Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Reflektory wyławiały z ciemności podesty, rozświetlając je na biało lub kolorowo. Adams dokładnie przyjrzał się najbliższemu: na podstawie z grubej, stalowej rury umieszczono scenę, zabezpieczoną pękiem stalowych kolców sterczących ku intruzowi, który usiłowałby się tam wspiąć. Obszernym wnętrzem rury wiodło pewnie zejście do sieci podziemnych korytarzy stadionu, którymi dostarczano psy do walk i tancerki. Wykorzystanie tej drogi dla przedarcia się do parku nie wchodziło w grę.

Rozpoczęto walki psów. Na sąsiednim pomoście biały o kanciastym, przypominającym gołą czaszkę łbie odgryzł łapę masywnemu jak mały niedźwiedź przeciwnikowi. Okaleczone zwierzę wyło przeraźliwie, nawet muzyka nie mogła go zagłuszyć.

Ominął inną scenę, na której masakrowały się dwa koguty, podjudzane do walki przez pracowników obsługi.

Na innych podestach tańczyły zespoły dziwacznie poubieranych dziewczyn. Tancerki gibały się coraz gwałtowniej, z rur skierowanych w dół ku widzom dmuchały co jakiś czas opary aromatycznego dymu. Niektórzy wdychali je łapczywie. Adams odsunął się. Na kolejne porcje darmowego haju zawsze zdąży. Kieszeń kurtki nadal rozpychała torba cholernych chrupek.

Lampy stroboskopowe oświetliły leżącą na trawie nie odpieczętowaną butelkę. Adams wcisnął ją do kieszeni. Zaraz znalazł następną. Pić nie zamierzał, ale wódka miała tu sporą wartość wymienną.

Można było nie pić, nie ćpać, unikać gazowego halucynogenu, ale nie można było pozostać obojętnym na ogłuszającą, rytmiczną muzykę i stroboskopowe błyski. Adams zaczął podrygiwać jak inni.

Sine błyski reflektora wydobywały pary obłapiające się na trawie. Ibn Khaldouni kiedyś stwierdził, że udział w igrzyskach przewodniczącego Nero uznaje się tu za wyzwalające i łączące przeżycie, jakie obowiązkowo powinien przejść każdy, zanim wstąpi w związek małżeński, a już koniecznie dziewczyna przeznaczona na drugą żonę.

„Ciekawe, czy ci dwoje jeszcze się uwalniają, czy już się łączą…”, pomyślał. W błyskach stroboskopu nie dało się orzec, na którym etapie obowiązkowego przeżycia się znajdowali.

Jakaś ładna, choć za gruba i krzykliwie wymalowana dziewczyna złapała go za szyję. Coś wykrzykiwała do ucha. Nie po to tu przyszedł.

– Wrócę po ciebie, cukiereczku! – Strącił jej ramię jak natrętnego owada. Nie do końca kłamał. Może tu wróci, żeby się uwolnić i połączyć dla osłody niepowodzenia w ucieczce.

W klatkach małych gladiatorów zastąpili więksi: lwice walczyły z niedźwiedziami. W żadnej dzikie zwierzęta nie rozszarpywały skazańców. Coraz więcej ludzi kładło się na trawę. Czasem parami, czasem osobno.

Reflektory skierowały się ku głównemu podestowi, więc Adams podążył w tę stronę. Muzyka narastała falami; od basów drżała murawa. Nagle z głośników wybuchły okrzyki entuzjazmu. Oto na scenie pojawił się sam przewodniczący w lśniącym, metalicznym, wielobarwnym kostiumie z setkami wstążek i tasiemek. Poruszał się niezgrabnie, pokracznie przykucając. Nagle zerwał się do dziwacznego tańca: to unosił, to opuszczał ramiona, wymachiwał nogami. Entuzjastyczne krzyki nasiliły się. Stroboskop błyskał kilka razy na sekundę.

„To cholerstwo rozmontuje mózg!”

Przewodniczącemu towarzyszyła na scenie grupa tancerek. Adams chciał z bliska przyjrzeć się władcy. Mocno pracując łokciami w tłumie, dotarł wreszcie pod wewnętrzny kordon pałkarzy. Towarzyszące przewodniczącemu tancerki robiły powolny striptiz. Właśnie ze sceny poleciało kilkanaście rękawiczek, rozchwytanych zaraz przez gawiedź.

„Co ten skurwiel tak podryguje…?” – Adams osłaniał dłonią oczy przed błyskami i natarczywie wpatrywał się w tańczącego władcę. Jego ruchy wydawały się nienaturalne. „Dynda na sznurkach, jak kukła…”

Ramiona przewodniczącego podnoszono linkami, z tyłu biegła najmocniejsza z nich, unosząca jego tęgie ciało.

– O, teraz lepiej widać…! – wyrwało się Adamsowi, kiedy władca naraz obiema stopami oderwał się na parę sekund od desek sceny.

