takie natężenie bólu przebudziłoby umarłego. Logika snu też nie tłumaczyła wszystkich wydarzeń. Podobieństwa i refleksy myśli Adamsa, desperacko wyszukiwane w innych ludziach, po staranniejszej analizie okazywały się przypadkowe.

Mógłby próbować bronić znanej wersji świata, zakładając, że we śnie, w sobie znanym celu, tajne służby wywiozły go z Rzymu gdzieś daleko, do jakiegoś miasta na Bliskim Wschodzie (może do zamkniętego od wieków Nagranu…?), może w Europie Wschodniej (tu trudno wskazać takie miejsca). Skąd jednak choćby ten sam język…? Taki styl życia…? Trudno to byłoby jakoś wyjaśnić, nawet zapominając o pięknej jak sen Liliane fruwającej pod obłokami.

Trzeba pogodzić się z faktami i uznać, że rzeczywistość okazała się inna, niż znał ją z codziennego doświadczenia, i inna niż to, czego go uczono. Gdzieś pod Rzymem wiodło przejście do niezwykłej części rzeczywistości. Przypomniały się słowa Harrisona: „Świat, w którym żyjesz, jest bardziej zdumiewający, niż myślisz. Choć trójwymiarowy, ty możesz w nim wykreślić figurę nawet nieskończenie wymiarową, pod warunkiem, że będzie to tylko mały jej fragment”, to mówiąc, wykładowca rysował wiele kresek na tablicy. „Powiesz, że to pokraczny model?”, Harrison odwrócił się ku studentom, a jego łysina przeświecająca spod przypominających ptasi puch, siwych włosów przestała rzucać odblask. „Może pokraczny, ale nieskończenie wymiarowy, a ty na co dzień myślisz, że żyjesz tylko w trzech wymiarach…” Właściwie to Harrison zniechęcił go do matematyki, ale tego wykładu Adams nie zapomniał, a słowa nielubianego profesora powracały w nieoczekiwanych momentach.

Ochoczo zgłaszana chęć współpracy, którą deklarował marzeniom sennym, przestawała być oczywista, kiedy proponował ją żywym ludziom, których interesy przecież na ogół były sprzeczne z jego własnymi.

Ciąg dalszy przesłuchania nastąpił wkrótce. Bez elektrowstrząsów czy innych tortur – zwyczajnie, urzędowo. Adamsowi założono teczkę. Ciaken zaglądał do niej w trakcie przesłuchania.

– Jak zapisywaliście bramki kolejnych korytarzy?

– Przecież, powiedziałem to już poprzednio.

– Jesteście tego pewni?

– Tak. Ale ja tu stale odpowiadam na pytania. Może wyjaśnicie mi wreszcie, co się tu dzieje, skoro to wszystko nie jest snem!? – odegrał wybuch zniecierpliwienia.

– To nie jest proste. Właściwie nie wiem, ile mi wolno powiedzieć bez kontaktu z Człekoustem.

– Cokolwiek. Jakieś wskazówki. Wasze domysły. – Adams bezradnie poruszył dłońmi. – Może to mnie naprowadzi na ciekawe spostrzeżenia. Jeśli mam wam pomóc…

– Podejrzewamy, że istnieje słowo-klucz, skrywające wyjaśnienie.

– Co to za słowo?

– Ciaken milczał.

– To zadzwońcie do Człekousta. Może pozwoli.

– Myślicie, że to takie łatwe: „zadzwońcie do Człekousta”. – Wykrzywił usta, przedrzeźniając Adamsa.

– Jeśli to ważna sprawa, Człekoust odpowie. Może nawet porozmawia osobiście.

– Jest niezwykle ważna. Nie ma wątpliwości.

– Wydzwaniajcie więc raz za razem.

Trudno spotkać oficera-wywiadowcę tak dalece wytrąconego z wyuczonej rutyny. Ciaken posłusznie wykonywał polecenia aresztanta. Znów rodziły się podejrzenia, że to sen.

Ciaken raz za razem wykręcał sekwencję cyfr. Wreszcie wyprostował się i zaczął szeptać do słuchawki.

– Słowo-zagadka brzmi: „Silvestere” – powiedział.

W słuchawce rozległ się krzyk, słyszalny nawet na parę metrów. Ciaken wyprężył się jak struna.

– Tak jest, nadobywatelu komendancie, jestem idiota!

Adams uważnie przyglądał się tej scenie.

– Tak jest. Powiedzieć mu wszystko, bo to nic nie zmieni – Ciaken jeszcze przez chwilę potakiwał.

– Doszedłem tutaj według tego słowa – powiedział Adams. Ciaken uniósł brwi.

„Według tego słowa” mogło znaczyć więcej, niż Adams wiedział. Nie należało budzić domysłów śledczego.

– Wybierałem zawsze furtkę zapieczętowaną lub oznaczoną imieniem „Silvestere”.

– Liliane ci to podsunęła?

– Nie. To dlatego, że napis wyróżniał drzwi.

