Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Nagle podniósł głowę znad ławy. Słoje jej deski zostawiły ślady na policzku. Kości go bolały. Ruszał się z nieoczekiwanym trudem, coś krępowało ruchy. Jego spojrzenie spotkało się z ciepłym spojrzeniem Złotej, która jak wierny adiutant oczekiwała w pobliżu. Teraz właśnie wyplątywała go z futra, którym go wcześniej przyrzuciła.

– Spałeś całe trzy godziny. Nie budziłam cię, chciałam, żebyś odpoczął. W Wentzlu nic się nie działo – powiedziała.

Było już zupełnie jasno. Adams usiadł na ławie.

– Dlaczego tak łatwo się z tobą porozumieć? – spytał nieoczekiwanie. – Gdzie nauczyłaś się tak dobrze mówić w naszym języku?

– Nie musiałam się uczyć. Mówimy wszyscy językiem sprzed poplątania.

– Wydaje mi się, że to włoski dialekt.

– Tak ty go nazywasz. Pora, żeby dowódca coś zjadł – zauważyła. – Więcej pożytku z silnego decymusa - powiedziała, przynosząc przełamany chleb, kawałek sera i dzbanuszek wina.

Około południa do Wentzla dotarł Crawhez. Żadnych walk czy zamieszek w Krum nie zauważył. Może plan Reutela rozwija się pomyślnie? Crawhez przyniósł aż trzy pasy do wyboru. Złota wybrała najbardziej wcięty, bo najmniej widoczny, za to wsparty na metalowych łańcuszkach. Nawet pazur busierca nie przetnie stalowego ogniwa. Crawhez zażądał czterech i pół sycela za ten pas (najdroższy ze wszystkich przyniesionych), ale wystarczyło, że wzrok Adamsa trochę stwardniał, a kuśnierz natychmiast obniżył cenę do czterech syceli. Dowódca mógł przecież pozbawić go dochodów, przepędzając z warowni. Złota nie miała dość pieniędzy, ponad połowę musiał więc za nią wyłożyć.

– Nigdy nie będziesz musiała zatrzymywać akcji serca.

– Teraz mi tego nie wolno.

Nie odpowiedział. W pobliżu Linii wiele reguł dziwnie się zmieniało.

Nadzorowanie opustoszałego fortu nie wymagało dużego wysiłku. Scholz dyrygował niewolnikami, którzy akurat mieszali przegotowaną wodę ze spirytusem, by otrzymać mocno rozcieńczony destylat do picia, a wcześniej znosili do obozu kolczaste gałęzie na podpałkę. Adams jako wartownik snuł się po blankach. Srebrzysty blask niósł się od oceanu. Piękny, jasny dzień. Byle tylko coś nie przydarzyło się patrolom.

Zaraz po południu wrócił korpus Hugge’a. Byli widoczni z dala na ścieżce wiodącej granią, na drągu nieśli pakunek. Adams patrzył zaniepokojony – przykazał przecież, żeby nie wdawać się w awantury z Czarnymi. Gdy zbliżyli się do warowni, można było rozpoznać, że niosą schwytaną gaberę. Zaraz Scholz otworzył dla nich bramę. Zdobycz jednak zostawili na kamieniu sekcyjnym Hjalmira, poza obrębem Wentzla.

Hugge złożył raport. Na zapisanym skrawku zestawił liczbę i liczebność przechodzących grup oraz liczbę towarzyszących im Czarnych. Na koniec wyjaśnił sprawę gabery.

– Sama poszła za nami na Stronę Ludzi. Zupełnie się nas nie obawiała. Nie chciałem, żeby poznała drogę do Wentzla, więc kazałem ją ustrzelić. Zraniona, łatwo dała się skrępować.

Adams mu odsalutował. Nie było powodu do awantury.

– Trzeba ją sprawić – powiedział.

Żołnierze rozwinęli Czarną z sieci, ułożyli ją na wznak i rozkrzyżowali ramiona. To była jeszcze częściowo losza o krótkich rożkach, niedużych piersiach, bez szczeniaka. Wyglądała zaskakująco ludzko; może w jej żyłach krążyło nieco ludzkiej krwi. Nie ruszała się. Na piersi miała ranę od bełtu, wokół niej nieco spienionej, zaschłej krwi.

Adams nie wyczuł tętna. Gałki oczne, wywrócone, straciły połyskliwość. Ciało stygło. Odetchnął z ulgą, że nie będzie musiał jej kroić.

– Musicie ją wynieść pod grań. Już się zaczął rozkład. Nic nie będzie ze skóry.

Bertucci, który ustrzelił Czarną, był niepocieszony. Była to jego pierwsza zdobycz w życiu.

Złota posępnie przyglądała się tej scenie. Trudno było zgadnąć, o czym myślała. Pozwoliła się potem narysować, stojąc, całą postać. Adams chciał czymś zająć myśli, bo korpus Palli się spóźniał. Złota też pozowała bez specjalnego zainteresowania. Powstał zaledwie poprawny rysunek.

