21. Powrót
— Hej, Kos, dowej pozór! — krzyknął Gustlik. — Pódź haw, ten się nom przydo.
Do skrzyżowania podjeżdżał ogromny, zdobyczny wóz wlokąc za sobą wagon z okienkami po bokach, z dymiącą wesoło rurą piecyka. Kierowca nie miał ochoty stanąć. Nacisnął parę razy sygnał, zaczął skręcać w lewo, ale dziewczyna regulująca ruch nie ustąpiła. Szofer wychylił się przez okienko i z wysokości swego wygodnego siedzenia oświadczył uroczyście:
— My z wydziału politycznego Frontu.
— My z rozstajnych dróg — odpowiedziała mu żartem. — Dokumenty i trasa podróży.
Jeleń podsunął się bliżej, zaglądając jej przez ramię.
— No jak? — spytał cicho. — Do takiej budy się przeca zmieścimy.
— Ja im nie mogę dodać nikogo — odpowiedziała półgłosem. — Chyba że sami potraficie się dogadać.
Obiegli wóz od tyłu, zastukali do zamkniętych drzwi, ale nikt nie odpowiedział. Forteca była trudna do zdobycia. Można co prawda wleźć na metalowe schodki, uczepić się jakoś, ale to żadna jazda. We trzech jeszcze by się zabrali, ale co począć z psem?
Szarik uważnie oglądał wóz, pokręcił nosem i coś go bardzo zainteresowało. Przysiadł przed drzwiami na tylnych łapach, zaskomlił i szczeknął. Z wewnątrz odpowiedziało mu również szczekanie. Szarik począł ujadać i pies w wozie awanturował się także coraz bardziej.
Drzwi wreszcie uchyliły się lekko i ze zdumieniem dostrzegli w nich szczupłą damę, w srebrnej sukni, ubraną jak na bal. Stali wszyscy trzej z szeroko otwartymi ustami, nie mogąc wymówić ni słowa. Koło nóg damy przecisnął się biały pudel, wystawił ciekawą mordkę i na widok Szarika zaskomlał, zamerdał ogonem, ucieszył się zdecydowanie.
Wilczur zrozumiał to widać jako zaproszenie, bo jednym susem znalazł się w środku wozu. Kobieta odskoczyła na bok i wznosząc ku górze ręce, zawołała;
— Na pomoc! Zabierzcie tego zbója, on moją Kroszkę zagryzie!
Tego czołgistom dwa razy nie trzeba było powtarzać. Zgodnie ruszyli na odsiecz. Grześ podsadził Gustlika, Gustlik podał rękę Grzesiowi. Ciężarówka ruszyła z miejsca, więc Janek podbiegł parę kroków i przy pomocy przyjaciół również wskoczył do środka, podtrzymując drewnianą kaburę mauzera, zwisającą u boku.
Z uratowaniem Kroszki nie było kłopotu, bo Szarik nie miał zamiaru zrobić jej nic złego. Przymknęli za sobą drzwi, żeby nie wpuszczać chłodu do środka, i zasalutowawszy grzecznie damie w srebrnej sukni, siedli skromnie progu.
— Jady my i to nie najgorzej — mruknął półgłosem Jeleń.
— Wysiadajcie — usłyszeli nad głowami potężny bas. — Jak można pchać się siłą do cudzego domu.
Wstali, patrząc z uznaniem na wysokiego mężczyznę atletycznej budowy, ubranego w pasiastą, trykotową koszulkę, pod którą widać było drgające tarcze mięśni.
— Plutonowy Jeleń melduje przybycie trzech polskich czołgistów — Gustlik zasalutował uprzejmie i skłonił głowę.
Grześ, wyrwawszy Jankowi zza pasa parę ostatnich witek z baziami, wręczył je z miłym uśmiechem pani białej pudliczki.
Kobieta się uśmiechnęła (któraż się nie uśmiechnie, otrzymując kwiaty?) i zawołała do swej pupilki:
— Kroszka, jak można? To obcy pies.
Uradowana Kroszka tańczyła wokół Szarika, to na czterech, to na dwóch łapach, ciągnęła go za uszy prosząc do zabawy, a wilczur z bardzo głupią miną wodził za nią pełnymi sympatii ślepiami.
Mężczyzna w trykotowej koszulce marszczył groźnie brwi, chciał jeszcze coś powiedzieć, ale przeszkodziła mu papuga wisząca pod sufitem na blaszanym kole, która zaczęła wrzeszczeć:
— Szturrmem, szturrmem!
Z głębi wozu, czepiając się różnych przedmiotów, nadbiegła małpka ubrana w czerwony kubrak, skoczyła Jeleniowi na ramię. Nim zdążył usta ze zdumienia otworzyć, zabrała mu czapkę i uciekła.
— Jejku — wystękał Gustlik. — Co za menażeryja, oni tu może słonia-elefanta mają?
— Wysiadacie? — pytał atleta z uporem.
