Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Pójdziesz tam z cudzą żoną?

– Nie żoną, tylko narzeczoną.

– Prawo tu mówi jedno.

Adams spoważniał: będą komplikacje? Reutel jednak spoglądał na niego spokojnie i życzliwie.

– Macajbaby nie będą robić wam trudności, jednak behmetim ujmą was i osądzą. Oni nie przyjęli do wiadomości nawet faktu śmierci Drubbaala – powiedział. – Dam ci list, że opiekujesz się nią. Wystarczy na moje posterunki.

„A co dalej?”, pomyślał Adams. Właściwie mógłby spytać o radę sotnika. „Nie, to zły pomysł”, uznał. „Reutel może udawać niewiedzę i nie stosować prawa. Przecież dał mi znać, że działam wbrew prawu. Moja wypowiedź zmusi go do reakcji…”

Sotnik wręczył mu przygotowany wcześniej pergamin. Stosowne pieczęcie były już na nim umieszczone. „Dokładnie przewidział tę rozmowę”, pomyślał Adams, chowając otrzymane dokumenty w wodoodpornym schowku z pęcherza.

– A twoja prognoza sytuacji, Spalony? – spytał Reutel. – Co nas tutaj czeka?

– Przekażę ci moje przypuszczenia. Ale w niektóre z nich sam mało wierzę.

– Jasne. Mów. Na to właśnie czekałem.

– Wprawdzie Czarne mają potężne rodzaje broni, lecz myślę, że ich nie użyją przeciw Krum, skoro dotąd tego nie zrobiły. Jakby im dalej od Linii, tym więcej im wolno. Natomiast po naszej stronie stają się bezradne. Czarnego można zabić równie łatwo jak człowieka. Moim zdaniem nie przystąpią do frontalnego ataku. Przecież w czasie każdej wizyty Pana z Morza są w Krum, ale wycofują się równo z jej końcem.

– Czego więc się obawiać?

– Może za wcześnie na obawy, ale obserwować warto. Dlaczego nagle zaczęły pojawiać się Złote Gabery, skoro wcześniej mało kto o nich pamiętał? Moja przeszła grań do Tibium, teraz dała się złapać Crispa. Poza nimi schwytano kilka innych Czarnych o bardzo ludzkim wyglądzie. Może być tak, że obecność jednej ściąga tu następne, może chodzić o coś zupełnie innego.

– Niby co?

– Może to być dalsza reakcja na nasz zwiad, podczas którego sięgnęliśmy do Płomienistych Wrót. Tamta strona za Wrotami ożywiła się i działa. Również nadchodząca wizyta Pana z Morza może być reakcją na tamten zwiad. W takim wypadku pojawienie się licznych Złotych może oznaczać próbę pokojowego opanowania Krum. One same mogą nawet nie wiedzieć, że są narzędziami w cudzych rękach. Może być jeszcze co innego: Żołnierze zapatrzyli się w Złote. Mniej w nich ochoty do odbijania kobiet spośród Golców. Transporty za Płomieniste Wrota idą bez zakłóceń.

– Sam przecież prosiłeś o uchylenie rozkazu Izabbaala.

– Dalej proszę. To dla Złotej Pięknookiej. Uratowała mi życie.

– Nie widzisz tu sprzeczności?

– Podzieliłem się z tobą moimi najskrytszymi podejrzeniami, dowódco. Nie znaczy to, że w nie wierzę, ale i to trzeba brać pod uwagę.

– Dobrze. Odwołam jego rozkaz. Dlaczego atak na nas miałby zostać tak poprowadzony?

– Wśród Szczurów nie ma behmetim. Może kiedy już przyzwyczaimy się do Złotych wśród nas, podesłane zostaną wśród nich behmety w ich ciele? Crispa nie jest owłosiona. Nie ma naturalnej ochrony przed behmetim. Dopiero od niedawna chadza odziana. Hjalmir jest w niej zakochany po uszy – gotów jestem się założyć, że dotąd nie sprawdził, czy ona potrafi nazywać.

Reutel pomyślał, że Adams zazdrości chirurgowi pięknej adiutantki, jednak powiedział co innego:

– W archiwach stoi, że urokowi Złotej żaden mężczyzna się nie oprze. Ty jeden okazałeś się wyjątkiem.

– Może dlatego, że ona już wcześniej spotkała swojego człowieka?

– Ach, tak.

– Crispa jest urodziwa i czarująca. Jeśli ona czy inne Złote biorą udział w takim planie, to tylko jako nieświadome narzędzia. A jeśli jest inaczej, a te człekopodobne Czarne to dzieci Pachoma…? Czas na płaskowyżu może płynąć inaczej.

– Ale twoje klepsydry nie pokazały nic nadzwyczajnego.

– Może im dalej od Linii, tym efekt silniejszy. Sam nie wiem.

– Niedługo ludzie powiedzą „Klepsydry Hjalmira”, nie „Klepsydry Spalonego”.

