Литмир - Электронная Библиотека
A
A

117.

Adams, oswobodzony z groźnego przebrania, zanurzył się w gorącej kąpieli. Tyle wody kosztowało go dwa sycele, ale nie żałował: czuł, jak schodzą warstwy zaschłego potu, jak otwierają się pory skóry. Bolały strupy zrywane z zakażonych otarć.

Gdy tylko nasiąkły wodą, Adams obciął długie szpony. Narastały na palcach grubą warstwą, która ustępowała dopiero pod mocnym naciskiem ostrego noża. Ściął je najkrócej, jak potrafił; jednak pozostały po nich przyrośnięte, grube klocki.

Place futra równo przyrosły do ciała. Granicy owłosienia nie dało się podważyć palcem. Ani sucha, ani namoczona, nie odróżniała się fakturą od reszty skóry Adamsa. Nieustannie czuł pod nią słabe mrowienie. Cholerstwo mościło sobie wygodniejsze miejsce w jego ciele…

Spróbował wytargać parę włosów. Bolało, ale jakby słabiej niż zwykle. Wyrwał więc jeszcze kilka innych i jeszcze kilka, i znowu. Powstrzymał go ból. Obok wanny leżał kłębek wyrwanej sierści. Skóra zaczerwieniła się.

Starannie obejrzał resztę ciała. Oprócz licznych otarć żadnych zmian spotwornieniowych nie było. Zawinął bandażem wszystkie miejsca porosłe sierścią. Później zgoli czarną szczecinę.

Następnego dnia przed południem został wezwany przez sotnika. Sykenu przyjrzał się jego zawiniętym przedramionom.

– Wyglądasz w tym przebraniu zupełnie normalnie – zauważył. – Całkiem, jakby cię płomienie nie liznęły.

Adams zrobił niewyraźną minę.

– Nalej sobie sam. – Sykenu wskazał na dzbanek. – Od jutra moim adiutantem będzie Croyn.

– Wybrałeś na swoich pretorian ludzi, którzy godzinę wcześniej chcieli cię zabić. Croyn rzucił ci w głowę sztyletem.

– Pretorianie nie przysięgali zemsty – skarcił go Sykenu. – Ślubowali wierność żywemu sotnikowi. Potrzebuję wiernych żołnierzy, nie zdrajców.

– Niewiele zostało z decymy pretorii. Drubbaal wytracił ich, używając do służby liniowej.

– Prawie dwa korpusy. Dołączę do nich Nehanu, Humruga i Caliela. To niezły oddział.

– Bo widzieli cię z bliska?

– Właśnie. Widzieli, nie przestraszyli się, a wzięli za swego.

Adams popijał niezłe wino. Już prawie odespał niedole więzienia. Wypoczywające mięśnie przyjemnie mrowiły. Niestety, mrowiła również skóra pod bandażami.

– Powiedz, skąd wiedziałeś, jak oficerowie zareagują? Myśląc racjonalnie, twój atak na Drubbaala był szaleństwem.

– Przecież jestem w dużej części Czarnym, no nie…? – Sykenu skrzywił pysk w uśmiechu. Futro oblekające czaszkę gabery przybierało ludzkie grymasy. Przetarł oblicze włochatą łapą, zakończoną pazurami ostrymi jak sztylety. Czaszka stanowiła już jedność z jego głową.

– Stałeś się jasnowidzem? Czytasz w cudzych myślach?

– Niestety, nic z tych rzeczy. Chociaż wtedy łatwiej by się dowodziło.

Sykenu leniwie sączył wino. Namyślał się, jakby szukał odpowiednich słów.

– Ja po prostu wiedziałem, że ci ludzie nie chcą mnie zabić – powiedział. – Że są do mnie życzliwie nastawieni, tylko związani podległością służbową. Po prostu to wiedziałem.

– Ale jak to odkryłeś?

– To trudno wyjaśnić. Ich gesty, zapach, barwa głosu… Dla mnie było oczywiste, że właśnie tak myślą. Wiedziałem też, że nie zaatakują. Jedynie Chetti lękał się, inni się mnie nie obawiali.

– Nie odezwał się ani razu.

– Właśnie. Ale wytłumaczyłem sobie jego strach obawą przed moją zemstą. Przejął moją decymę. Jedynie on mógłby zaatakować w obronie Drubbaala. Ale uczyniłby to bez przekonania.

– A jednak to, co zrobiłeś, wyglądało na spektakularne samobójstwo.

– Ani trochę. Wiedziałem, że jestem szybszy niż kusznicy. Adams uśmiechnął się znad pucharu.

– Trudno w to uwierzyć – powiedział.

– Nadal mam wyostrzone zmysły, Engilu. Jeszcze teraz czuję tu zapach krwi Drubbaala.

Adams wzdrygnął się, on sam nie był w stanie wyczuć niczego.

– Nie przeszkadza mi to. – Sykenu wzruszył ramionami. – Po prostu niedokładnie zmyto podłogę.

Adams spojrzał na niego zdziwiony.

– Nie czuję żalu ani nienawiści. Ja tylko walczyłem o życie – wyjaśnił Sykenu. – O twoje też.

