Литмир - Электронная Библиотека
A
A

„Spełnił się sen samotnego legionisty”, pomyślał Adams, i była to jedyna ironiczna myśl, na jaką się zdobył. Nieodparty urok Złotej wykluczał ironię. Adams zaraz uświadomił sobie, że pożąda Złotej Gabery coraz mocniej. Pociły mu się dłonie.

Z dala, nad horyzontem mrok wschodniego nieboskłonu wreszcie rozjaśniła czerwona łuna. Była coraz mocniejsza. Zbliżali się do znanych płomieni.

Złota lekkim, delikatnym ruchem uwolniła rękę, następnie miękko wsunęła ją pod ramię Adamsa. Przytuliła się mocniej.

Wydawało mu się, że idą po miękkiej murawie. Po czapach suchego, czystego mchu, przypominających mięsiste poduchy tapczanu czy przytulnej kanapy, które lekko uginają się pod stopami, a na których można się wygodnie położyć.

Złapał się na rozważaniach, jak rozluźnić z przodu przebranie, nie demaskując swojego wyglądu.

Złota wysunęła dłoń spod jego ramienia i otoczyła swoim jego szyję. Zadrżała, wyczuwając chropowatości kolczugi, jednak ramienia nie cofnęła.

„Odgadła, kim jestem. Zaraz zaalarmuje swoich”, pomyślał. Jednakże strachu nie poczuł. Złota budziła dziwne zaufanie, może dlatego, że sama była ufna. Nie słabło podniecenie. Ona coraz mocniej tuliła się do Adamsa. Nie było w tym jednak nic z natarczywości, co najwyżej nieśmiałe pragnienie pieszczot.

„Czego ona chce?”, myśli tłumem biegły przez głowę. „Przecież już wie, że jestem człowiekiem”. Przed oczyma stanęła wizja Złotej jako gospodyni jego domu w Krum. Nie wydała się zupełnie nieprawdopodobna.

Gabera zdjęła ramię z szyi Adamsa (nie było jej tak zbyt wygodnie) i objęła go w pasie. Natomiast jego ramieniem otoczyła swoją szyję. Jej pieszczoty były delikatne, ale stanowcze. Nie próbował się przeciwstawić. Teraz lekko ściągnęła jego dłoń niżej, by przytulił ją mocniej, i dalej w dół, aż jego palce spoczęły na sterczącej brodawce jej piersi. Była tak gorąca, że Adams odruchowo cofnął palce. Wyczuł, jak pod jego dotknięciem przez ciało Złotej przebiegł dreszcz. Lekko docisnęła jego palce, więc już nie próbował usunąć dłoni, zresztą nie chciał, czując, jak z każdym drgnieniem jego ręki fale skurczów przebiegają pod złocistą skórą przytulonej towarzyszki.

„Złota jest idealną kochanką”, przypomniało się czyjeś zdanie.

Bestia cicho mruczała mu do ucha. Brzmiało to przyjemnie, matowo i podniecająco. Czuł ciepło jej ciała. Może gdyby coś powiedziała, czar prysnąłby w zetknięciu z chropawym szeptem gabery. Jednak Złota nic nie mówiła, nitki czaru coraz mocniej oplątywały zmysły Adamsa.

108.

Bariera ognia była coraz bliżej.

Tym razem płomień nie miał zwykłej mocy. Tu i ówdzie biegały jego mizerne języki. Tylko z trudem można było rozpoznać w nich ludzkie kończyny czy korpusy. Za to wszędzie kłębił się gęsty, gryzący dym.

Złota pewnie wiodła go ku płomieniom. Szła coraz szybciej, jakby niecierpliwiła się, że gdzieś nie zdąży. Płomienie nie paliły w twarz, nawet z niewielkiej odległości; dla Złotej utworzyły przejście jak ciasną furtkę. Wprawdzie pamiętając namowy Griety, Adams nie był już pewien, że nie powinien tam wejść, lecz teraz podążał pod ramię nie z Grietą, a z gaberą, przepiękną, niezwykłą, choć konwojentką Golców.

Pierwsze płomienie otoczyły go, poczuł je na dłoniach, stopach, na boku. Szarpnął się w tył. Złota wyszczerzyła ku niemu długie kły. Z gardłowym pomrukiem z całej siły pociągnęła go za sobą. Adams znów dostrzegł w niej groźne zwierzę, nie egzotyczną piękność. Mocno szarpnął się i wyswobodził ramię. Złota nie miała nadludzkiej siły. Na jej twarzy widać było kobiecy gniew i zawód.

– Ach, ty! – rzuciła niskim, gardłowym głosem. – Chodź! Dlaczego stoisz? Myślałam, że mnie chcesz.

Adams nie odpowiedział. Nie mógł, bo przecież brzmienie głosu niezbicie dowiodłoby, że jest przebierańcem.

Szczerząc garnitur białych zębów, zrobiła gwałtowny ruch do tyłu, jakby próbowała w ostatniej chwili złapać Adamsa.

Ten cofnął się odruchowo poza zasięg płomienia.

