Литмир - Электронная Библиотека
A
A

92.

„Krytyczną sprawą jest tu odpowiednie przebranie – rozmyślał Adams. – Idąc w przebraniu Golców (założone skorupy miały imitować fartuszki), jak na początku wspomniał Pachom, trafimy tam gdzie i oni, a stamtąd żaden z nich nie wrócił”.

Podsunął swoje myśli Hjalmirowi.

– Przebierz się za gaberę, oczywiście za gaberę - powiedział chirurg. – Masz dobrą skórę. Młody wprawdzie twierdzi, że nie potrafimy udatnie naśladować zachowania Czarnych, ja jednak myślę, że iść tam jako Golec będzie jeszcze gorzej.

Adams się zgodził. Wiele Czarnych stąpało zupełnie jak ludzie, a pod włochatą skórą można ukryć kolczugę, broń i szereg innych przydatnych przedmiotów. Goła skóra nie będzie żadną ochroną. Czarny rozszarpuje Golca na strzępy w ciągu kilkunastu sekund. Przetrwanie zależy tylko od humorów tego czy innego potwora, nic tu nie pomagał prawdziwy wygląd istoty ludzkiej, a grube futro stanowiło jakąś ochronę przed pazurami.

Adams uznał, że miecz zdemaskuje, postanowił więc tylko przywiązać do palców pazury Czarnej. Z tej broni będzie go bardzo trudno rozbroić. Już wcześniej wyczyścił je w destylacie.

Każdy pazur to dodatkowe ostrze. Adams zostawił nie uzbrojone tylko palce wskazujące. Co jakiś czas trzeba się będzie przecież podrapać.

Hjalmir umieścił wyczyszczoną czaszkę gabery na widoku, na głazie, przy murze, gdzie palili ognisko. Adams przygotowywał swoje maskujące odzienie. Mozoląc się ze skórą, nie mógł co jakiś czas nie zerkać w mroczne oczodoły olbrzymiej czaszki.

„Jest znacznie większa od ludzkiej” rozmyślał. „Masywne kości nad czołem to skorupa nie do rozbicia. Żaden cios mieczem nie przetnie takiego łba”. Uciął prostymi nożyczkami pasek z brzegu skóry – posłuży do zesznurowania nogawki z cholewką buta. „Tej skorupy nie przebije ani bełt z kuszy, ani śrut czy kula z obrzyna. Jest lepsza niż hełm wojskowy”. Natrętne myśli nie chciały odejść.

Legioniści brali pod futro swoje etatowe hełmy; Adams hełmu się jeszcze nie dorobił.

Hjalmir siedział naprzeciwko, przy ognisku, popijał wino i uważnie go obserwował.

– Ile chcesz za czaszkę, panie? – nie wytrzymał Adams. Na twarz Hjalmira wypełzł nieładny uśmiech.

– To jest wyjątkowo piękna czaszka.

– Co ci z niej przyjdzie? A mnie może uratować życie.

– Co mi przyjdzie? Ależ przyjdzie to, co z każdej czaszki Czarnego: prestiż, sława, łaskawsze spojrzenia dziewcząt. Służbę kiedyś trzeba zakończyć. Chirurgowi w Krum przyda się młoda gospodyni.

– To wszystko dzięki mojej gaberze…? Nie złowiłeś żadnej swojej? – zaperzył się Adams.

– Wprawdzie jej właścicielkę przypisano tobie, ale ja też miałem swój udział w jej schwytaniu – odparł z niezmąconym spokojem Hjalmir.

Adams spojrzał na niego niechętnie.

– Może masz trochę racji… Lepsze wrażenie zrobi upolowana własnoręcznie – głośno myślał chirurg. – A ta…? Może jak się nią już nacieszę, to potem dobrze sprzedam w Krum. Tam każdy chce mieć taką czaszkę na znak, że pomaga w wojnie. Macajbaby takich lepiej traktują.

– To ile chcesz za tę czaszkę?

– Kiedyś spłaciłeś mi piętnaście syceli swojej wartości, Krawiec. Adams pamiętał transakcję wymuszoną powrotem Drubbaala.

– Za czaszkę też będzie piętnaście syceli – powiedział Hjalmir, obserwując jego reakcję.

– Aż piętnaście syceli?! Przecież to kupa forsy za tego gnata!

– Gotowała się parę godzin. Woda i chrust sporo kosztują. Adams milczał chwilę. Perspektywa posiadania solidnego hełmu ciągnęła jak magnes opiłki.

– Ale ja nie mam piętnastu syceli.

– A ile masz?

– Spłukałem się ostatnio. Przygotowując się do tej wyprawy, miałem sporo wydatków.

– Łatwo się domyślić. Ile masz syceli?

– Cztery i pół. To wszystko, co mam.