– Zaskoczyłeś mnie swoją… – ugryzł się w język, chcąc powiedzieć „nieludzką” -…niewiarygodną sprawnością. Muszę się przyzwyczaić.

– Tak, tak, Krawiec. Nadal jestem szybki i silny – powiedział Sykenu. – Zamierzam to wykorzystać.

Drubbaala pochowano cichcem, pod osłoną nocy. Ciało zaszyte w prześcieradło pretorianie wynieśli na zachód, wysoko na grzbiet, na mylną płaśń, daleko poza miejscem zwyczajowego pochówku poległych żołnierzy. W ustronnym zakątku opuścili je do szczeliny między wantami i starannie obłożyli kamieniami. Nad mogiłą nie wzniesiono zwyczajowego kopca z kamieni. Ponieważ noc była wyjątkowo ciemna, potem nie byli w stanie wskazać miejsca pochówku sotnika. Doszli bowiem wtedy aż do mylnej płaśni, gdzie grań spłaszcza się i rozszerza w rumowisko luźnych want.

Rozsierdzony Sykenu twierdził, że mogli w ciemności zajść na Stronę Trupa. Uwaga ta, rzucona na wieczornej naradzie, zmroziła decymusów. Drubbaal, mimo swych wad, był wybitnym dowódcą i skazywanie go na Wiatr Noży było rzeczą niegodną.

Nieoczekiwanie mało mówiono o śmierci Drubbaala. Od wysłania zwiadu ku Płomienistym Wrotom szczęście jakby odwróciło się od niego, ponosił ciężkie straty. Większość wypraw kończyła się sromotną ucieczką w bramy fortu. Jeszcze zanim nadeszła grupa Czarnych prawdopodobnie ścigająca Adamsa i Sykenu, bestie zhardziały – nie wahały się gonić legionistów aż pod mury. Jakby nauczyły się zgadywać, kiedy zwiadowi kończy się zapas naboi i bełtów do kusz. Wtedy bowiem atakowały nieustępliwie po Stronie Ludzi. Mając przewagę liczebną, nie bały się pałaszy i włóczni.

Aby skompensować straty w korpusach liniowych, Drubbaal przesunął pretorianów do służby na Linii, jednak w utarczkach z przeciwnikiem stracił dwa ich korpusy, które uzupełnił jednym, pośpiesznie skleconym. Nowy korpus nie zdążył jeszcze się zgrać, a już sotnik posłał ich na Linię.

Pamiętano ostatni, najgorszy okres Drubbaala. Mówiono, że Drubbaal ma dosyć walki i pragnie osiąść w Krum, poślubiając swoją piękną narzeczoną. Choruje przy tym z zazdrości i chce koniecznie zabić Krawca; dlatego celowo wysyła dalekie zwiady. Myśl o zemście tak go opętała, że przestał dbać o życie żołnierzy i niepotrzebnie ich gubi.

Może dlatego bez żalu pożegnano legendarnego bohatera walk i nie roztrząsano drobiazgowo przyczyn jego śmierci. Wśród żołnierzy na ogół powtarzano, że to decymusi zamordowali Drubbaala, by przerwać bezmyślną rzeź. Inni twierdzili, że Młody w czasie zwiadu dotarł do kwatery Czarnych za Płomienistymi Wrotami i dowiedział się tam, że Drubbaal zdradził i przeszedł na stronę bestii. Po powrocie Młody przekazał ten meldunek oficerom, którzy skazali zdrajcę na śmierć i wyrok na nim wykonali w jego własnej kwaterze. Obie wersje nie budziły zamętu wśród żołnierzy.

Większe zainteresowanie wzbudzała osoba nowego sotnika. Jego wygląd, wprawdzie potworny, jednak wystarczająco różnił się od Czarnych, aby nadal mówiono na dowódcę „Młody”. Raczej mu współczuto, a transformacja, której uległ, budziła lęk lub przerażenie. Hjalmir jednak wyczytał już wcześniej w archiwach Krum, a teraz to szeroko rozpowiedziano, że taka przemiana jest czymś normalnym u wracających z dalekich zwiadów. Dawniej, póki takich zwiadów nie zaprzestano, zmienionych żołnierzy nazywano Spalone Szczury, a samą przemianę Ukąszeniem Ogni albo Ukąszeniem Płomienistych Wrót. Zdarzało się, że Spalone Szczury stanowiły dziesięć procent stanu osobowego na Linii. Legioniści zaczęli zabobonnie obawiać się przechodzenia na Stronę Trupa, chociaż przemianą w dziwaczną istotę groziły tylko dalekie zwiady.

Tymczasem sytuacja na froncie zmieniła się radykalnie. Sykenu bez wytchnienia prowadził zwiad za zwiadem, wyprawę za wyprawą. Wiódł z sobą zaledwie po jednym, rzadziej dwa korpusy. Resztę żołnierzy trzymał jako odwód w forcie, na który przyjęła się nazwa: „Wentzel” – na pamiątkę żołnierza, który poszedł w ogień za swoim dowódcą.

102
{"b":"100661","o":1}