Nagle, jednym czytelnym ruchem, zupełnie jak obrażona kobieta, obróciła się na pięcie i odeszła w płomienie. Kurtyna ognia zamknęła się za Złotą Gaberą.

Minęła go, potrącając, inna rosła gabera. Pośpiesznie zmierzała w płomień, gdzie zniknęła Złota. Adams poczuł zapach, poznał Pachoma. Decymus szedł za Złotą jak urzeczony.

– Sykenu, stój! – szepnął Adams.

Ten jednak parł naprzód. Adams przytrzymał go za ramię.

– Zostaw mnie, Engilu – powiedział Pachom łamiącym się głosem. – Ja chcę iść za nią. Chcę z nią być! – Gwałtownym szarpnięciem wyrwał się Adamsowi i zniknął w płomieniach.

Adams stał bezradnie i patrzył w miejsce, gdzie ściana ognia zamknęła się za dowódcą. „Cóż, przyszło mi samemu wracać”, pomyślał. „Czy rozpoznam Mroczną Przełęcz?”

Po chwili spomiędzy tańczących ogni wyłoniła się ciemna sylwetka o osmolonym futrze. Sykenu wracał, nie spłonął. Adams odetchnął z ulgą. Decymus zatrzymał się przy Adamsie.

– Dobrze, że się rozmyśliłeś. Ten płomień by cię spalił. On też zwęgla, ale z początku wolno, żeby nie spłoszyć ofiary.

– Nie rozmyśliłem się, to Złota powiedziała, że chce ciebie, nie mnie. Mnie zatrzymała w pół kroku, nawet popchnęła z powrotem. Powiedziała, że jest tylko twoja i że ty byłeś pierwszy.

– Przecież jestem skryty w futrze Czarnego. Poznała mnie?

– Tak. Ona wiedziała, że jesteś przebrany w futro, o mnie tak samo. Kazała ci to powiedzieć.

– Zakochała się czy co?

– Na to wygląda. Pewnie jeszcze tam na ciebie czeka – urwał. – Gdybyś ją wziął na tym suchym mchu, tobym chyba cię zabił z zazdrości – dodał po chwili. – A potem sam bym ją wziął…

– Skąd wiedziałeś, że chcę ją wziąć?

– Że nie możesz się powstrzymać? Jasne, że wiedziałem. Powietrze wokół było aż naładowane elektrycznością. Łączyła was poświata. Sam nie mogłem wytrzymać. Ona była nieziemsko podniecająca. Właściwie dlaczego jej nie położyłeś na tamtym mchu?

– Przypomniałem sobie, że Kazigrotowi zgnił od tego kutas.

– Głupcze. Złota nie jest nieczysta. Można ją wziąć jako żonę. Podobno jest lepszą żoną niż zwykła kobieta. Wielu miało Złote Żony, które rodziły im prawie zwyczajne dzieci. Inne Czarne nie znoszą Złotych; często je zagryzają.

– Rzeczywiście zachowywała się inaczej niż Czarne. Ale jak taką przeprowadzić przez Linię? – mruknął pod nosem Adams. Myślał już o czym innym.

Przez ten dym czy opar dostrzegł zarysy jakichś zabudowań, mizerną szopę, kurną chatę. Wrota do najbliższego budynku były na wyciągnięcie ręki.

– Chciałem czegoś spróbować – ciągnął Adams. – Grieta powiedziała mi, że ten płomień to atrapa, że da się przezeń przejść. Złota przeszła.

– Jednak za nią idziesz…

– Nie. Tylko sprawdzam, czym jest ten płomień.

Adams zdecydowanie podszedł do płomienia. Przez brunatny dym sięgnął ku złocistym nitkom ognia.

109.

Delikatne muśnięcie dłonią naruszyło subtelną równowagę żywiołów. Odpowiedziała mu gwałtowna eksplozja, fajerwerk ognia, światła i nieznośnego hałasu. W tym blasku rzeczywistość po drugiej stronie okazała się zupełnie inna. Po Złotej Gaberze nie było ani śladu.

Po horyzont widać było tłumy. Suche wiozły Golców upchanych na wozach ciągnionych przez innych Golców. Jedni nadzy ludzie wieszali innych na wieloosobowych szubienicach pod czujnym okiem Czarnego.

Obok jakiś inny Czarny zgrabnie wskoczył na właśnie powieszoną gołą kobietę, a następnie, sapiąc z wysiłku i uciechy, zgwałcił ją. Podrygując rytmicznie w takt ruchów Czarnego, wiszące ciało wytrzeszczało przekrwione białka oczu akurat w stronę Adamsa.

Tak się to spodobało innemu, że wskoczył na Golca powieszonego obok kobiety i wisząc na nim, zrobił to samo, a następnie z małpią zręcznością przeskakując od wisielca do wisielca, gwałcił ich wszystkich po kolei, bez różnicy – kobiety i mężczyzn. Okazało się przy tym, że wszyscy powieszeni żyją, dyndając na postronkach.

93
{"b":"100661","o":1}