Ciaken znów raportował do słuchawki. – To jest wszystko, co chcieliśmy wiedzieć – powiedział do Adamsa.

Adams spojrzał na niego z niepokojem. „Co powiedziałem niepotrzebnie?”, pomyślał. „Co im niepotrzebnie podsunąłem?”

– Jeszcze taki test. – Ciaken napisał na kartce: „plpll”, dokładnie tak, jak Adams wcześniej oznaczał wybierane kolejne drzwi, a obok drukowanymi literami: „silvestere”. – Potraficie to powiązać ze sobą?

Adams przyjrzał się uważnie. Oczywiście, że potrafił. Natychmiast zauważył pułapkę tkwiącą w przypisaniu. Nie było powodu, żeby o tym mówić Ciakenowi. Jeśli należy on do ludzi mających kłopoty z nazywaniem, może i z zagadkami słownymi radzi sobie gorzej.

– Dwa szeregi różnych liter. Nie widzę tu reguły.

27.

Wikt aresztancki był podły. Chleb, kasza ze skwarkami i przesłodzona herbata. Na dodatek posiłki przynoszono nieregularnie. Z początku Adamsowi kajdanki zdejmowano tylko do jedzenia, po trzech dniach go rozkuto. Godziny zapełniało oczekiwanie na posiłek.

Z ulgą więc przyjął wiadomość, że sprawę przejmuje osobiście Człekoust. Przesłuchania prowadzone przez Ciakena nużyły. Niezbyt przenikliwy śledczy w kółko zadawał pytania z kilku zestawów. Rozmowy z Człekoustem mogły wnieść wiele nowego. Dzięki torturom na pierwszym przesłuchaniu Adams definitywnie porzucił fałszywą hipotezę snu, a to zrodziło szereg nowych pytań.

Do Człekousta przewieziono go tą samą suką-chłodnią w truskawki i banany. Szczeliny wentylacyjne były zbyt wąskie, by widzieć, którędy jadą. Blaszaną budę otwarto na dziedzińcu zamkniętym ze wszystkich stron. Ciakena i Bielenia zmienili inni strażnicy. Wiedziono go długimi korytarzami pozbawionymi okien. W niektórych cuchnęło zgnilizną. Po drodze zauważył nie uprzątniętego zdechłego psa. W innym z korytarzy na ścianach widniały okazałe wykwity pleśni. Pieczęci „Silvestere” na furtkach nie było.

Kilkakrotnie zmienili się prowadzący go strażnicy, za każdym razem rewidując go pobieżnie.

„Niby tyle ostrożności, profesjonalne służby, a zdechłych psów nie uprzątną”, pomyślał Adams.

Przed wejściem do pokoju przesłuchań pouczono go, że ma powstać na powitanie Człekousta, a następnie siedzieć nieruchomo, z rękoma ułożonymi wzdłuż ciała.

Na środku pomieszczenia ustawiono masywne, drewniane biurko. Blaszane szafy niknęły w jego tle. Oprócz rozrzuconych papierów, jedyną ozdobą biurka było blaszane ptaszysko o czarnych piórach. Stojący przy drzwiach strażnik zaplótł ramiona i oparł się o ścianę.

Adams przełknął ślinę. Nigdy wcześniej nie poznał tak wysokiego dygnitarza. Wszedł szczupły mężczyzna w średnim wieku. Adams widział go już podczas uroczystości otwarcia nowego mostu. Był to kędzierzawy brunet o świetliście zielonych oczach. Śniada twarz pocięta była głębokimi zmarszczkami, podkreślającymi drapieżność rysów.

„Takie oczy mogą hipnotyzować tłumy…”, pomyślał Adams.

– Proszę siadać – rzucił Uombocco. – Mam tu aż nadto powstających rozmówców. Niechże pan usiądzie, profesorze Adams.

Aresztant przycupnął na drewnianym taborecie. Uombocco usiadł za biurkiem.

– Jakże się panu podoba w moim mieście?

„Trzeba sporo tupetu, by tak mówić o mieście przewodniczącego Nero…”, pomyślał Adams. „Widać, jak wielkie ma tutaj wpływy…” Nieoczekiwanie sposób zachowania Uombocco wzbudzał sympatię.

– Trafiłem do pięknego miasta.

– Pięknego? Pochodzić po nim trochę, a zaraz wyjdzie na jaw cały tutejszy syf. – Uombocco coś zanotował. – Tak jest wszędzie, nawet w moich biurach. Nie da się dopilnować należytego sprzątania przez te dziwaczne spory kompetencyjne.

– Miasto ma swój nieodparty czar i wdzięk.

Akurat tu mnie Michał zrzucił. – Urzędnik wzruszył ramionami.

– Trochę miejsca między kamieniami pod skałą. Ot, taki skrawek przy Moście. A Strażnik Mostu silny, nie…? – Pokiwał głową. – Czuję tę siłę – odpowiedział sam sobie.

23
{"b":"100661","o":1}