Литмир - Электронная Библиотека
A
A

151.

Lada godzina miał się zacząć wysięk martwiny. By nie wzbudzić podejrzeń, Adams już od wczoraj chodził w zbroi. Hełm oraz jej blachy, dla niepoznaki, pozostawił w swoim pokoju. Hrabban gonił robotników do przygotowań. Właśnie niewolnicy pod wodzą Kuczera zaczęli opróżniać gnojownik.

Adams dał wzrokiem znak Renacie.

„Czy już nadszedł czas?”, spytała spojrzeniem.

– Tak. Właśnie nadszedł.

Chyłkiem wymknęli się z gospodarstwa i wspięli łąkami ponad Krum. Renata dźwigała ze sobą koszyk z prowiantem. Ich kolejne, wspólne wyjście nie powinno dziwić, gdyby nie początek wizyty Pana z Morza. Zatrzymali się dopiero na skraju lasu, gdzie kończyły się pola i łąki. W dole czerniły się zabudowania Krum. Adams zrzucił kolczugę, cisnął sakwę w cień drzewa. Rosa już wyschła. Wiatr oddalał od nich zapach martwiny. Promień słońca wychylał się spod kraja Pieczęci Sylwestra. Łąka zdążyła już się nagrzać. Za dużo owadów napełniało trawę swoim buczeniem. Żwawe, krótkonogie, szare pogońce pośpiesznie przebiegały brzegami derek. Właśnie skończyli jeść. Renata przysiadła, obejmując ramionami kolana. Wpatrywała się w ogromny brudnordzawy kadłub władcy krainy. Adams błądził dłonią po jej plecach. Palce znalazły pionowy skórzany pas stroju.

– Hrabban traktował cię inaczej niż swoje córki, inaczej niż wszystkie kobiety w gospodarstwie.

– Chcesz powiedzieć, że mnie nie wziął?

– Właśnie. Ale i co innego: liczył się z tobą, poważał cię. Czy to tylko dlatego, że byłaś narzeczoną Drubbaala?

– Zawsze tak mnie traktował.

– Jak to się stało?

– Miałam przyjaciela, olbrzyma.

– Engilu o Strasznej Twarzy?

– Engilu o Złotym Sercu i wyglądzie groźnej bestii. Starego decymusa, który nie mógł już walczyć, więc zszedł z gór do miasta. Nikt poza mną nie wiedział, że stary jest bezbronny, bo nie próbował sprawdzić. Engilu zamieszkał u wdowy Szoszannah.

– Twojej mamy?

– Tak. Zwyczajnie: pokochał trzpiotowatą, małą dziewczynkę jak córkę. Nie pozwalał jej zrobić krzywdy, kiedy miała kilka, potem kilkanaście lat:

– Ładnie opowiadasz.

– To są wspomnienia.

– Mów dalej.

– Ojca nie pamiętam. Straciłam go bardzo wcześnie, miałam wtedy zaledwie parę latek. Czarne go rozszarpały. Engilu był dowódcą ojca. Dlatego po służbie zamieszkał u matki. Był z nami przez dziesięć lat; najpierw w naszym domu, a potem u Hrabbana, kiedy się do niego przeniosłyśmy, bo w zrujnowanym domu nie dało się już mieszkać. – Renata wyciągnęła się na trawie, półleżąc na zboczu wzgórza. Podłożyła ramiona pod głowę i patrzyła nieobecnym wzrokiem, jej myśli odwiedzały minione czasy, a uśmiech był przeznaczony dla dawnych chwil. – Przyszliśmy do Hrabbana, a matka poprosiła, aby ją przyjął na służbę, bo do naszego własnego domu rabusie zaglądali niemal co dzień, a już na pewno co noc. Uważała go za solidnego człowieka. Engilu siedział za stołem i tylko na przemian podnosił krzaczaste brwi; milczał i spoglądał ponuro spode łba swymi oczyma jak szparki. Głowę miał dwa razy większą niż normalny mężczyzna, ogromną, łysą, pobrużdżoną. A Hrabban bał się go, bał się jego milczenia, jego grymasów. Tylko dlatego nie odmówił.

– Bał się?

– Dlatego zadawał się tylko z Lottą. Adala była wtedy za młoda, jak ja. Ale potem też nie odważył się do mnie zbliżyć; nawet jak dwa lata później matka zachorowała i umarła. Zamęczył ją robotą. Wymagał od niej wiele wysiłku za każdy kęs chleba. Dla mnie, dla Engilu i dla niej. Matka przed śmiercią przekazała Engilu tarhatum za mnie. Engilu przyniósł ze sobą żołd odprawny, zebrało się na połowę mojego tarhatum. Resztę spłacił matce później.

Od gór powiało rześkim powietrzem. Natrętne owady przycichły na chwilę.

