Gdy przypiął odznaczenie Jankowi, taca była już pusta, ale generał nie odchodził i stojąc naprzeciw chłopca, marszczył brwi z wyrazem niezadowolenia na twarzy. Potem spojrzał w stronę Semena i spytał:
— Co to za nieporządki? Gdzie reszta załogi?
Semen, nie wierząc własnym uszom, zerknął w prawo. Nikogo nie brakowało.
— Wszyscy, obywatelu generale.
— Widzę tylko czterech pancernych. Gdzie pies?
— Szarik! — zawołał Janek.
Wilczur zostawiony koło czołgu nudził się setnie, nie pojmując, czemu kazano mu tutaj warować i na głos swego pana natychmiast przybiegł.
— Każ mu siąść.
— Do nogi, Szarik. Siad!
:— Kucharz, do mnie — zawołał generał.
Spomiędzy drzew, ubrany w biały fartuch i czapkę, wyszedł nie znany im żołnierz. Kroczył uroczyście, niosąc przed sobą duży fajansowy talerz nadtłuczony z boku, na którym piętrzyło się kilka zwojów podsmażanych kiełbas. Generał zabrał mu z rąk półmisek i przykucnąwszy postawił przed psem.
— Inaczej nie potrafimy się odwdzięczyć — powiedział ni to do siebie, ni to do wilczura, a może do załogi.
Potem wstał i zwróciwszy się do Kosa podał mu blaszkę mosiężną, wyciętą z łuski artyleryjskiego pocisku.
— Zawieś na obroży — powiedział.
Janek wziął i przeczytał napis wyryty starannie sporymi drukowanymi literami: „Szarik, pies brygady pancernej”.
— Jeju! — szepnął Jeleń. — Som generał mu dali. A kucharzowi się nie chciało, pomocnika z kiełbasą wysłał.
Mimo że słowa przeznaczone były tylko dla sąsiadów w szeregu, generał usłyszał i spojrzawszy na Jelenia wyjaśnił:
— Kapral Łobodzki nie żyje. Wracał nad ranem, daleki pocisk z ferdynanda rozwalił samochód z kuchniami i śmiertelnie go ranił odłamkiem.
Jeleń opuścił głowę i patrzył w ziemię pod nogami.
Generał pomyślał o tym, że oni jeszcze nie wiedzą i dopiero w miarę jak będą mijały dni, poczną odnajdywać szczerby w szeregach, zorientują się, iż wielu kolegów nigdy już nie spotkają. Tymczasem tylko on wie, że tych porozrzucanych na polu i w lesie mogił jest przeszło siedemdziesiąt i przybędzie jeszcze spośród przeszło dwustu żołnierzy, których odwieziono do szpitali. Nie tylko żywi dostali pod Studziankami krzyże.
Oficer ze sztabu zrobił krok naprzód i pokazując ręką, powiedział:
— Goście przyjechali.
Padła komenda:
— Baczność, na prawo patrz!
Generałowie ze sztabu armii przyjęli meldunek, a potem wręczyli dowódcy brygady Virtuti Militari.
Dowódca wyszedł na środek polany, odpiął wstążkę od swego munduru.
Podniósł Virtuti w ręku. Słońce wiśniowo błysnęło na metalu, obudziło czerń i granat na wstążce. Silnym, donośnym głosem generał zawołał:
— Czołgiści! To nie ja, to wy ten krzyż zdobyliście dla swego dowódcy, dla brygady.
Gdy padła komenda „Rozejść się”, żołnierze nie od razu wrócili do czołgów. Wokół nagrodzonych potworzyły się grupki, zewsząd wyciągano ręce, składano gratulacje.
Lidka podeszła także. Była w wyprasowanym, czystym mundurze, miała puszyste, świeżo umyte włosy. Po kolei ściskała dłonie załodze, a na końcu Jankowi.
— Nie wiedziałam... Bałam się o ciebie — mówiła. — Wszyscy teraz opowiadają. Trudno nawet uwierzyć, że ty, że twoja załoga...
Słuchał i milcząc patrzył jej prosto w oczy.
— Powiadają, że wieczorem, tutaj na polance, będą nam wyświetlać film. Przyjdź do wozu radiostacji, wybierzemy się razem.
Janek nie wiadomo czemu pomyślał o chorążym Zenku, spojrzał na swoich przyjaciół.
— Chyba, że może razem — powiedział. — Wszyscy razem, z całą załogą.
Urwał nagle. Spostrzegł, że poza kręgiem ludzi, na tym samym miejscu, na którym stali w szeregu, Szarik siedzi nad półmiskiem pełnym smażonych kiełbas, ziewa nerwowo, wciąga powietrze czarnym nosem, a z kącika mordy zwisa mu cieniutka niteczka srebrnej śliny.
— Przepraszam bardzo, bo zapomniałem — usprawiedliwił się przed dziewczyną i podbiegłszy do psa położył mu rękę na łbie. — Szarik, weź to twoje, to twoja nagroda.
