Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Znowu wyprostował ramię Eluwy, aby zwisało poza stołem.

– Mocno zaciśnij na tym sznur – powiedział do Adamsa. Ten założył na ramię Eluwy pętlę z grubego sznura.

– Niżej?

– Nie. W tym miejscu jest dobrze. Nie chcę, żeby zakażenie pozostało w organizmie. Drugi raz ciął go nie będę.

Adams zacisnął pętlę, aż zbielała skóra.

– Trzeba było podłożyć szmatę – powiedział.

– Nie trzeba. Sznur jest dość gruby. Skóry nie przetnie. Chirurg wziął nóż do ręki.

– Trzymaj mocno – rzucił do Adamsa. Szybkim okrężnym ruchem objechał wokół wątłe ramię Eluwy, przecinając jednocześnie skórę i tłuszcz podskórny. Mały szarpał się jak złapany pstrąg. Spod przeciętej skóry pociekła na deski podłogi ciemna krew. Hjalmir drugim cięciem rozdzielił płaty mięśni. Poprawił i ukazała się kość. Adams wpatrywał się w ranę nieprzytomnie. Symmachs mocarną łapą wgniatał Eluwie kij od miotły w usta. Nieoczekiwanie delikatnym ruchem Hjalmir wyłowił spod przeciętego mięśnia tryskającą krwią tętnicę. Naciągnął naczynie.

– Zaciśnij to – rzucił do Adamsa.

– A to? – Wskazał na trzymany sznur ściskający ramię małego.

– Zawiąż.

Adams mocno zacisnął gruby sznur. Chciał sięgnąć po nici w dziurce guzika Hjalmirowego fartucha, ale chirurg wskazał mu kłębek na stole. Zawiązał ciasny węzeł na tętnicy małego Eluwy. Teraz Hjalmir palcami wyszukiwał białawe, sprężyste nerwy i je wyrywał. Za każdym razem dzieciak szarpał się konwulsyjnie. Hjalmir powiedział, że to jest konieczne, żeby ustały bóle. Wokół rozchodził się nieznośny smród, bo Eluwa zrobił w gacie.

Wreszcie Hjalmir odwinął ucięte mięśnie i odsłonił jak najwięcej kości. Następnie kilkunastoma szybkimi pociągnięciami piłki do metalu przeciął kość. Ramię nieszczęsnego Eluwy spadło na podłogę. Adala wyszła, zasłaniając usta.

Chirurg miękko przebiegł palcami po miejscu przecięcia. Poprawił piłką parę zadziorów, aby potem nie raniły kikuta.

– Trzymaj mocno! – rzucił gniewnie do Adamsa, kiedy Eluwa poruszył kikutem. Następnie zaciągnął mięśnie na uciętą kość i zaszył je mocnymi ściegami. Końce nici wywlókł na zewnątrz.

– Te szwy wyciągniesz po dziesięciu dniach – powiedział do Adamsa. – Jak nie będą chciały iść, to je rwij.

Naciągnął na kikut skórę, wpychając jednak pod spód nieco szarpi, ale tak, by wystawały na zewnątrz. Adams podziwiał jego co prawda barbarzyński, ale niewątpliwy kunszt.

– Dreny powyrywasz po siedmiu, ośmiu dniach. Powinny wrosnąć, ale to nie szkodzi. Trzeba je rwać. Gdyby rana się ślimaczyła, zostaw je, póki nie zaschnie.

Nieprzytomny Eluwa nie dawał znaku życia. Hjalmir zaszył teraz skórę. Potem przycisnął do krwawiącego kikuta kłębek szarpi i wszystko owinął ciasnym opatrunkiem.

– Co dwa dni masz zmieniać opatrunek i sprawdzać, czy nie zagniło. Jeśli zagnije, powtórzysz moją robotę dziesięć centymetrów wyżej, niewolniku.

Zauważył, że Eluwa leży bezwładnie. Kazał Symmachsowi usunąć z ust chłopca kij, następnie lunął wodą z miednicy w twarz dziecka. Eluwa zadławił się, ale otworzył oczy i zaczął jęczeć. Równie mocno jak obcięte ramię bolały go krwawiące wargi rozgniecione kijem trzymanym w niedźwiedzim chwycie Symmachsa.

– Z każdą godziną będzie lepiej – powiedział do niego Hjalmir. – Musisz to wytrzymać. Będziesz żył, ale machał tylko jednym skrzydłem.

Wyniesiono go do matki. Adams miał nogi jak z waty. Napięcie, wywołane asystowaniem przy operacji, opadło.

Na szczęście niewielu chorych się zgłosiło, chociaż sława Hjalmira była duża. Uważano go za najlepszego chirurga legionowego. W praktyce zabiegowej żaden lekarz z miasta nie mógł mu dorównać.

Przyszedł niewolnik sąsiada z okazałym karbunkułem na karku. Chory nie mógł prosto trzymać głowy. Skóra na ropniu była sinofioletowa i napięta. Ten zabieg był prosty. Hjalmir nawet nie wymagał, aby chorego przytrzymać – zwyczajnie wbił koniec noża w guza, zręcznie usuwając się przed tryskającą strużką ropy. Przytrzymał nóż w ranie, rozszerzając otwór, aby cała treść ropna wyciekła.

