Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Obejrzyj je – rzucił Schrymp z udaną obojętnością.

Przyniosła od stołu kielich Adamsa. Ten starł palcem osad drożdży z dna pucharu. Otwór potyliczny wypełniono pasownie kręgiem szyjnym, zgrabnie zasklepionym i zaciśniętym. Linie podziału obu kości były widoczne, ale przebiegały zwichrowane jak w marzeniu sennym. Zdumiewało wygładzenie kości czaszki do kształtu półkulistej czary, z kreseczkami zaciśniętych nozdrzy i wąskimi, jakby przymkniętymi oczodołami. Wiedząc, że to nie rzeźba, Adams obserwował robotę z wielką uwagą. Górna szczęka pozostała wraz z zębami, ale teraz ich wieniec tworzył niemal pełną obwódkę nierównych paciorków niedaleko podstawy kielicha.

– Ręka mistrza – powiedziała Liliane.

– Wygląda, Bedel, jakbyś trzymał ich głowy w odpowiednich łupkach, zanim… no wiesz, ją ten tramwaj, a jego coś tam… – rzucił Falzarote.

– Nie robiłem tego – Schrymp nie poczuł się urażony.

– Masz ossuarium, jestem tego pewna – Karen wspierała się na ramieniu Falzarote. Na jej szyi widniały barwne linie i listki. Reszta tatuażu ginęła pod kołnierzem. – Taki mistrz musiał zgromadzić znakomitą kolekcję.

Adams wyczuł, że prośba Karen jest czymś równie niezręcznym jak żart jej męża.

– Nie mam ossuarium, tylko zwykły warsztat.

– Nigdy nie widziałam, gdzie powstają takie cuda. Gospodarz uległ. Warsztat mieścił się w obszernym, jasnym pokoju. W drewnianych pakach zgromadzono dziesiątki piszczeli, kości udowych i kręgów. Wszystko starannie posortowane według rodzajów i wielkości. Czaszki poukładano rzędami na półkach. Na czole każdej widniał krótki napis, ozdobiony ornamentem, namalowaną gałązką czy kwiatkami.

– I rzeczywiście każda kość podpisana jest imieniem tego, kto ją wyhodował w sobie? – spytała Liliane.

– W praktyce nie zawsze. Oczywiście, jak kości pochodzą od kogoś znacznego, to nawet paliczki są podpisane imieniem i godłem. Zwykle podpisuje się tylko czaszkę, a jeśli to był nikczemny nędzarz, to nawet czaszki nie. Po co na zawsze ma świadczyć o jego mizerii…?

– To wiem, ale narzędzia, tajemnicze kąpiele, które stosują ossuarzy… - niecierpliwiła się Karen. – Mistrz powinien mieć sporo takiego sprzętu.

– Karen… – skarcił żonę Falzarote. Trzymał mocno jej kibić, by się nie zataczała.

– Należy stosować kąpiele w kwasach. To żadna ujma – odpowiedział Schrymp. – Przygotowuję je tylko na czas pracy. Nie można polegać na zwietrzałych roztworach.

Zauważył, że goście nie są usatysfakcjonowani. Pokazał więc wygodny zydel zrobiony ze zgrabnie przeformowanych trzech kości udowych i miednicy. Forma mebla była całkiem wysmakowana. Obecnie sporządzał żyrandol dla dzielnicowego memuaru, ale nie pokazał nie dokończonego dzieła. Tu był nieubłagany.

– Za trzy miesiące zobaczycie gotowy. Jak otworzą salę pamięci ostatnich dziesięciu lat. Będzie pierwszy od wejścia.

Wrócili do stołu i znów wtłoczyli nogi między nogi stołowe i te od krzeseł. W kompocie podanym w płaskich salaterkach wśród gotowanych śliwek pływały opuchnięte larwy. Łysa Schrympa miała słaby wzrok. Adams wolał już popijać zadrożdżone wino z czaszki najstarszej córki Bedela.

Panie przechadzały się po atrium; jedynie Liliane co chwilę dosiadała się, gładziła po włosach Adamsa i znowu znikała. Widać obowiązkiem mężczyzn było siedzenie i picie, bo gospodarz nie proponował spaceru. Przy stole towarzyszyła im Schrympa, uzupełniając wino, ilekroć biaława warstwa osadu wyzierała spod mętnej cieczy. Adams co jakiś czas wybierał palcem osad i wycierał w rąbek salaterki, by jakoś ochronić nerki. Nikt na to nie reagował.

