Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Hemfriu, przestań… Nie.

Zsunęła stopy na piasek, jednak dalej obejmowała go ramionami za szyję.

– Rozjaśnia się – powiedziała.

– Będę cię wyraźniej widział.

– W wodzie nie widać.

– To dlaczego nie zdejmiesz stroju?

– Boję się wchodzić do tej wody.

– Jest w niej całkiem ciepło.

– Ale jest tak mroczna. Ja nie umiem pływać, a tam jest głęboko.

Mogła go tak dalej zwodzić błahostkami i żartami. Dziewczyna znała wartość dziewictwa. Jej tarhatum było przecież najwyższe w Krum.

Jednak gdy wyszli z wody i osuszyli skórę odzieżą, Renata odwróciła się doń tyłem, żeby nie zauważył, gdzie skryła kluczyk stroju. Chwilę majstrowała przy kilku zamkach. Zamoczone, mogły już zardzewieć. Teraz tylko zgrzytały i chrobotały.

Nie przypuszczał, żeby zamknięcie było skomplikowane. „Niezdarnie wykonany zamek kowalskiej roboty”, uznał. „W Krum nie mają dobrych obrabiarek”.

Ona jednak skwapliwie skrywała przed nim zamknięcia. Nie znając ich, nie mógł ich ujawnić.

Konstrukcja wreszcie rozdzieliła się na dwie części. Inny zamek rozluźnił umocniony blachą pasek w talii. Wyginając ramiona, Renata wysunęła się spod usztywnionych pasami blachy szelek. Pas też dłużej nie trzymał się na jej biodrach. Miękkim, sennym ruchem wsunęła się w jego ramiona. Usiedli na rozłożonej odzieży. Ciepło i sucho.

Miała duże, foremne piersi o ciemnych kwiatkach. „Jak kuliste owoce”, pomyślał. Spróbował delikatnie objąć jej pierś dłonią. Nie mieściła się. „Jaka chłodna”. Czuł, jak jego dotyk wprawia jej ciało w drżenie. Zsunął dłoń, by wyczuć przez chwilę bicie jej serca, potem talię, wreszcie wspiąć się na biodro.

Renata miała wciętą talię, a biodra i pośladki wydobywały się spod niej śmiałą, kulistą krzywizną. „Kiedyś będzie pewnie zmagać się z nadwagą…”, pomyślał.

Kuliła się pod dotknięciem jego dłoni. Koniuszki jej piersi natychmiast zjeżyły się, skórę przechodziły dreszczyki. Dotknięcia w uda czy łono bardzo łaskotały. Skóra stale skrywana pod strojem reagowała mocno.

Dziewczyna lekko oddawała jego pocałunki, jednak przed dotknięciami instynktownie się cofała. Obejmowała jego szyję, by nie przerywał pieszczot, ale nie wzmacniała uścisku.

– Hemfriu, czy właśnie tutaj? Nie ma nawet kadzidła, żeby nas zabezpieczyć. – Jej szept wyraził poddanie się jego woli. Jakby wiedziała, lecz właśnie rozwiewała wątpliwości. Coraz wygodniej układała się w kobiercu jego ramion. Renata dała się całować; oddawała pocałunki, najpierw niepewnie, potem coraz śmielej. Teraz jednak największą przyjemność sprawiały jej pieszczoty. Adams uważał, by nie zadrasnąć jej skóry spotworniałymi paznokciami. Łasiła się jak kotka. Miała gładką skórę, suchą i już nie chłodną.

Zrobiło się cieplej. Odpychający korytarz nad chłodnym lustrem wody wydawał się dawać wszystko, co najlepsze miał do zaoferowania.

I już w ramionach trzymał kędzierzawą Crispę. Uśmiechała się do niego samymi oczyma jak filuterny diabełek. Krótkie różki wystawały jej spomiędzy loczków. Obok, jak zzute dwa pantofelki, leżały jej kopytka. Ujęła go za dłoń, położyła ją na swojej piersi i zamknęła palce Adamsa na wydatnym jej koniuszku. Ułożyła się wygodniej w jego ramionach. Czuł, jak od jej ciała przez jego palce promieniuje ciepło.

– Od początku wiedziałam, że podobam ci się bardziej niż Złota Pięknooka. Lubisz przecież niepokojące kobiety.

– To ciebie chcę wziąć – powiedział.

– Hemfriu, przecież zdjęłam strój - odpowiedziała Crispa głosem Renaty.

Ktoś lekko pogładził jego włosy. Odruchowo uniósł dłoń ku głowie i odwrócił się. Kopytka Złotej Pięknookiej jak pantofelki leżały obok tych Crispy. Poczuł, jakby ktoś miękko ujął jego dłoń i znowu opuścił na pierś Crispy.

„Tu jest tak daleko od Płomienistych Wrót…”, usłyszał w myślach. „Pieść ją jeszcze. Kędzierzawa tak mało od ciebie dostała, a zasługuje na wiele więcej. Ona cię tak gorąco kocha. Nie opuszczasz jej myśli”.

