Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Gabera gramoliła się z ziemi, wyplątując nogi. Siedziała na nieprzytomnym Jacobezie. Adams zbliżył się ukradkiem i schwycił luźny koniec lassa rzuconego przez Pallę. Szarpnął, przewracając siedzącą. Następnie szybkim ruchem narzucił swoją sieć na Czarną. Kilka pośpiesznych pętli sznura skrępowało jej ramiona, parę następnych Adams narzucił na szyję, przyduszając ofiarę.

Czarna próbowała wężowym ruchem wysmyknąć się spod więzów, jednak Adams zacisnął jej na szyi sznur, a następnie owinął gaberę kilkoma ciasnymi zwojami do pasa. Jeszcze raz przełożył sznur pod jej biodrami, zręcznie usuwając go spod zębów szczeniaka. Nogi samicy pomógł mu skrępować Quirinu.

– Poluzuj pętlę na szyi. Nie może się dusić, zanim przeniesiemy ją przez Linię, bo dostanie ataku szału, uwolni się i nas pozabija.

Adams rozluźnił pętlę. Nie podsunął oficerowi myśli, że wystarczy samicę oślepić.

Nadal wiła się jak wąż, więc zacieśnili zwoje, krępując ją w podłużny tłumok. Na głowę naciągnęli jej worek, żeby nie zapamiętała drogi do obozu. Wtedy uspokoiła się i znieruchomiała. Słychać było tylko jej chrapliwy oddech. Przywiązali ją do kija.

– Ta gabera jest twoja, Krawiec – orzekł Quirinu. – Ty spętałeś ją swoją siecią i skrępowałeś sznurem. Należy do ciebie.

Decyzja była sprawiedliwa, jednak mogła wywołać sarkania i pretensje. W akcji został mocno poturbowany legionista, a niewolnik został właścicielem zdobyczy. Sam właściciel jeszcze nie wiedział, co zrobić ze swoją własnością. Teraz sapał, niosąc ją na kiju. Palla zgodził się za pół sycela pomóc dźwigać gaberę do obozu. Przenieśli ją przez grań i złożyli obok drugiej przynęty.

Jacobez odzyskał przytomność. Wprawdzie mocno obity, lecz nie miał otwartych ran. Hjalmir brutalnym szarpnięciem nastawił mu wywichnięte ramię, a zaraz potem wybitą dłoń. Ułożyli poturbowanego na pledzie i uraczyli kubkiem gorzałki.

Z drugą przynętą mieli mniej szczęścia. Ledwie uwiązali Golca na drucie i schowali się za skałami, a ten załomotał kamieniem o wolność. Pojawił się wielki busierec. Miał ze dwa i pół metra wysokości. Coś go zaniepokoiło. Ogromne nozdrza ruszały się nerwowo. Badawczo łypał zaczerwienionymi białkami oczu. Na piersi miał dodatkowe oczy, a w miejscu pępka usta. Paradoksalna twarz powielała jego mimikę. Trudno przypuszczać, by oczy uformowane z brodawek sutkowych cokolwiek widziały.

Busierec spostrzegł nagiego, tłustego mężczyznę, którego brzuch podskakiwał w takt uderzeń kamieniem. Podbiegł kaczkowatym chodem. Zamiast pognać Golca w Drogę Trupa, mocno uderzył łapą przed siebie, wyrywając pazurami płat skóry. Polała się krew, Golec krzyknął żałośnie. Czarny połknął wyrwany kawałek ciała. Szarpnął pazurami ranę, wydzierając następny strzęp. Daleko niosły się rozdzierające wrzaski pożeranego żywcem.

Żołnierze spodziewali się, że Czarny ruszy za drutem na grań i wejdzie w pułapkę, choć walka z olbrzymim stworem nawet po Stronie Ludzi była niebezpieczna. Jednak nic takiego się nie stało. Czarny ignorował drut i nadal się posilał. Teraz, głośno mlaskając, łapczywie pił krew tryskającą z rozerwanej tętnicy. Gdy wreszcie się nasycił, mężczyzna dawno już nie żył. Busierec odrzucił ogryzioną kość, rozejrzał się wokoło i odszedł kaczkowatym chodem. Pozostawił rozkawałkowane zwłoki.

Jako niewolnik Adams musiał zdjąć stalową obręcz i zwinąć drut. Nie trzeba było wyplątywać obręczy ze skrwawionych strzępów ciała ofiary: Czarny urwał jej głowę i obręcz sama spadła na ziemię. Wystarczyło wytrzeć blachę.

Uwolnili pierwszą przynętę.

– Zrobiłeś swoje. Teraz jesteś wolny – powiedział Quirinu. – Drugi raz nie pójdziesz ani na tarczę, ani na przynętę. Tak mówi prawo.

Mężczyzna roztarł sine przeguby. Adams poznał go, to był Cyrjak, ten pokaleczony przez gawrona.

– No, tak. – Cyrjak spojrzał z wyższością. – Nie zostanę z wami.

