Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Więc tak wygląda Ponownie Narodzona.

Renata czuła, że wrogie spojrzenie tamtej wydobywa każdą, nawet najmniejszą usterkę jej budowy.

– Natalia była zgrabniejsza od ciebie, chociaż masz większe piersi i biodra bardziej krągłe – powiedziała milicjantka. – Właściwie można się dziwić… – dodała ciszej do siebie.

Następnie wyjęła miarkę i zmierzyła długość ramion, nóg i stóp więźniarki oraz obwód w biuście, talii i biodrach. Zmierzyła następnie tak dziwne wielkości, jak odstęp od płatków uszu do koniuszków piersi czy od szczytu szpary w łonie do koniuszka nosa, zapisując wyniki w czarnym notesie. Dotyk krzepkich, zimnych dłoni o szorstkiej, stwardniałej skórze sprawiał dziewczynie przykrość, szczególnie gdy była bezceremonialnie dotykana w miejsca intymne.

Widząc jej zakłopotanie, funkcjonariuszka wyszczerzyła zęby w uśmiechu, coraz bardziej się rumieniąc. A na różowym tle jej skóry zarysował się biały wzór, przypominający skłębione włosie wojskowej futrzanej czapy. Zaraz zniknął jednak z blednącym rumieńcem. Milicjantka umiała się kontrolować.

– Musisz się nauczyć, że człowiek i jego ciało to są dwie zupełnie rozdzielne rzeczy. Teraz przeprowadzam absolutnie niezbędne i ważne pomiary naukowe, a ty masz się im podporządkować. Wyniki zostaną porównane z rezultatami Natalii.

Renata odnosiła wrażenie, że te pomiary sprawiają funkcjonariuszce przyjemność, której ta nie potrafi całkiem ukryć.

Wreszcie funkcjonariuszka zakończyła oględziny i podała Renacie mydło.

– Namydl się, wykąpiesz się tutaj. – Pociągnęła drucianą dźwignię, a na Renatę z pokrytej osadem kratki lunął zimny prysznic.

Woda nie była przeraźliwie zimna, ale wystarczająco chłodna, by się pod nią kulić. Znowu cios szpicruty.

– Trzymaj się prosto i szoruj gnaty.

Renata starannie namydliła się, spłukała, namydliła raz jeszcze i znowu. Sama chciała pozbyć się resztek odoru kanałowego, stale podejrzewając, że jakieś jego ślady przylgnęły do jej ciała.

Kiedy funkcjonariuszka uznała, że wystarczy, rzuciła dziewczynie lnianą ścierkę. Zaraz potem, jakby niezadowolona z wycierania się więźniarki, sama zaczęła energicznie rozcierać jej ciało ścierką, jednocześnie pobudzając krążenie.

Renata syczała z bólu.

– No, wreszcie – orzekła funkcjonariuszka. – Teraz odwszenie. Wetrzyj ten proszek we włosy. – Podała jej tekturowe pudełko z dziurkami.

– Nie mam wszy. Nigdy nie miałam. Znowu cios szpicrutą. Teraz w udo.

– Nie szkodzi. Wcieraj we wszystkie: na głowie, pod pachami i na cipie.

Renata już nie protestowała. Rozszedł się słodkawy, duszący zapach.

– Teraz do celi.

– Mam iść naga? Funkcjonariuszka wzruszyła ramionami, więc Renata nałożyła bieliznę, więzienne spodnie i bluzę.

– Jestem twoją prowadzącą. Będę profilować twoją resocjalizację. Ze wszystkim masz się zwracać do mnie. Nazywam się Mówiąca, pedagog Wassilisa Mówiąca.

Cela, do której zaprowadziła ją Mówiąca, była większa i lepiej urządzona niż jej pokój w domu Hrabbana.

– Na wieczór masz spłukać włosy z proszku – rzuciła jeszcze w drzwiach Mówiąca.

163.

Adamsa przeniesiono z aresztu śledczego do regularnego więzienia. Oznaczało to tylko dwa posiłki dziennie i zakaz używania pryczy za dnia. Cela pusta, za duża na pojedynkę, na wyposażeniu aż cztery koce. „Widać jestem ważnym więźniem, skoro opróżnili dla mnie zbiorówkę”, pomyślał.

Nie było ciemno. Panował półmrok, światło wpadało tylko przez szczeliny w blindach, pod samym sufitem. Stanowczo za wysoko, aby wspiąć się tam i wyjrzeć na dwór. Jedynym sprzętem w celi było wiadro nakryte klapą. Adams mógł stać, dreptać w kółko albo siedzieć na zimnej posadzce, bo prycza musiała być na dzień składana. Mógł też pisać palcem w kurzu na podłodze.