Umykało to zgromadzonym, jednak bystry obserwator z pewnością dostrzegłby, że ostrzyżona na jeżyka głowa przewodniczącego podtrzymywana jest stalowym wspornikiem, by nie opadła, twarz usztywniono klejem, by nie zszedł z niej wyraz wesołości, a powieki, by się przypadkiem nie zamknęły.

Jednak Adams miał ogon. Popchnięty przez kogoś Bieleń wpadł na niego, dekonspirując się. Był profesjonalistą, skoro nie zgubił Adamsa w takim tłumie.

– O, co za spotkanie! – zaczął Adams. Bieleń uśmiechnął się krzywo.

– Niezła zabawa, nie?!

– Właśnie.

– Zdrowie, panie nadzwiadowco! – Adams wcisnął mu w rękę otwartą butelkę.

– Najpierw wysłuchamy zasadniczej części dzisiejszej uroczystości.

Z głośników rozległ się głos przewodniczącego. Charakterystycznie jąkając się, recytował rytmicznie. Ogłosił, że zaleca się, by telewizor został umieszczony w każdym pomieszczeniu mieszkalnym, a długość programu wzrasta z czterech do czterech i pół godziny tygodniowo. Przypomniał, że oglądanie całego programu jest obowiązkiem każdego obywatela. Abonament za drugi i następne odbiorniki zostaje obniżony o trzydzieści procent. Gdy skończył, wszystko na chwilę zagłuszył huragan braw i okrzyków zachwytu.

– No! Już wiemy, po cośmy się zebrali. – Milicjant pociągnął potężny łyk.

Adams łyknął następny. Nie można było zbyt prymitywnie oszukiwać Bielenia, zresztą prawie utracił wiarę w powodzenie akcji.

– Na służbie nie można, co?

– Można – burknął Bieleń.

– No to jeszcze raz.

Bieleń skrzywił się niechętnie, ale wypił.

– Ciężka praca? – Znowu kolej Adamsa.

– Średnio. Figurant dość nieporadny.

– Może chrupek?

– Tego nie. Nie mieszam.

– No, to z rury.

– Z rury.

Adams był równie pijany jak Bieleń. Zabójcze tempo powali ich obu. Byle tamtego szybciej. Adamsowi udało się wcisnąć dodatkową kolejkę wywiadowcy, potem drugą. Butelka pokazała dno. Adams sięgnął po następną. Bieleń z pewnością widział, że Adams oszukuje, ale pił dość chętnie. Może nie tylko on go dziś pilnował…?

– A figurant nie ucieknie?

– Nnie. Zbyt niezdarny.

– A jeśli?

– Mała strata. Najwyżej upomnienie służbowe.

– A co wypite, to w brzuchu.

Bieleń pił łyk za łykiem. Adams oszukiwał.

– Jesteś dupek, Adams… – zabełkotał Bieleń. – Stąd nie ma wyjścia, a ja popiłem. – Zwalił się na ziemię i zasnął.

Adams też musiał się przespać. Byle odejść jak najdalej, żeby Bieleń go nie odnalazł, kiedy się zbudzi. Trudno było utrzymać prostą linię, ciągle ktoś go potrącał. Uwalił się na jakieś koce.

47.

Dusił się przez sen. Półprzytomny wygramolił się spod dławiącego ciężaru: jakaś dziewczyna przysiadła mu niemal na twarzy. Alkohol przestał działać.

– O! Kameleon wyszedł spod ziemi! – powiedziała. Jeszcze nie świtało, spektakl trwał. Muzyka ogłuszała. Błyski stroboskopu nadal rytmicznie rozświetlały otoczenie. Dziewczyny tańczące na małych scenach porozbierały się już zupełnie. Striptizerki uzupełniono parami aktorów symulujących kopulację. Tłum gapiów przerzedził się. Większość z widzów zeszła do parteru. Najbardziej się obawiał rozpoznać Natalię wśród tarzających się po murawie. Ktoś złapał go za nogawkę. Strząsnął niezdarną rękę.

– Z jaszczurem nie pogadasz – wyjaśniła ta sama dziewczyna.

Adams zdobył kolejne dwie butelki okowity. Brakowało wolnych kieszeni. Oszołomiony mężczyzna kłuł się przemyconym nożem po nogach. Adams wyłuskał mu go z dłoni, wytarł ostrze o nogawkę tamtego. Złożył nóż i wcisnął do kieszeni. Facet w malignie porznął się już wystarczająco, a Adamsowi to narzędzie się przyda.

Odszukał właściwe wyjście ze stadionu. U stóp olbrzymiej kariatydy, wspierającej bramę, mieściła się budka strażnika. Zasłonił strażnikowi najbliższą platformę, na której roznegliżowana para zaplatała się w skomplikowany węzeł. Rozległ się suchy trzask ostrzegawczego strzału. Adams drgnął:

– Cholera, zapomniałem, gdzie jestem… – Odwrócił się.

38
{"b":"100661","o":1}