– To dasz mi te cztery i pół sycela, i na dodatek z powrotem te piętnaście syceli, które mi spłaciłeś. Znowu będziesz winien dziewięćdziesiąt syceli do uwolnienia. Mnie pięćdziesiąt, Quirinu osiem, a legionowi, czyli decymie zwiadowców, trzydzieści.

– Zostanę bez pieniędzy.

– Tam. – Hjalmir skinął dłonią w nieprzenikniony mrok na wschodzie. – Tam nie będziesz potrzebował pieniędzy.

93.

Ostre dłutko skrawało drobne wiórki. Adams lekkimi uderzeniami młotka usuwał porowate kości otaczające nosogardziel, przeciął podniebienie. Zamierzał uformować hełm zasłaniający całą twarz. Nawet wyprofilowaną żuchwę chciał dosztukować. Naciągnięta na czaszkę skóra nadawała głowie naturalny kształt.

Puszka mózgowa tej gabery imponowała pojemnością. Po usunięciu niepotrzebnych kości głowa mieściła się wygodnie w kościanym hełmie, a oczy zerkały przez oczodoły. Adams uplótł gęstą siatkę ze sznurka. Końce sznurków wywlókł na zewnątrz przez otwory przewiercone w kości. Zgrabnie powiązał je ze sobą, aby plecionka wewnątrz czerepu naprężyła się. Następnie wykonał płócienną, szeroką, dopasowaną opaskę na czoło. Tę z kolei doszył do siatki wewnątrz hełmu. Powinno wystarczyć, by hełm mocno trzymał się na głowie i chronił przed uderzeniem. Opaskę uszył z płótna, nie ze skóry, żeby lepiej wchłaniała pot.

Kark osłonił kolczą firanką, na której wsparło się futro.

Z cyców częściowo usunął wodorosty, chciał tam umieścić parę drobnych przedmiotów. Cyce nie odzyskały pierwotnego, pełnego kształtu, pozostały płaskie, lecz foremne. Brodawki nasycił tłuszczem, żeby nie wyschły i nie zapadły się.

Najtrudniej było skryć w przebraniu nogi. Gołe łydki ciasno opinało futro, a małe kopytka w ogóle nie nadawały się do użycia. Adams sporządził getry z nadmiaru skóry wziętej z brzucha gabery. Zawiązywane pod stopami, osłaniały całe buty.

Odziany dla próby w futro i czaszkę wyglądał jak spora gabera. Łażąc wśród wylegujących się legionistów, wzbudzał zainteresowanie. Dogadywali najróżniej, jednak nikt nie powiedział, że to złe maskowanie. Wygląd Adamsa zrobił swoje. Pachom wydał rozkaz, by wszyscy zwiadowcy sporządzili dla siebie przebrania ze skór gaber.

Niemal każdy z legionistów miał już jakąś skórę Czarnego, jedynie Barber, który właśnie nabył zagrodę na skraju Krum, pozbył się wszystkich posiadanych. Teraz zszywał przebranie ze ścinków skóry odrzucanych przez Aldnoya. Korpuśny chełpił się okazałą skórą busierca, jednak na ściśle dopasowane przebranie nie nadawała się: Czarny miał dwa i pół metra wzrostu, Aldnoy metr siedemdziesiąt.

Barber łatał braki skóry czarną tkaniną. Szczęśliwie do obozu przybył Crawhez. Oczywiście, został internowany: nawet słowo o wyprawie nie mogło przedwcześnie wyjść poza obóz. Był bardzo nieszczęśliwy. Zanudzał, ile to zamówień mu przepadnie. W obozie wziął się za sporządzanie przebrań. Z początku pracował za strawę. Nie dość, że sprawnie dopasował skórę na Aldnoya, to namówił Krippela i legionistów z korpusu Bethmanna, aby posiadane skóry też przerobili. Najpiękniejszą, ale i największą czaszkę busierca zabierał Hellweig. Miała ona dwie pary długich rogów, jedną uniesioną jak u bawołu, drugą opadającą miękkim łukiem. Żołnierz powiększył jej wnętrze, by umieścić tam elastyczne zamocowanie. Nie powtórzył plecionki zrobionej przez Adamsa, lecz zamierzał owinąć głowę turbanem.

Wkrótce Crawhez przestał przeklinać los, a jego kiesa napełniła się. Drubbaal uznał, że nawet jeśli te przebrania wywołają dodatkowe straty, winą obarczy się Pachoma i Adamsa.

Przeróbki futer zapewniły Barberowi dość materiału na całe przebranie. Crawhez uformował dla niego nawet torbiaste cyce, wypchane kłębkami kłującej trawy z płaskowyżu. Cały zapas morskiej trawy wcześniej wykupił Adams.

Ebener, uwięziony w obozie jak Crawhez, radził sobie znacznie gorzej. Z każdym dniem głębiej grzązł w długach, skór do wyprawienia nie było, zamówień też nie.

83
{"b":"100661","o":1}