Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Naprzeciw stali nasi czterej, już w mundurach i butach, tylko Gustlik z przepraszającym uśmiechem na twarzy dopinał haftki pod szyją. Pies siedział przy nodze Janka i przekrzywiając łeb patrzył uważnie.

Chwilę trwało milczenie. Gdy Kos już otwierał usta, to i ten młody Amerykanin, otrzymawszy od kaprala kuksańca, zaczął się wykrzywiać jak po zjedzeniu niedojrzałej cytryny i wreszcie wyrzucił w przestrzeń dźwięk podobny do pisku skwarek na patelni.

— Ssstrasswujcze.

Szarika i Jelenia zdumiały te dziwne dźwięki, ale Pawłow zrozumiał i przypomniawszy sobie szkolną angielszczyznę, odpowiedział uprzejmie:

— How are you?

Roześmieli się wszyscy naraz. Murzyn pierwszy wyciągnął dłoń i zaczęli ściskać ręce, poklepywać się po ramionach i krzyczeć jeden przez drugiego:

— Nazi kaputt.

— Victory!

— Russia, America, popieda! — wolał ten młody, któremu się zdawało, że coś niecoś po rosyjsku potrafi.

— Pobieda — poprawił Pawłow.

— Peace — mówił kapral, potrząsając ręką Gustlika — all world peace.

— Puść ta ręka, bo urwiesz. Jaki pic? — zniecierpliwił się Jeleń.

— Pis — podpowiedział Janek — czyli żeby był pokój na całym świecie.

— Skąd po polsku mówisz? — niespodzianie zagadnął amerykański kapral.

— Mnie będziesz pytał, amerykański faronie, skąd jo po polsku umiem? — nie na żarty rozzłościł się zaskoczony Gustlik. — A ty skąd?

— Ja Ohio, ale moja matulka miała farmeckę malućką kole Nowego Targu.

— Tak zaroz gadej. Dej tu ten głupi dziób! — otworzył ramiona Gustlik.

— To aże nad Łabę musieli my przyjechać — wydziwiał między jednym a drugim pocałunkiem z dubeltówki — coby się spotkać...

— Ty Polak? Polak? — przybysz tykał palcem w piersi Wichury i Kosa. — Ty?

— Ruski — odpowiedział mu Pawłow — Russian.

— He is Russian, and they all are my countrymen — wyjaśnił swym współtowarzyszom, że poza jednym Rosjaninem to reszta sami rodacy.

Podczas tych pogwarek Wichura się zakrzątnął, rozłożył na błotniku czysty ręcznik, postawił butelkę, chleb i otwartą puszkę konserw, jedną ze spłaszczonych wybuchem na stacji berlińskiego metra.

— Silwuple — zapraszał gestami i kubki do pełna nalewał.

— Polska wódka? — Przepytywał kapral i tryumfalnie oznajmił kumplom: — Polish vodka.

— No, a jak żeś chcioł? — potakiwał Gustlik. — To jest tata z mamą, czyli spirytus i woda.

Amerykanie jako goście wzięli do ręki wszystkie naczynia.

— Friendship — rzekł Murzyn.

— No more war — dodał młody.

— Żadna wojna, tylko przyjaźń — przetłumaczył kapral z Ohio.

Wychylił haustem, a tamci dwaj poszli za jego przykładem. Płyn sparzył gardła, przerwał oddech i nieprzywykłym oczy na wierzch wysadził.

— Mocna — podoficer pierwszy był w stanie rzec słowo.

— Trza coś przegryźć — doradził Gustlik.

— Na taki upał warto byłoby coś lżejszego — mruknął niechętnie Janek.

— Swojej nie macie? — zagadnął Wichura. — Łyski?

— Nie, no whisky — z żalem stwierdził kapral — ale beer mamy. — Piwo. Harry, give some can.

Pobiegli obaj, przynieśli dwie blaszane puszki i zręcznie je dziurawiąc naleli pełne kubki.

— Teeechnika — rzekł z podziwem Wichura stukając palcem w blachę.

Amerykanie już po pierwszym toaście stali się odrobinę weselsi i ruchy teraz mieli szersze niż trzeba. Nasi sączyli ze smakiem piwo, zdmuchując delikatną piankę. W tym czasie amerykański kapral, który zdążył sobie nalać i szybciutko wychylić dodatkowe pół kubka, zaczął filozofować:

— Tu Ruskie, tam Amerykany, a Polaki i tu, i tam — pokazał na oba brzegi Łaby. — Lubię was, chłopaki, a kiedy wrócę i matuleńce powiem...

— Cheerio! — zachęcił Murzyn, pokazując białe zęby na czarnej jak heban twarzy.

— Ja was lubię i chcę mieć pamiątka na dzisiejszy dzień.

Kapral chwycił Gustlika za guzik, oglądał orzełka i nie wypuszczając go z palców, spytał:

— Można?

— Po co ci? — zdziwił się Jeleń, ale widząc smutną minę tamtego, dobył z kieszeni scyzoryka i uciął. — Bier.

