Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Czy dlatego wtedy powiedziałaś, że nie wolno ci zatrzymywać serca? – Adams nie to teraz najbardziej chciałby powiedzieć.

– Tak, ale obecnie nic nie grozi mi ze strony busierców. One rozpoznają zasiane samice. Pas jest dla ochrony przed innymi ludźmi.

– Ja nie kupiłem cię, żeby mieć powolną sobie niewolnicę, ale dlatego, żeby ci uratować życie.

– Uratować życie Czarnej…?! Nieludzkiej bestii, którą kroi się żywcem, żeby zobaczyć, dlaczego taka cudaczna?! – wybuchnęła.

– Tak. Wykupiłem cię, aby uratować twoje życie.

– Ponieważ budzę twoje pożądanie?

– Czasem też. Trudno ukrywać przed tobą cokolwiek… Ale i nie tylko dlatego. Przecież przed Płomienistymi Wrotami to ty nie wydałaś mnie Czarnym.

– Też coś. – Wydęła wargi.

– Chociaż chciałaś mnie zaciągnąć w płomienie.

– Tak, to był mój błąd. Zaraz potem z przerażeniem zobaczyłam, jak płomienie kąsają duszę Sykenu. Wcześniej nie wiedziałam, co wam od nich grozi. Twoje rany wygoją się, przemiana nie zajdzie. Zresztą wtedy sama zaszłam w nie za głęboko, aż mnie samą prawie pokąsały, ale to było z przekory…

– Po tym, co mi wyznałaś, jeszcze bardziej cieszę się, że cię wykupiłem.

– Nie przeszkadza ci to zabijać mnie podobnych?

– Muszę przestrzegać nakazów. Nie zapominaj, że jest wojna. Musimy zabijać Czarne, aby nie przechodziły na Stronę Ludzi. W przeciwnym razie one uprowadzą wszystkich mieszkańców Krum za Płomieniste Wrota.

To, że rozmowa przerodziła się w sprzeczkę, było łatwiejsze dla obojga. Mogły przecież w czasie tej rozmowy paść zupełnie inne słowa.

– Kiedy urodzisz swoje dziecko?

Zadrżała.

– Po takim czasie jak każda kobieta. Ono nie będzie stopniowo wyrastać ze mnie.

– To fajnie. Sprawi mi to przyjemność. Nieoczekiwanie w jej oczach błysnęły łzy.

– Boję się o nie.

– Może więc lepiej będzie, jak tu pozostaniesz. Pokręciła głową w milczeniu.

– Chciałabym mieszkać, gdzie mi nie wolno, w Krum, bo to oaza spokoju. Tutaj nie mogę patrzeć, jak mordujecie jeńców. Jak ty to robisz.

– Dawniej Złotym wolno było mieszkać jako gospodyniom w Krum, może rozkaz Izabbaala zostanie uchylony i znów będzie wolno.

– Jakoś nie mam ochoty na gospodarza z Krum.

– A ten człowiek, ojciec twojego dziecka…?

– To niemożliwe. Skończona sprawa.

Zawinęła się szczelniej w szkarłatny płaszcz. Ostatnio nosiła pas ze sztyletem na tunice. Podkreślało to jeszcze bardziej jej zgrabną, szczupłą sylwetkę.

Szczęśliwie dzisiaj żaden ze zwiadów nie zdobył jeńców. Adams nie musiał sprawiać czarnej bestii.

144.

Przed południem do obozu dotarł Hjalmir. Wyglądał dobrze, nie znać było po nim trudów uwięzienia. Zdał rutynowy raport, uznając zwierzchnictwo Adamsa. Z pomocą Hejlabbaala w Krum władzę przejęły Szczury. Konający Izabbaal jest obecnie w areszcie domowym. Jedynie przejęcie Tibium przez Reutela wymagało potyczki, w której jednak nikt nie zginął. Hjalmira trzymano pod strażą w areszcie domowym, a na oględziny kwatermistrza był doprowadzany przez etatowy korpus. Raczej bagatelizował niebezpieczeństwo, chociaż potwierdził, że Izabbaal wydał na niego wyrok w razie własnej śmierci. Wyglądało na to, że Złota nieco przesadziła, choć jej alarm spowodował zdecydowaną reakcję sotnika i ostatecznie umocnienie jego władzy w Dolnym Mieście.

Adams siedział naprzeciw chirurga, kiedy ten relacjonował ostatnie wydarzenia w Krum. Złota, jako ordynans dowódcy, dbała o puchary rozmówców. Jej piękna sylwetka przyciągała wzrok obu mężczyzn.

– Obecnie jakby słabiej wierzę w to, że Złote Gabery nie istnieją. – Hjalmir zarobił jej zbójecki uśmiech.

– Starannie ją opisałem i wyrysowałem.

– Nie wątpię, nie wątpię… Sam bym tak zrobił.

Adams podsunął mu kartki ze szkicami i gęsto zapisane strony notatek.

Hjalmir uniósł brwi z podziwem. Dokładnie przyjrzał się szkicom, spojrzał na Złotą, porównując z rysunkiem, pokiwał głową i pogrążył się w lekturze. Czytał i milczał, jakby zapomniał, że nie skończył relacji z Krum. Wreszcie odłożył ostatnią kartkę.