Adams wzruszył ramionami. Nie zależało mu szczególnie na prawach autorskich do akurat tego odkrycia naukowego.

– A w Kram o Krawcu zapomną i opowiadać będą, jak to Hjalmir w pojedynkę zajebał behmeta. - Uśmiechnął się Reutel.

Sotnik wezwał Barchema, by ten spisał wyłożone opinie Adamsa. Hjalmir towarzyszył dzisiaj zwiadowi. Rachubiec sprawnie spajał wypowiedzi Adamsa w zwięzły raport.

– Petrynał pozostawisz na Linii. To zbyt potężna broń, by dostała się w ręce macajbabów.

Adams nie protestował. Sprzedał petrynał legionowi aż za dwadzieścia cztery sycele, które przeznaczył na wykupienie części tarhatum Renaty od legionu. Za resztę kupił piękny sztylet, wypolerowane zarękawia i nagolenice z niewielkimi twarzami paradoksalnymi. Obecnie nosił się już jak pretorianin.

Już po służbie Bertucci i Scholz popijali przydziałowy destylat, siedząc przy ognisku.

– Jak tam twoje eksperymenty? – zagadnął Scholz, wskazując podbródkiem ku samotnej Crispie stojącej na blankach. – Ja zapłaciłem dwunastą część sycela, a też nie zostałem draśnięty.

– Ale nigdy jeszcze tak piękna pierś nie dotykała mojego czoła – prychnął Bertucci. – Twoich pryszczy nie chciałaby dotknąć nawet za dwa sycele.

– Uważaj sobie. Katrup zauważy, że mu ją podrywasz.

– Kędzierzawa wodzi maślanymi oczami za Spalonym, ale on nie gustuje w Złotych.

– Ee… – Scholz pokręcił głową. – Wszystkim zawróciła w głowach, to i jemu też. Zobaczysz, zaraz do niej wyjdzie.

– Chciałbym zobaczyć tę jego młynareczkę.

– Wszystko chciałbyś robić jak Spalony.

– No, wiesz, facet zaczął od niewolnika. Chciałbym się tak wybić, jak on.

– To się śpiesz. On tu długo nie zostanie. Dowodził Wentzlem, teraz może mu nie być w smak słuchanie cudzych rozkazów.

– Uczył mnie rysować góry i ocean. Kazał zaczynać rysunek od kresek wychodzących z jednego punktu.

– Nauczyłeś się?

– Hjalmirowi się podobało, Spalony mi to pokreślił, jest wymagający, ale wiem, o co mu chodzi. Wczoraj w Krum trochę poćwiczyłem. Od tych kresek ulice wychodzą jak prawdziwe. – Pokiwał głową z podziwem.

– Spałeś na przepustce w lupanarze…?

– Nie. W oberży Drobara.

Samotna Crispa, oparta łokciami o blank, gapiła się na ocean.

– Nawet Jelena nie ma takich pięknych piersi jak Kędzierzawa – rzucił Scholz, bacznie obserwując rozmówcę.

– Boś widział u Jeleny… – Bertucci uniósł się o ton za bardzo. Gęba Scholza rozjechała się w chytrym uśmiechu.

Umilkli, gdyż na blanki wyszedł Adams. Scholz znacząco łypnął oczyma. Adams stanął obok Crispy.

– Ależ tam jest pięknie w tamtym mieście w dolinie. Bardzo chciałabym chodzić tą plażą.

– Może Hjalmir cię tam kiedyś sprowadzi.

– Mieszkałabym w jednym z tych maleńkich domków i co dzień wychodziła nad wodę posłuchać fal. Dotąd wędrowałam tylko głęboko pod tym miastem.

– Pod miastem też wiodą ścieżki Drogi Trupa?

– Dolne ścieżki. Krętymi, dusznymi korytarzami. Z sufitu czasem wystają ludzkie nogi, czasem ręce, a nawet ludzkie głowy. Póki nie wysuną się całkiem, nie spadną i nie pójdą z innymi Golcami, cuchną nieznośnie.

„Czy w Krum skazani na śmierć z pohańbieniem pamięci sięgają idącej pod ziemią granicy między Stroną Ludzi a Stroną Trupa i, jak kiedyś Drubbaal, tygodniami zbierają się do swojej drogi?”, pomyślał.

– Inni schodzą po schodkach ciasnymi korytarzykami i sami chętnie dołączają do pochodu – powiedziała.

– Zawędrowałaś kiedyś za Płomieniste Wrota…?

– Nie, nigdy. Tylko zbliżałam się do nich, a Golcy przechodzili przez nie. Musiałam uważać, żeby mnie przemocą tam nie wciągnęli. Zbyt wiele we mnie ludzkiej natury i ten ogień by mnie spalił.

– Złota Gabera może przejść na tamtą stronę i wrócić.

– Widocznie nie jestem dość złota. Za to jestem już zasiana – dodała z dumą.

– Szybko się z tym Hjalmir uporał.

130
{"b":"100661","o":1}