— Co rano?
— Wszyscy wiedzą, kto ma oczy i uszy.
— A wy umiecie patrzeć. Dobra. A więc jesteście sierżantem Kosem.
— Obywatel major ma moją książeczkę żołnierską.
— Dokumenty nie zawsze mówią prawdę. Pamiętacie może, w jakiej akcji ostatnio brał udział wasz pluton?
— Nie pluton. Czołg. Zwalczanie desantu z morza.
— Znaczy o tym wiecie. A kto mógłby potwierdzić, że wy to właśnie wy, a nie kto inny.
— Załoga. Plutonowy Jeleń, sierżant Saakaszwili.
— A w sztabie armii?
— Naturalnie, obywatelu majorze, że też ja od razu... Generał, nasz dawny dowódca brygady, wystarczy zadzwonić.
— Wyjdźcie i zaczekajcie na korytarzu — rozkazał oficer wywiadu, a kiedy drzwi się zamknęły za Jankiem, wstrzymał gestem porucznika sięgającego po słuchawkę. — Nie trzeba. To jest ten chłopak z akcji Hermenegilda, na którego pisaliśmy wniosek odznaczeniowy. Po prostu odeślemy go generałowi i niech z nim robi, co chce... Nie macie czegoś bardziej ciekawego niż sierżant bez przepustki?
— Radiogram z tamtej strony frontu — porucznik podał kartkę papieru z rozszyfrowanym tekstem.
— No to czego zwlekacie? — mruknął major z niezadowoleniem, potem czytał chwilę po cichu i spytał: — Daleko te Kandlitz za Odrą?
— Czterdzieści kilometrów. Niewielki naukowy poligon wśród lasów na północo–wschód od Berlina.
— Jot-23 ma rację. Sprawa tych przeciwpancernych pocisków piekielnie ważna, ale niech będzie podwójnie ostrożny. Teraz właśnie, kiedy dni dzielą nas od końca wojny...
38. Przeprawa
Czekanie w niepewności to rzecz najgłupsza pod słońcem. W trudnej sytuacji, jeśli rozumiesz, o co chodzi, i wiesz, gdzie wróg, a gdzie przyjaciel — możesz działać, walczyć... Ale jeśli nie wiesz, nie pojmujesz, co się stało?
— Przylgnął Janek do dziouchy i się oderwać nie umie — pomrukiwał Jeleń, ale nikt z załogi w to nie wierzył, a i on sam także.
Żeby szybciej mijały minuty, pracowali przy „Rudym” dokładniej, niż gdyby dowódca pilnował. Czereśniak pod kierunkiem Jelenia czyścił armatnią lufę. Saakaszwili układał starannie klucze w metalowej skrzynce narzędziowej, umocowanej na błotniku wozu. Cały czas jednak myśleli o czymś innym i wreszcie Gruzin zagadnął:
— Gustlik...
— Coś chcioł?
— Trzeba było powiedzieć temu porucznikowi, że Kos nie strzelał.
— Adyć, pierona, jo żech mówił, co nikt nie strzyloł.
— Co mogą zrobić?
— Psińco. Głowy nie urwą.
— Głupio... — wtrącił Tomasz nie ustając w pracy z wyciorem.
— Co głupio? — nasrożył się Jeleń. — Dość będzie rajbować.
Oparty na wyciorze, ciężko dyszący Czereśniak powtórzył:
— Głupio by było stracić życie pod koniec wojny.
— A na początku mądrzej? — zakpił Gustlik.
— Też nie...
Chwilę trwała cisza. Każdy był zajęty swoimi myślami, ale Czereśniak znowu spytał:
— Po co za rzekę iść? Nasze dotąd.
— Chciałbyś, żeby inni za ciebie faszystowskiego gada dobijali? — rozgniewał się Gruzin.
— Jak dziko Świnia wlezie w szkodę, to ino do miedzy odganiosz? — przygadał Gustlik.
— Przed wojną brzękadłami straszyli — ożywił się Tomasz wspomniawszy Studzianki. — Teraz każdy prawie karabinowy obrzynek ma, strzela z zasiadki i podwójna korzyść, bo i kartofle całe, i mięso na kiełbasy.
— Mogło im koło nawalić — przerwał Saakaszwili.
— Na nogach dwa razy by przyszoł. Już się mo na wieczór.
— No to co, u czorta?
Spomiędzy drzew wyskoczył Szarik, podbiegł do czołgistów, zaskomlał.