Adams przypomniał sobie o skrytej lewej dłoni Schrympy. Im nudniej przy stole i więcej wypitego alkoholu, tym natręctwo mocniejsze. Zbyt często zerkał w tę stronę, aby pozostało to nie zauważone. Schrymp coś szepnął do Aster. Ta usiadła naprzeciwko Adamsa i zaczęła świdrować go wzrokiem.

– Pewnie zauważyłeś, Adams, że Schrympa skrywa lewą dłoń pod szatą – powiedział.

– Myślę, że się zraniła.

– Nie… – Schrymp machnął dłonią. – Moje życie ułożyło się inaczej, niż planowałem.

Schrympa przysiadła obok, kołysząc synka do snu.

– Pierwotnie Schrympa miała być moją drugą żoną – powiedział. – Ustaliłem to z jej rodzicami. Stąd jej dłoń. Cóż, serce nie wybiera… – rzucił z teatralną intonacją i objął ramieniem Aster. – W tym czasie poznałem ją. Jest niezwykła. Schrympa to zaakceptowała i rodzi moje dzieci. Nie mogłem przecież zerwać umowy, zresztą zapłaciłem sporo forsy, żeby jej matka jadła to wszystko podczas ciąży…

Adams na wszelki wypadek pokiwał potakująco. Znów miał wsparcie w przysłuchującej się im Liliane.

– Bedel, pozwól zobaczyć – głos Liliane miał w sobie uwodzicielski czar.

– Dobrze.

Schrympa podciągnęła szatę. Zamiast dłoni miała miniaturową, trupią czaszkę bez żuchwy. Ruchome zęby łagodnie gładziły główkę niemowlęcia. Wydawało się, że trupie połączone nozdrza lekko poruszają się, a mroczne oczodoły zerkają badawczo. Wrażenie było niesamowite.

– Możecie jej dotknąć – powiedział Schrymp.

Liliane skwapliwie powiodła palcami po czole, wsunęła je w oczodoły, wreszcie schwyciła za zęby, które z kolei przycisnęły jej palce do główki dziecka.

– Świetna – powiedziała Liliane. – Pierwszy raz w życiu to widzę. Arcydzieło. Myślałam, że to tylko legendy.

– Nie ma legend. Każdy mit zostanie kiedyś zrealizowany.

– Wiem, mówiłam w przenośni. Adams, ty też dotknij.

W oczach Schrympy zajaśniała duma. Adams przemógł się i dotknął czaszki. Była ciepła, sucha, pokryta skórą. Oczywiście, była to tylko zniekształcona dłoń, ale robiła wrażenie. Schrympa umiejętnymi, drobnymi ruchami ożywiała jej mimikę. Zęby były palcami; Adams wyczuł od spodu szorstkość linii papilarnych. Paznokci nie było.

Schrympa dolewała co chwilę wina. Nie skrywała już miniaturowej czaszki. W chwilę później znowu przyniosła dziecko do karmienia i rozchyliła poły szaty.

– To już ostatni raz dzisiaj? – spytał Falzarote, kiedy Schrympa podała dziecku drugą pierś.

Łysa kobieta rzuciła mu spojrzenie.

– Niech z każdej pociągnie do końca, bo zrobi się zapalenie – zauważył ze znawstwem.

– Chcesz skończyć? – spytał Bedel.

– Zwykle dziecko nie jest w stanie poprawnie opróżnić piersi. Schrymp skinął głową, a jego łysa małżonka bez słowa podeszła blisko do Falzarote i wystawiła ku niemu pierś. Ten jakby lekko cofnął się, mając przed samym nosem wielce rozkwitłą brodawkę karmiącej kobiety, następnie przysunął usta i ujął wargami kwiatek. Ssał, cmokał i głośno mlaskał, demonstrując swoją fachowość. Wreszcie na zakończenie oblizał koniuszek brodawki.

Wystawiając drugą pierś, Schrympa podeszła do Adamsa, ten jednak udał, że całkiem pochłania go czaszka z alkoholem. Liliane posłała Adamsowi zbójeckie spojrzenie. Schrympa natychmiast zwróciła się do Bedela, który równie fachowo opróżnił jej prawą pierś.

Bedel wznosił nieustannie toasty, co zmuszało do szybkiego picia. Falzarote usnął z twarzą na blacie stołu. Potem Bedel obiecywał Adamsowi załatwienie pracy. Jeszcze później Aster tańczyła.

Nie pamiętał drogi do domu. Liliane wlekła go, coś mówiła, lecz zagłuszały ją maszerujące kolumny doboszy. Werble łomotały w głowie, docierając przez alkoholowe oszołomienie.

13
{"b":"100661","o":1}