W mgnieniu oka wizja zniknęła. Znów miał w ramionach Renatę – gładził dłonią kwiatek jej piersi. Wokół rozchodziła się duszna woń kadzidła. „Czy właśnie jestem egzaminowany?”, pomyślał. „Skąd to ciepło…? Liliane miałem w tych korytarzach, ale potem ją straciłem. A jeśli mam się wstrzymać, żeby nie stracić Renaty?”

– A jeśli ja zginę? – powiedział. – Zostaniesz nędzarką bez tarhatum.

– Ty przecież wiesz, co robisz.

Tym jednym zdaniem zmroziła go. Zamiast dalszego podniecenia nadeszły czarne myśli: uwięziona przez Człekousta, zgwałcona i zmuszona do milczenia. A jeśli nawet tak się nie stanie, całe życie będzie wątpił w jej prawdomówność?

– Wiedziałam… – Mocniej wtuliła się w jego ramiona.

– Co wiedziałaś?

– Że to mnie kochasz naprawdę. Że mogę dla twojej przyjemności zdjąć strój, a ty nawet wtedy rozumu nie stracisz.

– Rozumu?! Co?

– Pewnie, że rozumu – powiedziała leniwym, rozmarzonym tonem. – Weźmiesz mnie w naszym domu, na naszym łóżku. A do naszego domu wniesiesz mnie przez świeżo wystrugany próg.

– Niech będzie – westchnął. Opowiedział jej swoją wizję.

– Obie tu były.

– Widziałem tylko Crispę.

– One obie cię powstrzymały. – Pokiwała głową. – Udaremniły czyjś zły plan. Odwdzięczyły się za te dzieci od ciebie. Mówiłam ci przecież, że to nie behmety, że one obie mają czyste dusze. Popatrz, kadzidło zapaliło się samo od przewróconej świeczki. Pięknooka zadbała, żeby nic się nie przyplątało. One już spełniły swoje marzenia, a teraz mi pomogły.

– To ja musiałem zawadzić ręką o świeczkę.

– Z pewnością.

– Więc obie żyją…? – ucieszył się.

– W przeciwnym razie nie zdołałyby wejść do twojej duszy.

– Ale że jedna nie była zazdrosna o drugą…

– Crispa wtedy myślała o tobie, zorientowała się w sytuacji, dlatego pierwsza przybyła do ciebie i zajęła moje miejsce w twoich ramionach. Może Złota dołączyła do cudzego marzenia, bo jednej z nich byś nie usłuchał…?

Teraz dopiero z zapałem wzięła się do pieszczot.

– No, uważaj… Z kamienia nie jestem.

– Przecież jesteś. – Zachichotała.

159.

To dziwne wtargnięcie obcych istot uspokoiło Renatę. Znów była taka jak dawniej. W obu złodziejkach dostrzegła sojuszniczki. Bez powodu matki jego dzieci by nie interweniowały, a skoro ją uratowały, to ona nie mogła już tak bardzo go winić.

– Któraś podrzuciła kadzidło – powiedział.

– Nie. To ja zapomniałam, że została jeszcze porcja.

Znów było przyjemnie jasno. Przez niewidoczne szczeliny, gdzieś z wysoka, wpadało tutaj światło. „Gdzie te szczeliny…?”, pomyślał zdziwiony. Aby tak rozjaśnić korytarz, musiałyby zajmować większość powierzchni stropu, a ten ginął w ciemności, jedynie ściany jaśniały w swej górnej części. Widać szczeliny skrywała przed wzrokiem struktura skalnych ścian korytarza.

Wolnymi, miarowymi ruchami podpłynął pod wodospad. Powietrze wydychał pod wodę jedynie dla czystości stylu. Dawno nie pływał, teraz z przyjemnością odnajdował dawny rytm. Zatrzymał się: zupełna cisza.

Z progu wodospadu sączyła się wątła struga. Ani śladu huczącego żywiołu. „Spadając tędy, zdrowo bym się poturbował o kilkumetrowy próg”, pomyślał.

Starał się znaleźć drogę. Mrok skrywał rzeźbę skały. Oczy wolno przyzwyczajały się. Nad samą wodą ścianę skrywał cień. Adams spróbował po omacku: występy były mokre, pokrywał je śliski liszaj, chociaż skała była dobrze urzeźbiona.

Spróbował wspiąć się po występach. Najpierw wolno, żeby woda ociekła, potem nieco szybciej. Mroczna ściana zaraz nawieszała się nad głową. Raz za razem docierał do miejsc bez możliwości dalszej wspinaczki. Wtedy mocno odbijał się od ściany w powietrze i z głośnym pluskiem lądował w wodzie. „Frajda. Przynajmniej schodzić na ślepo nie trzeba”, pomyślał.

Próbował wejść w ścianę w kilkunastu miejscach, po obu stronach wodospadu. Ani razu nie zdołał wspiąć się wyżej niż na swoją wysokość.

141
{"b":"100661","o":1}