– Spalony, mnie nie udało się zebrać tylu wniosków przez rok. Te klepsydry… – Pokiwał głową. – Nie marnujesz czasu. Teraz rozumiem, dlaczego zrobili cię dowódcą. Ja nie poznałem się na tobie.

– Poznałeś się, Hjalmirze, choć może nie dość.

Hjalmir przejął dokumentację badań rozpoczętych przez Adamsa, najpierw testów upływu czasu, potem topograficznych. Teraz on sam miał je kontynuować i rejestrować wyniki. „Byłby niezłym naukowcem”, pomyślał Adams. „Może nie z ekstraklasy, ale też nie spośród nieudaczników”.

Mimo zapału chirurga okazało się, że zbierane wyniki nie są jednoznaczne. Może i czas płynął szybciej na płaskowyżu, ale różnica nie wydawała się duża. Pomiary wykonane podczas zwiadu dalekiego mogłyby to wyjaśnić z większą dozą wiarygodności. Póki co, nikt nie planował takiego zwiadu.

Hjalmir zajął się również sprawianiem pochwyconych Czarnych. Był bardzo dobrym katrupem, ponadto za każdą robotę dostawał od właściciela skóry trzy sycele, Adams zaś musiałby to robić za darmo. Jak na złość dawały się schwytać urodziwe, młode losze, o niepokojąco ludzkim wyglądzie. Również i w środku były zbudowane podobnie do człowieka. Adams jednak nie mógł wprowadzić zakazu polowania na Czarne, chociaż niektórzy legioniści przebąkiwali, że bardziej nadają się one na żony niż na skóry. Złota unikała rozmowy o tym procederze; zapytana wyjaśniła niechętnie, że żadna z trzech złapanych nie jest Złotą Gaberą, a obcowanie z nimi to śmierć dla człowieka. Tę uwagę rzuciła pod adresem Bertucciego, który stał się zapamiętałym łowcą gaber, choć nie o zabijaniu schwytanych okazów myślał.

Ciemnowłosy, smagłolicy Bertucci pilnował kociołka z preparującą się od wczoraj głową, trzeciej już upolowanej przez niego gabery. Zaintrygowany Adams podszedł do gorliwego żołnierza, który dzisiaj po służbie zajął się nie tylko tym, czym zwykle. Oto Bertucci przyniósł sobie stolik z kantyny, rozłożył arkusz papieru rysunkowego i próbował ołówkiem oddać niezwykły kształt wydłużonej czaszki starej gabery. Rysował oszczędnie: w kącie kartki, by starczyła na więcej szkiców.

– Czysta już ta czaszka? – zagadnął Adams. – Zrobicie sobie z niej hełm?

– Hełm będzie z tamtej pierwszej, futro też jest na miarę, dowódco. Tę sprzedałem chirurgowi Hjalmirowi, bo taka dziwna. Crawhez weźmie jej skórę za wyprawienie poprzedniej.

– Sprawcie sobie koniecznie misiurę i kolcze nogawice, zanim zaczniecie zakładać futro Czarnej na zwiady, simpel.

– Tak jest.

– A co tu rysujecie?

– Chciałbym nauczyć się rysować, dowódco. Kupiłem pięć kartonów po ćwierć sycela.

– Dlaczego akurat zaciekawiło was rysowanie?

– Dobry katrup musi umieć sporządzać notatki. – Żołnierz błysnął spojrzeniem. – Do tego rysowanie jest niezbędne.

– Chcecie zostać katrupem, simpel?

– Tak jest. Starannie przyglądam się sekcjom wszystkich upolowanych Czarnych.

Adams pokiwał głową.

– Pokażcie te wasze szkice.

Rysunek miał wszystkie wady amatorszczyzny: ujęcie dokładnie z boku, przerysowane detale, nietrafione proporcje trzewio i mózgoczaszki. Pokazywał lewy profil, ale niezdarnie wydobywał się też prawy oczodół. Ale coś w tym rysunku było. Chłopak niewątpliwie miał talent: sugestywnie zaznaczył szwy kostne, dobrze odrobił staw żuchwy, spróbował nawet cieniowania, mimo że miał do dyspozycji tylko twardy ołówek. Adams westchnął i usiadł obok.

– Przed rysowaniem macie temat pomierzyć. Kciukiem albo ołówkiem. O, tak. – Adams wyprostował ramię, przymknął oko i kciukiem jako jednostką wyznaczył proporcję długości do szerokości. Przeniósł to na papier obok rysunku żołnierza. Szybko zaznaczył zasadnicze figury określające kształt bryły – w tym przypadku koło i trójkąt.

– Tak macie postępować zawsze: od ogólnej formy do szczegółu. I jeszcze jedno: rysujcie nie to, co czaszka ma, lecz tylko to, co widać. A tego oczodołu nie widać. – Wskazał palcem. – Jak macie wątpliwości, simpel, to przymknijcie jedno oko i tak obserwujcie.

126
{"b":"100661","o":1}