Wzruszył się amerykański Polak, urwał sobie guzik od munduru i podał Jeleniowi.

— Bierz.

Młody i Murzyn, spostrzegłszy kapralskie zabiegi, zrobili to samo, wpychali naszym w ręce okrągłe pamiątki. Czarny chwycił Wichurę za guzik i usiłował oderwać.

— Czekaj, Bwana Kubwa, nie rwij, sam dam! — wrzasnął Franek z angielskim akcentem i dobywszy z kieszeni garść guzików, porozdawał Amerykanom.

Najmłodszy z gości podarował Kosowi scyzoryk. Janek sięgnął do czołgu, odszukał w plecaku swe stare rękawice z jenotowego futra i bez słowa mu wręczył.

— Ou!... — zawołał tamten.

Oburącz potrząsnął ręką Kosa i prawie łzy miał w oczach, gdyż nie potrafił powiedzieć, jak bardzo jest wdzięczny.

— It’s your dog? — pytał i gładził psa po puszystym łbie.

W tym momencie, nie spostrzeżony przez nikogo prócz Szarika, wrócił Grigorij i stanąwszy o parę kroków, przez chwilę przyglądał się załodze.

Wilczur szczeknął, zwracając uwagę swego pana na powrót mechanika — Grigorij, chodź, przedstaw się.

— Saakaszwili — trzykrotnie powtórzył Gruzin ściskając ręce wyciągnięte do niego.

— Gruzja, Kaukaz — tłumaczył Janek. — Tam skąd Stalin.

— Oh, yes — dopiero teraz zrozumiał kapral — Georgia.

— Czego się dowiedziałeś?

— Gustlik wygrał zakład.

— Skończona wojna, chłopaki, skończona! — ucieszył się Jeleń i klepnął Amerykanina po ramieniu, a on mu oddał ze śmiechem.

— Ogólna kapitulacja?

— Nie jeszcze, ale na naszym odcinku koniec. Wszystkie załogi mają się uszykować w kolumnę na szosie — wyjaśnił Saakaszwili. — Generał kazał, żeby zaraz.

— Jedziemy — zdecydował Kos i zwrócił się do amerykańskiego kaprala: — Powiedzcie kolegom, jaka sytuacja.

— Mus to mus — zmarszczył brwi odrobinkę wstawiony podoficer. — Service to żadne żarty.

Wichura wsadził Murzynowi nie dopitą butelkę do kieszeni, sprzątnął resztę jedzenia. Saakaszwili wśliznął się do wnętrza wozu, otworzył dopływ paliwa.

Amerykanin przytrzymał Kosa za rękę:

— Mam jeszcze jedna prośba.

— Mów.

— Jakbym przywiózł do domu taki flag, matka by się ucieszyła, że prawdziwy polski...

— Bierz — zgodził się Kos, ścisnął mu mocno dłoń i wskoczył na czołg.

Zawarczał silnik, „Rudy” powoli zaczął się cofać. Amerykanie wyciągnęli ręce z kciukami uniesionymi do góry na szczęście.

— Good luck! — krzyczał Murzyn, składając dłonie przy ustach.

Kapral odwiązywał flagę od drzewca.

— What for? — zapytał go młody.

— For my mother and the Pulaski’s Day — wyjaśnił mu podoficer.

Zepchnęli ponton na wodę i z wolna popłynęli w stronę zachodniego brzegu, podając sobie z ręki do ręki nie dopitą butelkę taty z mamą.

„Rudy” obracał się w miejscu, biorąc kierunek na wschód. Janek hełmofonem pomachał gościom na pożegnanie i skrył się w wieży. Przelazł dołem do przodu i przyklęknąwszy obok mechanika, spytał:

— Nie wiesz dokąd?

— Wiem. Tylko nie chciałem mówić przy obcych.

— Ale nom powiesz? — z drugiej strony podkradł się Gustlik.

— Nad Nysę. Ale najpierw koncentracja niedaleko Ritzen...

— Będę mioł blisko — wtrącił Jeleń.

— ...i wielkie przyjęcie u generała na cześć zwycięstwa.

— Tam go o przepustka poproszę i pozwolenie, żeby panna Honorata z nami mogła wracać.

Powiedział „wracać” i od tego krótkiego słowa jakby pojaśniało we wnętrzu wozu. W tej właśnie chwili poczuli wszyscy, że cokolwiek by jeszcze miało się zdarzyć, to jednak właśnie teraz rozpoczął się nowy, już nie wojenny, rozdział w życiu załogi „Rudego”.

65. Porwanie Honoraty

O północy, dzielącej dnie 8 i 9 maja 1945 roku, w miejscowości Karlshorst, leżącej w granicach Berlina, marszałek Żukow kazał przyprowadzić feldmarszałka Keitla i jego dwu towarzyszy do sali, w której na stole leżał przygotowany akt bezwarunkowej kapitulacji.

198
{"b":"759768","o":1}