Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Utnij mu ten łebek – powiedział Hjalmir.

– Co…?

– Nie zrobisz teraz, to jutro będzie zdychał w męczarniach. Adams spojrzał na niego pytająco.

– Z pragnienia, w promieniach słońca. Bo tę noc jakoś przetrwa.

– To żyje…?

– Pewnie. Szczeniak jest tylko kompletnie pijany. Sam lałeś w niego harę.

– Nie mogę.

– Ma już zęby wystarczające, żeby przegryźć przegub ręki dziecka, a tobie chlasnąć palec jednym kłapnięciem. Utnij ten łeb. – Podał nóż Adamsowi.

Niewolnik ma wykonać polecenie pana. Adams oparł główkę szczeniaka o głaz. Przynajmniej nóż sekcyjny Hjalmira był ostry. Adams musiał tylko nacisnąć nadgarstkiem, by przerwać kręgosłup. Chrupnęła przecinana chrząstka. Główka otwarła usta. Adams rzucił ją gdzieś w ciemność.

– Skąd ten mały wziął się w jej sromie…?

– Zwyczajnie. – Hjalmir wzruszył ramionami. – To był jej młody. Ona go tak rodzi.

– Przecież to nie ma stóp.

– Mały narasta w niej jak twoje paznokcie. Po kolei. W końcu rodzi się, to znaczy wypada, bo Czarna czasem nie przerywa marszu, rodząc młodego. Widziałem to parę razy.

– A co z małym?

– Jak mu wyschną skrzydła, to zrywa się do lotu, albo nie, i krąży wokół stada starych.

– A jak się nie zerwie…?

– To albo stary go zeżre, albo sam zdechnie, kiedy wyschnie od słońca. Sporo takich można znaleźć na szlakach przemarszu Czarnych. Wyglądają jak zeschłe żaby.

Adams odrzucił resztę embriona w krzaki.

– Trzeba się pośpieszyć, bo ciemnieje – powiedział Hjalmir. Następnie wsunął obie dłonie do jamy ciała, odrywając połączenie wnętrzności z resztą i wyłupując zawartość, a następnie uniósł je wszystkie ujęte błoną w obłą bryłę. – Widzisz…? Łączą się z resztą tu od góry i od dołu. Najpierw tu chlaśniemy.

– To twoje doświadczenie?

– Właśnie. Ale w tej kupie każdy flak jest inny. Zresztą nie zdążymy przed zmrokiem. Jak z tego co zostanie, to rano pobawimy się w staranniejsze badanie…

Adams przeciął przełyk i jelito we wskazanym miejscu, Hjalmir zaś zręcznie przemknął ostrzem po naczyniach krwionośnych. Nieco krwi wyciekło do jamy ciała. Z pomocą gniewnego legionisty wygarnęli całą kupę dymiących wnętrzności do prześcieradła. Adams rozpoznał jelita, żołądków było kilka, ale małych, wątroba wyglądała zwyczajnie. Wielu gruczołów nie potrafił nawet nazwać. Następnie wyrzucili to w trawę.

– Powieście to prześcieradło, niech na mgle obcieka do rana – polecił żołnierzowi Hjalmir. – Ludzi nie będę zawijał w brudne szmaty. – Wiedział, że legioniści krzywo patrzą na zwyczaj krojenia Czarnych.

– Raz, dwa, trzy, cztery. – Wyłuskiwał kolejne nerki. Składał je w nadstawione dłonie Adamsa. – Całkiem nieźle uformowane. Wygląda, że wszystkie działają. Od biedy można by zaryzykować zjedzenie takiej jednej.

Adams skrzywił się z obrzydzenia.

– Z reguły mają zwielokrotnione narządy? – spytał.

– Na ogół tak. Już się ściemnia, więc nie zdążymy obejrzeć tego starannie, ale wygląda, jakby przejmowały czynność jeden po drugim. Zwykle, jak Czarny ma trzy żołądki, to najstarszy jest perforowany wrzodami albo zrakowaciały drugi trawi, a trzeci nie jest jeszcze dojrzały. Te zużyte, nie działające już, częściowo wyglądają jak rozłożone, nadgniłe czy pożarte, czy jak to nazwać. Tobie też kiedyś wypadły zęby mleczne, którymi gryzłeś jako szczeniak, no nie, Krawiec…? – Hjalmir wyszczerzył zęby.

Adams odpowiedział uśmiechem.

– Rzuć te nerki na kupę flaków. Głodu nie ma, nie będziemy eksperymentować na naszych kolegach. Piękny, zdrowy pęcherz – dodał, dotykając go palcem. – Drożny. Już zaczęła szczać, ledwie nacisnąłem.

Adams odwrócił wzrok.