Dreptanie jest całkiem miłym zajęciem, szczególnie kiedy porównuje się je z przesłuchaniem: myśli nikt nie wymusza, same przychodzą, te które chcą. Przesłuchania przeprowadzano regularnie, dwa razy dziennie. Zawsze wcześniej skuwano go w celi, a przesłuchania prowadził Ribnyj. Wielokrotnie zadawał te same pytania; do protokołu Adams musiał mu literować co dłuższe słowa. Ponieważ odpowiadał bez sprzeciwów, nie był bity. Schematyczne, ciągle te same pytania sprawiały wrażenie, że nikt nie jest zainteresowany wynikami śledztwa. Adams przyzwyczaił się i z pamięci recytował odpowiedzi. Ribnyj skwapliwie je notował, myląc się w pisowni tych samych wyrazów.

Adams zatrzymał się naprzeciw świetlika. W wąskim paśmie wpadającego światła leniwie poruszały się drobinki kurzu. „Słoneczny dzień mamy dzisiaj”, pomyślał. „Tramwaje już się wloką miastem, przeraźliwie zgrzytając na zakrętach; bezrobotni ustawiają się po pracę przy zbieraniu koźliny”.

Gdy słońce wdrapie się wyżej na nieboskłon, wąski promień zniknie. Adams uważał, że cela jest pod samym dachem i okap zasłania światło.

Co z Natalią…? Ta nieszczęsna piękność, stworzona dla niego, kojarzyła się z Górnym Miastem. Liliane ujawniła swą tożsamość, kiedy rozpostarła kolorowe skrzydła i pofrunęła, Natalia nie. Natalia pozostała zagubiona. Bez wątpienia bardziej niż on.

„W tym mieście sztuka Lulliusa działa lepiej niż gdziekolwiek indziej…” Adams palcem na kurzu nakreślił diagram, chociaż już wcześniej domyślił się, co wyjdzie.

Rysował kolejne wierzchołki, w kolejności chronologicznej: „Rzym” – „Liliane” (przecież już kiedyś ustalił, że łączyła oba te miasta) – „Behet.” (bo przecież to jego miasto) – „Natalia” – „Krum” – „Renata”. Połączył je bokami, oczywiście chronologia narzuciła obieg. Zrezygnował z dalszej analizy, przekątne musiały połączyć bądź miasta, bądź kobiety. Liliane trafiła tu z Rzymu, nic nowego. Prawdopodobnie tu zostanie, fruwając po niebie. Natomiast los Natalii wyglądał ponuro: obieg diagramu lullijskiego nakazywał jej trafić jeszcze niżej – żeby choć do Krum, a nie na płaskowyż.

„Zasługiwała na lepszy los”, pomyślał. Już miał wystartować do dalszej tury wzdłuż ścian celi, jednak zerknął jeszcze raz. Dostrzegł dobrą wieść niesioną przez diagram. „Jednak spotkam Renatę…” Przetarł dłonią twarz. „Więc jest jeszcze nadzieja. Tyle warta, co przypadkowo skreślony wykres”, pomyślał z sarkazmem.

Nie pomyślał, że Renata może samotnie powrócić do Rzymu, a on może pozostać w Górnym Mieście na zawsze. Na diagramie zabrakło też Falzarofy, Crispy i Złotej Pięknookiej.

164.

Przed kolejnym przesłuchaniem skuto Adamsa ciężkimi, ozdobnymi kajdanami, na których wygrawerowano tu wzory geometryczne, tu wypukłe oczy i wyszczerzone kły fantastycznego stwora. Zerknął parę razy na grawerunek, ale motyw nie przywiódł nic na myśl.

– To jakaś pokazówka…? – spytał Ciakena.

– Może przyjdzie pan Leviahatannah. Pośpieszcie się.

W sali przesłuchań Uombocco miał gościa. Obaj studiowali akta rozrzucone na biurku.

Przybyły łypnął spode łba na Adamsa. Miał szeroko sklepione, wypukłe jak ćwiartka sfery czoło; błyszczące, bezwłose ciemię; brutalną twarz o rysach wygiętych w zakrzepłym uśmiechu; o głowę górował nad Adamsem, był z półtora raza szerszy od niego w ramionach i miał nieprawdopodobnie grube uda. Wręcz emanował energią i siłą.

– Pan z Morza? – wyrwało się z ust Adamsa.

– No pewnie, że nie tamto gnijące ścierwo – obruszył się nieznajomy.

Adams musiał zrobić dziwną minę, bo Leviahatannah powiedział z gniewem:

– Jakże można brać za mnie gnijącą stonogę, utopioną w kałuży pod kamieniem?!

– Wija – poprawił Behetomotoh.

– Wija. Ale i z tego wija mają dość pożytku. W państwie, gdzie morzem jest mała kałuża pod kamykiem. A, co tam…

Podszedł do Adamsa i mocno złapał go pod brodę, wykręcając mu skórę na twarzy. Adams nie zaprotestował. Mocarna łapa zacisnęła mu szczęki, tak że nawet jęk nie zdołał się przedrzeć.

– To, według ciebie, miałby być Haddam Kadmon…? – Leviahatannah wyszczerzył w uśmiechu kremowe zęby. Z jego ust rozszedł się odór próchnicy. – Niedorzeczność. Przecież ten jest podstarzały… podłysiał nawet… – Pokiwał głową. – Niee, to jakieś nieporozumienie. Tamten był inny.

144
{"b":"100661","o":1}