Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Grobowiec nie powinien zbyt długo pozostawać pusty. Schnie i gorzej przyjmuje następnych zmarłych. Może gminny grobowiec pusty był zbyt długo?

– Chociaż powiedz, jak można ukarać pamięć.

– Wrzucają wtedy do studni nakrytej ludzką twarzą. Stamtąd nie wiedzie żaden korytarz. Zaprowadziłabym cię tam, ale boję się kary.

– Chyba widziałem taką jedną – skinął głową.

59.

Obrzmiałą twarz Hrabbana zwykle rosił pot. Kiedyś był przystojny, zanim jego rysy skundliły się od przeżarcia i uciech. Dawno już minął pięćdziesiątkę. Niepotrzebne zmarszczki, drugi podbródek i czarne kropki wągrów na mięsistym nosie szpeciły jego oblicze. Gawędziarz Marcupij często opowiadał, że Hrabban sypia nie tylko z Rokką, ale i z Lottą, i Adalą. Żona, Raachill, już poszła w odstawkę. Mówił to jednak takim tonem, cmokał i ubarwiał takimi gestami, że Adams nie dał mu wiary. Nadstawiał jednak ucha, kiedy Marcupij obgadywał Renatę. Według niego, jedynie ona pozostawała nietknięta, chociaż nie była córką Hrabbana, a ledwie siostrzenicą Raachill, córką wdowy Szoszannah. Upatrzył ją sobie sotnik Drubbaal, dowódca wszystkich wojsk. Linia frontu przechodziła niedaleko od Krum, granią zamykającą Ciemną Dolinę, ale chociaż obecnie był spokojniejszy okres, Drubbaal ani razu nie pojawił się tu z wizytą. Pod Drubbaalem służył Pachom, najstarszy syn Hrabbana, naznaczony na następcę mienia i kobiet. O nim Marcupij wspominał z wielkim szacunkiem. Pachom różnił się od swych młodszych, ociężałych braci. Był odważnym i inteligentnym mężczyzną, zdolnym pokierować całym gospodarstwem, a ojcu zapewnić spokojną starość. Aby Pachomowi nie stała się krzywda, Pięknooka cieszyła się nietykalnością – dziewictwo można zawsze sprawdzić. Gospodarz musiał żywić ją wyłącznie za jej pracę, bez widoków na inne korzyści – co było szczególnie przykre z uwagi na zjawiskową urodę służki.

Adamsa przeniesiono z siana w szopie na ciepłą, drewnianą podłogę przy zakręcie korytarza na parterze. Dostał wyprawioną skórę, którą rozkładał do snu. Wbrew pozorom nie był to awans, gdyż zarówno Ingyara, jak i Marcupija też umieszczono na korytarzu.

Obecnie Symmachs i Illation wdrażali nowego niewolnika. Codziennie z szopy dochodziły wrzaski i lamenty nieszczęśnika obijanego deskami. Można było podziwiać regularność, z jaką obaj synowie gospodarza wywiązywali się ze swojego obowiązku. Hrabban nic za niewolnika nie zapłacił. To Pachom odbił go z transportu i podesłał z Linii.

„Ja byłem w lepszej sytuacji, jego nie odwiedza żadna z panien…”, pomyślał Adams. Nie było to jednak prawdą, co jakiś czas bowiem córki gospodarza zachodziły do stodoły i wiadrami zimnej wody spłukiwały przyuczanego.

Po dwóch tygodniach regularnego bicia nastał etap hurgotania obręczą na drucie. Niewolnik pilnie wynosił wiadro ze swoimi odchodami. Zgrzyt zardzewiałej obręczy irytował wszystkich.

Adams nauczył się toczyć na kole garncarskim; zastąpił przy tej robocie Adalę. Pretekstem było, żeby nie niszczyła sobie dłoni, w rzeczywistości chciał opanować tę umiejętność. Uważał, że potrafiłby wyrabiać piękniejsze dzbany, niż to robiły obie dziewczyny. Jeszcze w zeszłym tygodniu Lotta zachwycała się przyniesionymi właśnie z targu topornymi skorupami.

Ktoś lekko szturchnął go w plecy.

– Podskocz, chodź! Nauczymy posłuchu Nowego! – Gorgonij uśmiechnął się do Adamsa. – No, zbieraj się. Będzie trochę zabawy!

Adams wytarł ręce w fartuch. Gorgonijowi nie wypadało odmówić, kiedy postanowił dopuścić do komitywy.

Nowy właśnie dźwigał swoje wiaderko. Był suchy i pogarbiony, twarz miał czarniawą, jakby zapadniętą w sobie. Wodniste, podkrążone oczy łypały krzywo. Kości jarzmowe nierówne, naznaczone pokoleniami nie dojadających przodków. Szedł, garbiąc się, pokurczony. „Chyba jest mojego wzrostu”, zauważył Adams. Gorgonij podbiegł i z całej siły palnął Nowego pięścią w plecy. Adams stał nieruchomo. Nowy ruszył kłusem, by jak najszybciej wylać swój cuchnący ładunek. Gorgonij podstawił mu nogę i wywrócił w błoto.