– Co się krzywisz…? To rutynowy test. Niektóre z nich mają tyle pasożytów, że cewka moczowa jest prawie zatkana.

Słońce skryło się za grań. Szarzało.

– Zdejmiemy z niej skórę, żebyś miał się czym popisywać na przepustce, a jak czasu starczy, to obejrzymy, co ma w środku klatki piersiowej i w czaszce. Ale ja też powinienem coś dostać za tę robotę. Może czaszkę…?

– Na co mi futro…? – wzdrygnął się Adams.

– Głupcze. Możesz to zawsze sprzedać. A schodzącego w skórze Czarnego witają w Krum jak bohatera. Zniżka w burdelu… Darmowe wino w knajpie… Nie każdy potrafi zabić takiego wroga. Skóra gabery jest najlepsza, nie trzeba podwijać futra.

– Dobrze. Czaszkę weź, jak chcesz.

– Do czego to doszło… Niewolnik daje prezenty swojemu panu. Niech tak będzie. Ale czaszkę trzeba gotować. Nie wiem, czy jest dość opału.

Wziął kozik z tępym końcem przeznaczony do skórowania.

– Tę dziurę na jej brzuchu zaszyjesz. Cięcie do zakładania skóry na siebie zrobimy na plecach, ale to już jutro.

– Nie szkodzi. Będę wiązał ją na brzuchu.

– Tak wygląda gorzej. Ta samica ma bardzo efektowne cyce. Skóra będzie się lepiej prezentować wiązana na plecach.

Hjalmir starał się ciąć jak najmniej. Cięcia zaczynał nożem operacyjnym; ciągnął kozikiem, żeby nie kaleczyć tkanki leżącej głębiej. Czarna nie miała ogona, jej pośladki przypominały ludzkie, natomiast uda były skrócone, stopa zaś wydłużona i smukła. Czarna stąpała na palcach przekształconych w drobne kopytka. Dlatego Adams odnosił wcześniej wrażenie, że kolana zginają się jej w przeciwną stronę.

Odwiązali jej kończyny. Skóra na ogół łatwo odchodziła od reszty ciała, wywracając się na lewą stronę. Aby jej nie rozcinać na kończynach, musieli je mocno przykurczyć. Trudniej było na dłoniach, gdzie Hjalmir odciął palce, zostawiając je z pazurami.

– Głowę robi się inaczej – powiedział.

Chciał rozciąć jej skórę na potylicy i odwrócić ciało na brzuch. Zdarta skóra trzymała się już tylko na głowie i twarzy.

– Może uda się bez cięcia – podsunął Adams.

– Tak to się robi u was…? – mruknął Hjalmir i ściągnął skórę z czaszki, dochodząc od potylicy do czoła, a potem z twarzy. Adams odwrócił się, nie umiejąc znieść tego widoku. Wyglądało to, jakby Czarna ożyła i nagle zaczęła robić błazeńskie grymasy.

– Już możesz patrzeć. Ładnie poszło: razem z chrząstką z nosa. Będziesz w niej dobrze wyglądać. Jak nie zgnije do rana, to wybierzesz resztki mięsa, a skórę dasz kuśnierzowi do wyprawienia.

Adams zebrał cały kłąb wilgotnej i cuchnącej skóry i odłożył. Tymczasem Hjalmir rozciął mostek Czarnej.

– Ma dwa podwójne serca – rzucił w trawę wycięte organy. – I kilka dodatkowych par, jeszcze niedojrzałych.

– Jak to podwójne?

– Zwyczajnie. Człowiek ma jedno poczwórne serce. Ta miała podwójne, ale za to dwa.

– Jedno płucne, drugie od reszty krwioobiegu.

– Możliwe – mruknął Hjalmir, zerkając na niego spode łba. – A człowiek ma te serca połączone razem?

– Tak.

– Nie spotkałem jeszcze tak dziwnego człowieka, jak ty, Krawiec. Głowę daję, że w życiu nie widziałeś serca Czarnej, pewnie nie widziałeś też i ludzkiego serca, a wiesz o tym zadziwiająco wiele, i na ogół się nie mylisz.

– Dajesz swoją głowę czy Czarnej…?

Hjalmir spoważniał. Adams wyczuł, że posunął się za daleko.

– To jest prawda – powiedział pośpiesznie. – Czytałem o tym.

– Gdzie są te księgi? Nie jestem zbyt szybki w sztuce czytania, ale takie księgi są warte czasu i wysiłku. – Hjalmir odpiłowywał głowę Czarnej.

– Opowiadałem ci moją historię, panie – powiedział pokornie Adams. – Te księgi są jej częścią.

– Tak, pamiętam. Nie ma do nich dostępu. – Hjalmir wziął w garść odciętą głowę. – Na dzisiaj fajerant.

76
{"b":"100661","o":1}