Lidka skrzywiła usta, zawróciła na pięcie i odeszła.
Pies jadł spokojnie, z godnością, a Janek siadłszy przy nim na trawie usłyszał, jak Grześ półgłosem powiedział do Jelenia:
— Dobra dziewczyna wierzy dżigitowi i wtenczas dżigit bohaterskich rzeczy dokonuje. Zła dziewczyna nie wierzy dżigitowi. Jeśli on mimo to bohaterskich rzeczy dokona, wszyscy widzą, wszyscy wierzą, a ona mówi:
„Trudno uwierzyć”?... Sam powiedz, czy to dobra dziewczyna?
— Chce się z jego Krzyżem Walecznych pokazać — odburknął Gustlik.
Kos odwrócił głowę, by nie dać poznać po sobie, że słyszy. Nie miał ochoty pójść z Lidką do tego kina, ale mimo to przykro mu było, że tamci widzą i wiedzą wszystko, że mówią o tym między sobą.
Kiedy wrócili do czołgu, słońce już zaszło, gasły resztki dziennego światła. Grześ wyciągnął skrzynkę z narzędziami, zdjął Szarikowi obrożę i zgrzytając pilnikiem, postukując młotkiem przymocował do niej mosiężną blaszkę z napisem.
Pies, zainteresowany nowym szczegółem swego stroju, obiegał go to z lewej, to z prawej i przeszkadzał, wtykając mordę, usiłując schwycić zębami za rzemień. Saakaszwili bronił się przed nim to lewą, to prawą ręką i spokojnie wyjaśniał, o co chodzi:
— Szarik, nie przeszkadzaj, nie bądź głupi. Chcesz wiedzieć, co tu pisze. A czemuś się sam czytać nie nauczył. Tu jest napisane: „Szarik, pies brygady pancernej”. Odczepże się wreszcie!... Medalu ci, bracie, nie dali, medale są dla ludzi..: A ten w sam raz dla ciebie pasuje, z tym nie zginiesz.
Janek przeszedł na drugą stronę wozu i zerknąwszy, czy nikt go nie widzi, zdjął krzyż z kombinezonu, przyłożył go do pancerza wieży, rdzawego od ognia. Cichutko, jakby do siebie, powiedział:
— Tobie, „Rudy”, też powinni dać. To ty nas przecież osłoniłeś i wywiozłeś.
Robiło się coraz mroczniej. Zachodnie niebo traciło ostatnie ciepłe blaski, nabierało coraz chłodniejszego, głębszego błękitu. Tylko na północy zachowało wiśniowy, ponury odblask. Semen podszedł do Janka, pokazał mu wzrokiem w tamtym kierunku.
— To od ognia — powiedział. — Miasto płonie, strach patrzeć.
18. Most
Kiedy żniwiarze tną łan zboża i w brzęku kos posuwają się naprzód krok za krokiem, ścieląc do stóp słomę i kłosy, podobni są do nacierającego frontu. Kiedy zmęczeni zatrzymują się na chwilę przed nawrotem i łapiąc oddech, ocierają czoło, ostrzą kosy, są również podobni do frontu przed nowym natarciem.
Na początku sierpnia armie radzieckie dotarły do Wisły, przekroczyły ją ostatnim wysiłkiem i wsparte przez polskie dywizje broniły przyczółków, odskoczni do dalszej ofensywy. Wróg wszystko, co miał do dyspozycji — dywizje ściągnięte z Holandii, Belgii i Włoch — rzucił, by te przyczółki odebrać. Nie oddali ich jednak, utrzymali w ciężkim boju.
Za plecami mieli rzeki z wysadzonymi w powietrze mostami, drogi nadgryzione wybuchami bomb, linie kolejowe, na których wielki stalowy pług starannie przełamał podkłady, poskręcał szyny. Trzeba było to wszystko odbudować i naprawić, przerzucić tysiące transportów z armatnimi pociskami, z paliwem dla samochodów, czołgów i samolotów.
W pobliżu, w stolicy Polski, w samym sercu kraju, gorzał pożar powstania, przyciągał ludzkie oczy, serca i myśli. Gdy tylko dojrzała możliwość, gdy front zebrał siły, przygotowano cios. Na 4 korpus pancerny SS, broniący się w widłach Bugu i Narwi, wkopany w ziemię na południe od Pragi, spadło uderzenie.
W szykach 47 armii radzieckiej, atakującej z południa, poszła do natarcia 1 polska dywizja piechoty. Żołnierze jej zdobyli Anin i parli naprzód, mijając podmiejskie domki, sosnowe laski na piachach, szturmując głęboko w ziemię wkopane bunkry. Dotarli pod Grochów i do Utraty. W tych walkach rozbita została 73 niemiecka dywizja i 1131 brygada, daremnie kontratakowała swymi czołgami 19 dywizja pancerna.