Palla przyprowadził swoich dopiero o zmierzchu. Strat nie ponieśli, jednak niczego wartościowego nie dokonali. Urbanyj nie nadawał się do prac kartograficznych i nie potrafił pokierować zespołem. Po prostu przeszli odcinek trawersu płaskowyżem ku Mrocznej Grani i zawrócili. Szczęśliwie nie zostali zaatakowani. Szkice Urbanyja były bezwartościowe. Ten rachubiec wąsko wyspecjalizował się w sztuce donosów, a w innych dziedzinach był znacznie słabszy. Wymiana go na jakiegokolwiek innego przyniosłaby oddziałowi na Mrocznej Przełęczy tylko pożytek. Nieodparcie nasuwał się jako zmiennik inteligentny i fachowy Barchem.

Wieczorna odprawa kosztowała Adamsa mniej nerwów niż wczorajsza: wiedział, czego się spodziewać. Tym razem zaplanował, miast kartowania rejonów ścieżki na Nocną Grań, pomiary czasu. W magazynie znalazł kilka jednakowych klepsydr, półgodzinnych. Używano ich do ustalenia czasu gotowania wody do spożycia. Teraz jednak zarówno zwiadowcy na płaskowyżu, jak i penetrujący teren w stronę Nocnej Grani, mieli nimi nieustannie mierzyć upływ czasu. Liczyć półgodzinne cykle. Może biegły w sztuce donoszenia Urbanyj zdoła donieść działającą klepsydrę do kryjówki na płaskowyżu. Kartować miał Scholz, który, jak się okazało, wykonywał już kiedyś jakieś szkice w garnizonie na dole. Tym razem Hugge pozostawał w Wentzlu, a na zwiad szli Palla i Oalbertus. Palla dostał jako uzupełnienie rachubca.

Jeszcze krótki, darmowy przegląd dolegliwości legionistów i koniec służby na dzisiaj. Adams zasnął bez natrętnej gonitwy myśli. Wrócił niezwykły sen o Renacie, która ściąga z siebie powłokę Złotej Gabery jak dopasowany kombinezonik na zameczek. Tym razem jednak odczucia ze zbliżenia z ukochaną były jeszcze słabsze niż poprzednio. Renata wyjaśniła, że Córka Ziemi niemal nigdy nie ma okazji należeć do człowieka więcej niż raz, a ona sama już pewnie przekroczyła dozwoloną granicę. Na uwagę Adamsa, że ludzie czasem żenią się ze Złotymi Gaberami, Renata powiedziała, że widocznie są różne Złote, może niektóre z nich mają jeszcze więcej krwi ludzkiej niż ona. „Ale z taką pierwszy raz nie jest czymś tak nadzwyczajnym, jak był ze mną”, wyjaśniła z szelmowskim uśmiechem.

142.

Rano Złota zbudziła go szarpaniem za ramię. Adamsowi trudno było opuścić krainę snów.

– Hemfriu, odprawa! Wstańże wreszcie!

Dowódca zbierał się niezbornie. Bielizna znowu była poprzesuwana, jakby to nie on sam ją nakładał. Wyciągnął ręce, a Złota naciągnęła na niego tunikę. Pozwolił się odziać. Wolno wracał z mocnego snu.

Na dziedzińcu oba korpusy stały w gotowości. Ani Palla, ani Oalbertus nie pozwolili na żadne oznaki zniecierpliwienia. Najpierw rozdanie klepsydr, potem równe ich uruchomienie. Dalej rutyna służby: lustracja sprzętu, jeszcze dotknięcie dłonią Złotej czół wszystkich simpli, salutowanie, i oddziały wyszły z fortu. Simpel Sinyj uchylił dla nich wrota fortu i pożegnał, salutując. Złota spojrzała pytająco na Adamsa, w dłoni trzymała zarobione monety. Zawrócił, obejmując ją ramieniem: można odespać na kwaterze. Ostatecznie, decymus Hugge też nabierał sił po wczorajszym zwiadzie – na odprawie swoich korpusów się nie pojawił.

Późnym rankiem Adams zlecił Crawhezowi przyszycie znaku dowódcy do swojej kolczugi, obrośniętej futrem Gaberci, na sercu – może ochroni przed jakim ciosem. Mosiężny orzeł rozbłysnął po starannym wypolerowaniu.

Potem Adams wziął się do rysowania Złotej. Lekka, rozświetlona mgła zmiękczała cienie. Złota, odziana w zabezpieczenie i pas ze swoim sztyletem oraz płaszcz, wyglądała bardzo interesująco. Zauważyła już wcześniej, że ten widok działa na Adamsa, i dlatego chętnie ganiała przy nim w lekkim stroju. Pas i pas nie zawadzały o siebie. Rysował obecnie jej sylwetkę w tym odzieniu, ale również odzianą tylko we własne futro. Starał się udokumentować unikalne zjawisko, jakim była. Złota miała dziś dobry humor, a każdy powstający rysunek był lepszy od wczorajszego. Po pracy obejrzała prace Adamsa.

124
{"b":"100661","o":1}