– Ty śmierdziuchu! Ty zasrańcu! – wrzasnął z pogardą. – Zabieraj swoje gówna do tego dołu!

Nowy, uwijając się na czworakach, zaczął w pośpiechu garściami zbierać swoje odchody. Gorgonij wybuchnął śmiechem.

– No, juże! Śpiesz się! Szybciej! Szybciej! – ponaglał krzątającego się nieszczęśnika.

Adams przyglądał się scenie w milczeniu. Nowy rzucał spode łba przerażone spojrzenia.

Wiadro wypełniło się mieszaniną błota, przypadkowych śmieci i nieczystości. Zgarbiony niewolnik kłusem podbiegł do gnojownika i wylał tam zawartość.

Gorgonij mocnymi ciosami kułaków pogonił go z powrotem do stodoły.

– Za co, paniczu? Dlaczego te razy? Przecież szybko pozbierałem – powiedział Nowy, usiłując pokracznymi susami umknąć prześladowcy. Mówił zaskakująco poprawnie, używając słów zwykle obcych niewolnikom.

Gorgonij przyłożył mu jeszcze parę razy w plecy i po krzyżach. Gdy ofiara znikła za wrotami stodoły, poprawił odzienie.

– Nie oberwie, nie będzie słuchał – powiedział. – Tyś mu nie przyłożył, to nie będzie cię szanował. Zobaczysz!

Adams uświadomił sobie, że słowa Nowego były skierowane właśnie do niego, nie do Gorgonija. Może nie bronił się, bo myślał, że zajście obserwuje jeden z właścicieli, a mocarny niewolnik tylko wykonuje jego polecenia.

60.

Renata wyniosła sobie szycie do światła, na ławkę przed domem. Adams reperował drzwi do chałupy, które wczoraj rozbił kopniakiem pijany Hrabban, wracając do domu. Renata przycupnęła na progu i przypatrywała się jego robocie. Stolarka niekoniecznie jest łatwiejsza od historii cywilizacji, ale Adams zadowalająco radził sobie z jednym i z drugim. Przerwał i wziął się do łatania dziur w skórze, na której sypiał. Przez te dziury kości odgniatały się na drewnianej podłodze. Usiadł na schodach, jak najbliżej Renaty.

– Fajnie było tam na plaży: na niebie Pieczęć Sylwestra. Dzisiaj wszystko jest zachmurzone.

– Dzisiaj jest zbyt późno i za zimno. Jeśli chcesz, możesz ze mną jutro pójść na cmentarz – powiedziała, spuszczając oczy.

Mógł teraz ocenić długość jej gęstych rzęs.

– Zanieść im pożywienie?

– Nie. Mam pomóc Sylwii w przewiezieniu siostry do doliny Mehz Khinnom.

Sylwia była przyjaciółką Renaty. Mieszkała dwa domostwa dalej przy drodze. Gospodarstwo jej rodziców było znacznie uboższe niż zagroda młynarza Hrabbana.

– Nie pomoże ci Lotta ani Adala…?

– Tam trzeba kogoś silnego.

– A Symmachs?

– Chcesz, żeby Symmachs z nami poszedł? – Potrafiła puszczać w jednej chwili niezwykle powłóczyste spojrzenia, matowe jak aksamit, a już w następnej jej oczy rozbłyskiwały jakby wewnętrznym blaskiem. Teraz było to spojrzenie tego drugiego rodzaju.

– Pewnie, że nie chcę – droczyć się, byłoby głupotą.

– Wózek nie będzie ciężki. Niewiele tam tego zostało.

– Nie byłem jeszcze w Mehz Khinnom.

– To nie jest dobre miejsce – zasępiła się. – Dlatego chcę… chciałabym, żebyś ze mną poszedł.

Zerknął na jej zgarbione plecy.

– Pali się tam niegasnący płomień. Jest bardzo gorąco.

– Skały topnieją?

– Nie aż tak.

– Myślałem, że to ogień z głębin ziemi… – Może tędy przechodzi żyła wulkaniczna, którą spotkał w korytarzach.

– Też z ziemi, ale w Mehz Khinnom zawsze coś płonie.

– Renata, ty darmozjadzie! – dobiegł krzyk Raachill. – Gdzie się chowasz?! Krowy nie wyprowadzone, kury lezą do sąsiada!

Dziewczyna odłożyła robotę i pobiegła na podwórze. Gniew gospodyni mógł mieć przykre następstwa. Adams odnosił wrażenie, że Raachill traktowała Renatę szczególnie surowo.

Adala usiadła zaraz na wygrzanym miejscu kuzynki. Na włosy narzuciła chustkę.

– O czym tak ciągle rozprawiasz z Renatą?

– Idziemy do Mehz Khinnom.

– Z Gracją?

Adams jej nie zaciekawił, bo zebrała się i rzuciła na odchodne: – Strasznie się guzdrasz z tymi drzwiami.

50
{"b":"100661","o":1}