Odwrócił się na pięcie i odszedł na wschód, w stronę Nocnej Grani, w ciemność. Zapomnieli mu ściągnąć sandały. „Sam zrzuci, a obuwie przepadnie”, pomyślał Adams.

– To był wielki busierec - powiedział Quirinu, kiedy wracali do obozu. – Nie dalibyśmy mu rady, tylko ludzi by poturbował. Musiał być bardzo głodny. One rzadko atakują Golców.

– Rozwściecza je zapach krwi Czarnego – mruknął Palla.

– Gabery nie zraniliśmy. Nikt jej nie zaciął pałaszem, nikt pałką nie rozkwasił jej nosa.

– One czasem same się ranią – Hjalmir lubił puszyć się swoją wiedzą, a teraz z lubością poprawiał starego decymusa. - Właśnie po to, żeby było czuć zapach ich krwi.

84.

Czarna była własnością Adamsa, jednak zgodnie z przepisami najpierw miał ją przesłuchać Hjalmir. Nie zrezygnował z tej możliwości, choć nie spodziewał się dowiedzieć wiele. Adams miał asystować przy robocie.

Do badania gaberę rozkrzyżowano na płaskim głazie o pociemniałej powierzchni, służącym Hjalmirowi za stół do niejednej już operacji. Żołnierze wprawnie skrępowali kończyny Czarnej grubym sznurem i rozciągnęli jedną po drugiej. Za tę robotę, jak i za pocięte sieci, Adams musiał zapłacić. W sumie wyszło trzy i pół sycela, ale dzisiaj rano zarobił półtora za czyszczenie ran z ropy. Brał po ćwierć sycela od rany od biedniejszych legionistów. Bogatszym czyścił rany Hjalmir za pół sycela od sztuki.

Workowate, porosłe gęstym, czarnym futrem cyce Czarnej były zakończone dziwacznymi, haczykowatymi wyrostkami. Unosiły się i opadały w takt przyśpieszonego, płytkiego oddechu. Dysząc, rozwierała wielkie nozdrza.

– Po co tu przychodzicie? – rzucił Hjalmir. – Płaskowyż jest jałowy. Czego tu szukacie? – Spojrzał na Adamsa, jakby odpowiedź Czarnej miała właśnie jego pouczyć.

– Tak ma być – jej głos był czymś pośrednim między charczeniem i jękiem. – Tu powinniśmy być.

– Idealny żołnierz, hę…? – Chirurg łypnął na Adamsa.

– Prowadzicie tłumy ludzi – włączył się Adams. – Nikt z nich nie może uciec z pochodu.

– To służba. Moja służba, służba innych.

Hjalmir nieco rozluźnił jej pętlę na szyi. Przestała dyszeć.

– Ci ludzie są bici, czasem nawet pożerani.

– To służba. Tak ma być.

– Daj już spokój, Krawiec. One mają mocno ograniczony zasób słów. Niewiele powiedzą. Koniec przesłuchania. Lepiej zacznijmy już sekcję. Ona ma dodatkową głowę sterczącą ze sromu. Chcę zobaczyć, z czego wyrasta ta głowa, ile tego siedzi w środku tej Czarnej.

– Przestań, Mistrzu Hjalmirze. To moja Czarna.

– To ją zerżnij, jak dasz rady, mimo tego łba w cipie, a potem zabij. To ci wolno. Jednak nie puścisz wolno tej bestii, bo taki jest przepis. Jeśli pokaleczyłaby ludzi, to oznaczałoby twoją śmierć.

Adams umilkł. „Czy bronić tę istotę…?” Była niewątpliwie rozumna. Mówiła normalnie, ale przecież te stwory w polu są gorsze niż zwierzęta, złośliwe i zażarte. One jednak wydawała się inna od wszystkich: roztargniona, może nawet nieporadna. Dlatego przecież ją złapali.

– Niektórzy rzeczywiście biorą się za złapane Czarne…?

Hjalmir uśmiechnął się paskudnie i pokiwał głową.

– No, no… – wycedził. Ponieważ jednak Adams nie podchwycił tego dowcipu, powiedział: – Był taki jeden, Kazigrot. Znaczy, zwał się inaczej, ale później tak o nim mówili. Spróbował ze złapaną gaberą, tak go przyparło. Z taką, co nie miała szczeniaka w cipie.

– Naprawdę?

– Taak… Mówił, że było prawie jak z kobietą. Tylko że mu kutas zagnił od tego. Nawet nie musiałem obcinać, sam odpadł. Potem Kazigrot pożył jeszcze z tydzień, ale dalej gnił i umarł od gangreny.

Adams skrzywił się z odrazy.

– No jak, Krawiec? Kroimy?

Adams nie odpowiedział. Człowiek to nie był. A czy na pewno istota rozumna, tego też nie wiadomo. Jeśliby pies albo świnia czy baran umiały mówić, prosiłyby o to samo przed zarżnięciem. Czy umiejętność mowy była dowodem na rozum istoty lepszym niż wycie, miauczenie, czy wyraziste spojrzenie wielkich oczu…?

74
{"b":"100661","o":1}