Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Łzy strużką ściekały poranionemu mężczyźnie spod zaciśniętych powiek.

– Ten jest korpuśnego - mruknął wartownik.

Po chwili wrócił z zaspanym podoficerem. Chetti obejrzał ranę brańca. Pokręcił głową.

– Nie warto mu z powrotem naciągać tej koszuli, bo się zakrwawi. Zupełnie popsuty. Nawet na eunucha się nie nada. Rana paskudna, zakażenie pójdzie. Dam go na tarczę - zawyrokował. – Obróć się na brzuch – powiedział do Cyrjaka.

Golec posłusznie zmienił pozycję. Zapytany przy śniadaniu, Hjalmir wyjaśnił:

– Śmierdzą im niemyte jaja, dlatego przyciągają głodne ptaki. Oczy chronią przed ptasim dziobem, reszta ciała ich nie obchodzi, fartuszki sami nadstawiają. Myślą, że ptak usunie narośl.

– Przecież ich boli. On się wił, jęczał i płakał. Hjalmir wzruszył ramionami:

– Spytaj takiego, odpowie ci, że już podjął wszystkie decyzje i nie zamierza ani ich zmieniać, ani podejmować nowych. Rozpacz i zwątpienie. Nic innego nie tłumaczy ich niechęci do decydowania. Ten i tak był dość rozgarnięty. Może mu się bab chciało i dlatego nadstawiał fartuszek.

– Pachom przysłał ojcu takiego jednego, Kuczera. Ale tamten zachowywał się normalnie.

– Zgadza się. Po Stronie Człowieka powoli normalnieją. Coraz mniej przypominają manekiny.

– Gdyby takiego Kuczera sprowadzić tu z powrotem, to znowu straci zdolność decydowania?

– Jak dłużej pobędzie w Dolnym Mieście, to już nie. Pytanie, czy nie można by wydawać im więcej wody do mycia, nie padło. W obozie na grani często brakowało jej nawet dla żołnierzy.

77.

Gdy zgromadzono już w obozie dość brańców miernej jakości, których nie chciał wziąć żaden legionista, Quirinu spróbował polowania z tarczami. Kiedy na horyzoncie nie było widać ani jednego Czarnego, a wśród idących znajdowały się najwyżej Trupistwory, formowano zwartą grupę pieszych ze skutymi brańcami od przodu, tyłu i po bokach, a dwoma krzepkimi legionistami ukrytymi w środku. Kierowani kuksańcami i dźgani ostrymi kolcami, Golcy mieszali się z korowodem. Następnie grupa zakręcała ku grani, zabierając ze sobą Golców – bezwolnych i owczo ufających idącym przed sobą. Czasami udawało się bez szamotaniny wyprowadzić z pochodu ponad dwudziestu za jednym zamachem. Za linią przejmowali ich pozostali żołnierze. Suche nie próbowały przepędzać otoczonych tarczami legionistów. Jeśli w odwodzie pozostawały dwa korpusy, można było ten sposób stosować, nawet gdy korowodu pilnowały Czarne. Dołączały do uprowadzanej grupy i próbowały ją zawrócić. Był to pewny sposób na zwabienie Czarnego poza grań i zdobycie jego skóry.

Bezwład i bezwolność Golców idących płaskowyżem udzielały się tarczom. Często kierujący legioniści musieli ich ranić, by wymusić żądany kierunek marszu. Jeśli po akcji tarcze mieli poważne obrażenia, wypuszczano ich na płaskowyżu.

Quirinu nie odniósł sukcesu. Poświęcając dziewięć tarcz, z których zostało tylko czterech, zgarnięto pięć kobiet i dwóch mężczyzn, ale spośród nich i tak, niestety, aż trzy osoby nadawały się znowu tylko na tarcze.

Wspomnienie nieudanego zwiadu trzeba było rozpuścić w alkoholu. Wino się skończyło. Został już tylko destylat pędzony z martwiny. Cuchnął paskudnie.

Korpuśny Aubel ze zwiadowcą Geronem łupali w astragale. Gero pozbywał się ćwierćsycelówek jednej za drugą. Adams tęsknie zerkał w tamtą stronę, odliczając w duchu: „Usuwanie ropy, usuwanie ropy… krótkie szycie”. Uśmiechnął się do swoich myśli. Tymczasem kostki wołowe uparcie pozbawiały żołnierza dobytku. Gero czerwieniał na twarzy coraz bardziej. Po każdym rzucie jego dłoń zbliżała się do rękojeści tkwiącego za pasem sztyletu. Twarz miał czerwieńszą niż rude piegi na policzkach.

– Dość hazardu – rzucił sucho Quirinu.

„Stary nudziarz popsuł zabawę”, pomyślał Adams. Kibicował korpuśnemu, widział, że podoficer nie oszukuje, tylko ma niesamowite szczęście. Już zauważył, że graczom często trafiają się dobre passy. Jakby tutaj los celowo prowokował cierpliwość przegrywających i chciwość wygrywających.