— My byśmy wysiedli, panie dyrektorze — oświadczył Grigorij — ale teraz, bez czapki w żaden sposób nie da rady. Własność, powiedziałbym państwowa.
Dama uśmiechnęła się po raz drugi.
— Daj im spokój, Iwan, niech już zostaną.
— Miękkie masz serce, Natasza. Jeśli na każdym skrzyżowaniu będziemy brać nowych pasażerów... — w tonie mężczyzny można było wyczuć, że burczy już tylko dla przyzwoitości. — Dokąd jedziecie?
— Pod Kołobrzeg — odpowiedzieli chórem.
— My też.
— Bardzo przepraszam za ciekawość — nie wytrzymał Saakaszwili — ale jeśli można, to chcielibyśmy wiedzieć...
— Proszę bardzo, to nie tajemnica wojskowa — roześmiał się siłacz. — Po prostu frontowy cyrk. No, ale skoro Natasza pozwala wam jechać, to nie będziemy stać tak pod drzwiami. Prosimy do środka.
Korytarzykiem weszli w głąb wozu do nieco większego pomieszczenia, mającego dwa okienka, po jednym z każdej strony. Dalej w głębi były jeszcze drzwi wiodące za przepierzenie.
— Tu salon, a tam nasze sypialnie. Wszystkie te wspaniałości urządzono nam właśnie w zdobycznym samochodzie.
Z dalszej rozmowy wynikło, że Iwan jest atletą–gimnastykiem oraz żonglerem, a Natasza występuje z tresowanym pudlem, Kroszką, i małpką, która nazywa się Buki. Czołgiści opowiedzieli o sobie, poczęstowano ich gorącą herbatą.
Często tak bywa, że ludzie są sobie niechętni tylko do tej pory, póki jedni są wewnątrz, a drudzy na zewnątrz, póki się nie poznają. Kiedy zamienią kilka słów, nabierają do siebie sympatii, bo w każdym przecież jest coś miłego i ciekawego.
Jeleń stanął zaraz do turnieju i siłowali się z Iwanem na rękę, kto kogo położy. Chociaż bronił się długo, przegrał, ale go Iwan pocieszył, że i tak walczy wspaniale, że gdyby nie szpital, to kto wie?
Okazało się, że Natasza jeszcze przed wojną razem ze swymi zwierzętami występowała w Tbilisi i teraz współzawodniczyła z Grzesiem w opowieściach o pięknie Gruzji, w opisie śnieżnych gór i smaku wspaniałego wina.
Saakaszwili zupełnie zapomniał, że jest synem kominiarza spod Sandomierza.
Małpka Buki ubrana w czapkę Jelenia, która co chwila spadała jej z głowy, boczyła się trochę początkowo, jadła gotowane kartofle, nacinając je pazurkami i obierając jak banan, a potem nabrała zaufania do Janka, opowiadała mu coś, siedząc na ramieniu i wreszcie przysnęła, okryta połą jego płaszcza.
Nie ulega jednak wątpliwości, że najserdeczniejsza nić sympatii zawiązała się między Kroszką i Szalikiem, który przestał zwracać uwagę nawet na rozkazy swego pana, wodził zachwyconymi ślepiami za śnieżnobiałą pudliczką i od czasu do czasu głęboko wzdychał.
Ciężarówka gnała po gładkiej szosie, zwalniała na mostkach i w wyludnionych miasteczkach, rozpędzała się na prostych. Za oknami migały coraz to inne drogowskazy i wreszcie Janek wyjrzawszy przeczytał na jednym z nich polski napis: „Do Wierzchowa 5 km”. Zaraz potem wjechali w las, a że było pod wieczór, we wnętrzu pomroczniało nieco.
Nagle huknęło, jak gdyby tuż obok rozerwał się pocisk. Pochylona przyczepa zjechała na prawą stronę, zgrzytnęły gwałtownie hamulce. Pisnęła wystraszona małpka, zaszczekały oba psy, papuga wrzasnęła:
— Szturrmem, szturrmem!
Pobiegli do drzwi, wyskoczyli na szosę. Kierowca stał już obok i rozkładając ręce pokazywał na spłaszczoną ciotkę.
— Musiało trafić na duży, ostry odłamek. Rąbnęła od razu.
Wóz stał na boku szosy, tuż przed zakrętem wiodącym pod górkę. Za rowami po obu stronach był ciemniejący, wieczorny las. Nieco na przedzie, z gąsienicami okrakiem po obu stronach rowu, czerniał spalony czołg. Podeszli bliżej, oglądali go, Jeleń pokazał czarny cień orła po wypalonej farbie. Z drugiej strony na wieży odczytali cyfrę.
— Nie pamiętacie czyj? — spytał Kos.
Nie pamiętali, Grześ obszedł dokoła i wróciwszy stwierdził:
— Jedno pewne, że to nie „Rudy”, bo nasz ma teraz łatę na czołowym pancerzu. Pamiętacie, co Wasyl pisał?