– Engilu był już wtedy niedołężny. Leżał koło kominka, bo stale marzły mu nogi, marzły ręce. I to nawet w ciepły dzień. Miał straszne bóle głowy, czasami cicho jęczał, ale tylko przy mnie, nigdy przy Hrabbanie czy innych domownikach. Może z wyjątkiem małej Adali. Słyszał i widział coraz gorzej; zataczał się, gdy próbował chodzić. Udawał wtedy, że jest pijany, aby Hrabban nie poznał, że Engilu utracił swoją siłę.

Patrzył na jej oczy, nie mogąc oderwać wzroku. „Mógłbym w nich tonąć godzinami”, pomyślał.

– Na koniec wyszukał mi narzeczonego. Powiedział Drubbaalowi, że zostałam upilnowana i nadaję się na żonę oficera. Drubbaal wpłacił mu za mnie połowę tarhatum. Engilu dostał więcej, niż wcześniej zapłacił za całe tarhatum mojej matce. Jego chora głowa nadal nadawała się do interesów…

– Opłaciła mu się inwestycja. Gdyby wyrosła z ciebie brzydula, straciłby na tym.

– Nie. Te pieniądze ja dostałam w całości. Kiedy Engilu upewnił się, że Drubbaal spisał stosowne dokumenty w Krum, postanowił odejść. Zniknąć w dziurze w ziemi, którą w bajkach nazywano Mostem. Powiedział, że nie zdołamy bez końca ukrywać jego niedołęstwa. Karmiłam go łyżeczką, a potem przez rurkę, bo szczęki Engilu prawie się zrosły. Nie wychodził ze swojego pokoju, czasem ryczał gniewnie, żeby Hrabban nadal się go bał. Tylko ryczeć jeszcze jako tako potrafił. Był już wtedy zupełnie ślepy i prawie głuchy. Wreszcie wlokłam go, bo sam by nie doszedł, w nocy, by nikt nie widział, jak jest bezradny. Powiedział, że pójdzie do miasta z bajki, ale ja już wtedy rozumiałam, że mówi tylko, by mnie uspokoić.

– Pachom też nazwał mnie jego imieniem.

– Ty możesz być nim. – Spojrzała przenikliwie. – Młody i zdrowy musiał być piękny, mógł wyglądać podobnie do ciebie. Też jesteś dobry dla mnie. Dla Adali zresztą też. – Nieoczekiwanie dodała z przekąsem.

– Nie uciekła ze mną.

– Bo jej tego nie zaproponowałeś.

– Hrabban nie tknął cię, by nie stracić swojej połowy twojego tarhatum, ale za córki też dostałby wysokie tarhatum, a sypia z nimi.

– Nie potrafił się powstrzymać. Adala jest piękna, za nią i tak dostanie tarhatum. - Spojrzała mu uważnie w oczy. – Ale najwyżej dziesiątą część tego co za mnie, bo napoczęta. A za Lottę pewnie nikt nie wyłoży złamanego sycela, bo stara i brzydka.

– Ochroniła cię ściana pieniędzy.

– Wysoka ściana. Drubbaal nie zdążył uskładać na drugą połowę. A długo składał.

– Nie śpieszyło mu się. Już dawno mógłby zdać dowództwo i osiedlić się w Krum. Dowodzenie zbytnio weszło mu w krew. Nie zdecydował się do końca.

– I dobrze.

W dole widać było drogę, wzdłuż niej rządek gospodarstw Krum i górujący nad wszystkim, zbliżający się nieregularny kształt ogromnego Pana z Morza.

Wzdłuż górnej krawędzi kadłuba ciągnął się pas dziwacznych, teleskopowych wież, dość równomiernie rozmieszczonych, na ogół prostych. Podkreślały periodyczną, jakby segmentową formę kadłuba. Niektóre z wież były przechylone, celowały w chmury pod nieprawdopodobnymi kątami. Mimo to wiodły nimi zewnętrzne schody i balustrady. „Tylko szaleniec wspinałby się po tak nachylonych schodach”, pomyślał. „Chociaż dzięki balustradzie byłoby to łatwiejsze niż wspinaczka przez okap przewieszki”.

– On przybędzie już za parę godzin. Pora wejść do schronu.

– Przed nami droga Mostem. Rozgałęzia się wielokrotnie, a w jej połowie jest twoje miasto z bajki, Górne Miasto. Ani razu nie wolno się pomylić.

– Znalazłeś właściwą drogę? – Uśmiechnęła się.

– Dotarłem tu zgodnie z hasłem… – urwał, widząc, jak uśmiech gaśnie na jej twarzy. – Tu ciebie znalazłem, więc droga była właściwa – powiedział zbyt późno. Już nie zapaliło to iskierek w jej oczach.

– Zgodnie z hasłem?

– Musisz się go nauczyć, by móc sama dotrzeć do celu.

– Przecież idę z tobą.

– Kartkę papieru możesz zgubić albo mogą ci ją odebrać. Na każdych rozstajach musisz skręcić we właściwym kierunku. Wtedy nawet jeśli będziesz szła jakiś czas sama, to na końcu tej drogi się spotkamy.

– Długa ta formuła?

Objął ją i przysunął usta do ucha. Szepnął:

134
{"b":"100661","o":1}