— Pierona — zasępił się Gustlik.
Przyklęknął, zajrzał pod obrożę i nie znalazłszy niczego gładził po łbie wilczura skomlącego bez przerwy.
— Że też my jego mówić nie nauczyli... Coś marnie chłopcy z naszym komandirem.
— A może mu właśnie wesoło i dlatego psa odesłał — zaprzeczył Grigorij. — W niebezpieczeństwie Szarik by go nie opuścił.
Nikt nie zaprzeczył, więc Gruzin powiódł tryumfującym wzrokiem dokoła, ale szybko posmutniał, bo sam przecież wiedział, że bywają niebezpieczeństwa, których pies nie jest w stanie zrozumieć, a więc i pomóc nie potrafi.
Po tej rozmowie milczeli długo, a kiedy zachodziło słońce, zjedli bez słowa kolację i potem Jeleń kazał wypoczywać. Zapadła noc, między drzewami zrobiło się mroczno. Tylko na leśną łysinkę koło czołgu kładło się światło gwiazd. Wszyscy trzej siedzieli za wieżą na pancerzu, zbili się razem jak pisklęta w gnieździe. Posmutniały pies leżał u nóg i grzał im stopy.
— Tankisty! — usłyszeli ciche nawoływanie Szawełły.
— Czego? — nieuprzejmie spytał Gustlik, a Szarik groźnie warknął.
— W goście prosim, żeby się znakomić. Jutro nam razem wojować przyjdzie.
Sierżant wynurzył się z mroku. Jak księżyc w pełni bielała poczciwa okrągła twarz. Za nim majaczył jeszcze jeden milczący cień.
— Zapoznamy się, jak dowódca wróci.
— Co wy tak, niczym sowy? Wam się cieszyć, że w municję popali.
— Dziouchów mało, coby tańcować.
— Ale harmoszkę macie, tankisty. Raz wszyscy nie chcecie, to choć tego, kto grać potrafi, w gości prosim.
— Chcesz iść, to idź — mruknął Gustlik.
Tomasz bez słowa wstał.
— Żołnierz instrument poniesie — rzekł Szawełło i zwrócił się do stojącego za nim młodego piechura: — Weź harmoszku.
— Nie trzeba. Ja sam — sprzeciwił się Czereśniak.
— Nie trzeba, to i nie trzeba — zgodnie powstrzymał sierżant swego milczącego pomocnika. — Żołnierzowi przed bitwą pośpiewać korzystnie, noc mniej się dłuży — niespiesznie pogadywał, odchodząc z Czereśniakiem między drzewa. — A i w bitwie pieśń dobra pomaga...
— Gustlik — odezwał się cicho Grigorij — a jakby nie wrócił do rana?
— Dadzą nam kaemistę z piechoty.
Z lasu dobiegło parę drobnych akordów, a potem przygrywka. Niski męski głos, po którym bez trudu poznali Konstantego Szawełłę, zaczął piosenkę.
Siódma kompania bój zawzięty toczy
i krew serdeczną wciąż wylewa z żył.
Teraz dołączyło jeszcze kilkunastu śpiewaków i niegłośny chór ciągnął dalej:
Ranny porucznik w słup postawił oczy,
sanitariusze pracują co sił.
— Wróci, na pewno wróci — przekonywał sam siebie Saakaszwili.
— No przeca — kiwnął głową Gustlik, ale z powątpiewaniem.
Skończyła się przygrywka między zwrotkami i piechota razem podchwyciła:
A trzeci baon bagnety nasadza,
po pięć granatów przywiesza na pas.
Każdy ma pietra, ale się nie zdradza.
Ranny porucznik się patrzy na nas.
— Czołg nie dość, że pokaleczony, to jeszcze bez dowódcy — rzekł smutno Gustlik.
— U nas w Gruzji mówią: palec skaleczysz, cała ręka boli.
Chór przycichł, nucił tylko melodię, a sierżant Konstanty Szawełło ido wtóru Czereśniakowej harmonii śpiewał słowa, których być może jeszcze dziś rano nie było.
Przed nami Odra szarą wodą płynie,
stoi na brzegu pograniczny słup.
Pomyśl o Polsce, pomyśl o dziewczynie
i z paru szkopów nieboszczyków zrób.
Towariszcz salwą znak z katiuszy daje,
a czołg jak buhaj ryczy pośród min,
siódma kompania z okopów powstaje
i z głośnym krzykiem rusza na Berlin.