Kółeczko obserwatorów rozleciało się. Obsiedli wokoło bezdymne ognisko. Aubel wrzucił astragale do mieszka.

– Następnym razem gramy moimi – wysapał Gero.

– Jasne – mruknął Aubel.

– Korpuśny, opowiedzcie ciekawą historię – rozkazał Quirinu. Cokolwiek mówił stary oficer, brzmiało nudno. Teraz też było pewne, że historia będzie nieciekawa.

Aubel wypił łyk, potem drugi. Uśmiechał się do swoich myśli. W jeden wieczór zebrał ponad dwa sycele. Gero nie był z jego korpusu, Aubelowi nie groziła jego zemsta podczas zwiadu. Był tu najstarszym żołnierzem i wielokrotnie świadkiem podobnych zbiegów okoliczności. Umiał korzystać z tego zjawiska.

– Na zachód grań staje się coraz bardziej skalista – zaczął Aubel. – Twarda skała, którą bardzo trudno kruszyć, nawet młotem, nie to, co tutaj. Nie ma ścieżek na grani, płaskowyż opada coraz niżej. Nie trzeba bronić Linii, bo nikt przez te góry nie przejdzie, ani Czarny, ani legionista.

Aubel przypominał rzeczy znane. Twarze słuchaczy były coraz bardziej znudzone.

– Zaczynałem służbę właśnie na skraju tych skał.

– U Drubbaala? – spytał przysypiający Hjalmir.

– Nie. Sotnik nazywał się Hevrensz-Trzy-Palce.

– Mówią, że Drubbaal przegnał Czarne z Krum, to skąd Hevrensz-Jakiś-Tam? – głos Gerona był o nutkę zbyt zaczepny.

– To prawda, ale wtedy Drubbaal był najlepszym decymusem Hevrensza. Oddziały uformowano ze zbiegów z Dolnego Miasta. Wolne były tylko zbocza górskie. Czarne zajmowały Krum.

Stary przerwał. Popił. Chuchnął.

– Ale co innego chciałem… – zaczął.

– No, wreszcie – mruknął do siebie Hjalmir.

– Wszyscy mówili o pięknej Czarnej. Pojawiała się wśród ich patroli prowadzących Golców.

Nagle zapanowała cisza jak makiem zasiał.

– Niby zwyczajna gabera, futro czarne, choć trochę rudawe, krótkie, lśniące, chociaż na głowie dłuższe, jak drobniutkie loczki, nie? – Rozejrzał się po słuchaczach. – Ale miała twarz kobiety. Oczy duże, czarne, trochę przekrwione, lecz spojrzenie ciepłe, powłóczyste, jak u dziewczyny… – Aubel rozglądał się po zasłuchanych żołnierzach. – Szyję miała smukłą, wdzięczną, muskułki drobne, płaskie. Cyce… co tam cyce. Zupełnie jak piersi dziewczyny, tyle że trochę dłuższe i porosłe futrem. Ale za to nabite, jak ze stali. Wysoka jak każda, ale smukła, i nogi nie gabery, ale dziewczęce, tylko trochę w iks. Dziurę miała też zwyczajną, jak kobieta, żadna głowa jej stamtąd nie wystawała. Właściwie to wyglądała zupełnie jak dziewczyna, tylko po futrze było poznać, że gabera. No i miała rogi. Nie jakieś wielkie bawole rosochy, ale zgrabne, niedługie różki, wystające spod włosów.

Siedzieli rozmarzeni, niektórzy rozdziawili usta.

– I ta gabera dawała, jak się ją poprosiło.

– Jak to dawała? – spytał rozmarzony Gero.

– Zwyczajnie. Trzeba było do niej podejść i zagadać, jak nie było przy niej innych Czarnych.

– Tak podejść, zagadać i już…? – włączył się Palla.

– Zależy od szarży. Decymusowi to dawała tak po prostu. Korpuśnemu też. Poznawała władzę. A jak się jakiś simpel wyróżnił na służbie, to też szła z nim za darmo. A innemu to za jakiś prezent, za sycela, za pierścionek albo za manierkę.

– Już ja go widzę, jak wyszedł pogadać do Czarnej – doszło z drugiego szeregu słuchaczy. – Tylko mlaskanie i krew chlapie.

– Nie z Piękną. Tylko trzeba jej było pokazać koc do podłożenia, bo nie lubiła na twardym. Jak koca nie było, to rzeczywiście mogła się wściec.

– Wam też dała? – spytał Quirinu.

– Nieraz. Ale potem coś się porobiło i przestała przychodzić. Może ją jaki dureń upolował.

– Mówią, że zdarzają się gabery o złocistym futrze i wielkich, niebieskich oczach – powiedział stojący w cieniu Distefanu. – I wyglądają zupełnie jak piękna dziewczyna, tylko w futrze i czasem z krótkimi różkami albo chwostem. A piersi mają zupełnie jak dwie półkule, żadna kobieta takich nie ma.

67
{"b":"100661","o":1}