– Wiesz, co to jest…? – Wskazał na spływające z ropą żółte nitkowate twory.

– Nie wiem, nie jestem chirurgiem.

– To też trzeba zlać nalewką? – Wskazał na opróżnioną kawernę.

– Lepiej starannie wypłukać gotowaną wodą. Hjalmir pokiwał głową.

– Myślę, że kiedyś byłeś chirurgiem, niewolniku – powiedział cicho.

Po przemyciu opróżnionej kawerny Hjalmir zawinął ranę pacjenta. Było jeszcze jedno dziecko z krzywo zrośniętym złamaniem ręki.

– Złóż jej rękę – powiedział:

– Nie potrafię, panie. Moja wiedza jest ułamkowa. Nigdy nie praktykowałem.

Hjalmir popatrzył na niego poważnie.

– To też jest możliwe.

Następnie krótkim, wprawnym uderzeniem kantu dłoni przełamał krzywo zrośniętą kość. Nie zważając na dziki wrzask małej pacjentki, naciągnął chudziutkie ramię i prawidłowo ułożył kość. Z pomocą Adamsa starannie przywiązał je do kija.

– Tak ma nosić przez pięć tygodni – przykazał ojcu dziewczynki. – Zły to chirurg, co nie nastawia złamań – skarcił Adamsa. – Należy ćwiczyć na zwierzętach, choćby na bezpańskich psach – dodał z przyganą.

Trzeba było teraz wysprzątać izbę zamienioną w salę operacyjną. Zetrzeć stół, zmyć krew z desek podłogi. Krzątali się przy tym Ingyar i Rokka. Adams znowu awansował. Rokka pochlipywała, aż Symmachs lekko ją szturchnął.

– Niech ona się cieszy, że mały będzie żył. Machając jedną gałęzią, też sobie poradzi – powtórzył cudzą myśl.

Hjalmir odbierał umówioną zapłatę. Rokka odliczyła osiem syceli, ponadto miała wyprać i pocerować ubranie chirurga. Ojciec dziewczynki ze złamaną ręką odstąpił Hjalmirowi na godzinę jedną ze swoich niewolnic. Chirurg najpierw narzekał, że za stara i za chuda, ale w końcu się zgodził. Za przecięcie karbunkułu dostał dzbanek samogonu i pół sycela.

69.

Świeżo wyszorowana izba pachniała mokrym drewnem, w powietrzu jeszcze unosiła się para wodna. Hjalmir wrócił już po odebraniu zapłaty. Niewolnicy stali po kątach, wolni siedzieli na ławach, a przy stole obok Hjalmira zasiadł sam gospodarz. Usługujący Adams zajął miejsce pod ścianą. Inni też wracali do izby; wspomnienie makabrycznych popisów Hjalmira traciło na wyrazistości, a głód dawał o sobie znać. Adala przycupnęła na ławie, opróżniając miskę ze strawy. Obok niej usiadł Symmachs; dalej Illation starał się, aby zupa nie ściekała mu z ust. Niemal wszyscy domownicy zgromadzili się w izbie biesiadnej. Co jakiś czas rzucali na gościa ukradkowe spojrzenia: wyłuskiwali z półmroku świeże plamy krwi na jego tunice; przyglądali się sękatym ramionom, masywnym dłoniom, którymi właśnie wyłamywał kurze udko. Hjalmir milczał, świadom wrażenia, jakie wywiera.

Przyszła Renata. Na Adamsa jej obecność wywierała materialny wręcz wpływ. Zerkał w jej kierunku, jakby na sali oprócz niego istniała tylko ona. Nie przeszkadzało mu, że chowała się gdzieś w cieniu, z dala od okna. Doskonale potrafił wyobrazić sobie jej opuszczone powieki i długie, gęste rzęsy.

Hjalmir wolno obrócił masywną głowę. Był bystrzejszym obserwatorem niż inni.

– Mam jeszcze jedno zadanie do wykonania w tym domu – powiedział głośno. – Zlecił je mój dowódca, sotnik Drubbaal.

Renata zadrżała, Adams też. Symmachs rozdziawił gębę.

– Dobrze, że tu jesteś, Pięknooka.

– Nic mi nie dolega.

– To się jeszcze okaże… Mój dowódca chce, abym zbadał, czy jesteś nadal dziewicą, Pięknooka. Taki mi dał rozkaz.

– Co!? – żachnęła się. – Jak zbadać…?

– Zwyczajnie: dwoma palcami. – Zadudnił rubasznym śmiechem. – Ułóż się na stole i rozluźnij swoje szatki. Adala przyniesie lampę oliwną, żeby było jaśniej.

Adams poczuł, jak krew uderza mu do głowy.

– Skoro pan Drubbaal tak rozkazał… – wmieszał się Hrabban. Nie mógł jej mieć, ale mógł się za to zemścić. – Należysz do niego.

Bokserowaty zasłonił sobą drzwi, żeby Renata nie uciekła. Obejrzenie tak pięknej dziewczyny było nie lada gratką. Illation zebrał się z ławy i zajął miejsce przy oknie.

58
{"b":"100661","o":1}