— Willi, warum hast du die Pforte aufgemacht?
Kos błyskawicznie podrzucił automat do ramienia i odchylony do tylu oddał jeden, jedyny, pionowy prawie strzał. Niemiec dźwignął się, lecz ciężar ramion i głowy przeważył, pochylił go z powrotem i ściągnął w dół.
Zsuwał się coraz szybciej po stromiźnie, strącając dachówki, ale nim dosięgnął ziemi, czołgiści odskoczyli i Kos skomenderował:
— Naprzód. Jeszcze czterech.
Wybiegli za róg domu, przemknęli przytuleni do muru. Saakaszwili zaczaił się pod oknem. Janek skoczył w otwarte drzwi, za nim Gustlik.
W dużej wysokiej sieni stały pod ścianami drewniane skrzynie, na grubych hakach leżały wiosła, w kącie koło ratunkowe, zwoje lin, dwie pary gumowych butów rybackich ponad kolana. W głębi kręcone schody wiodły na piętro.
Kos pchnął drzwi na prawo, wbiegł do pustego pokoju, w którym był tylko taboret i telefon na niedużym stoliku.
Tymczasem z lewej wszedł do sieni starszy już Oberleutnant, obwieszony maską, torbą polową i lornetką na piersi. Ze zdziwieniem spojrzał na Jelenia i spytał oburzony wystrzałem:
— Hast du geschossen?
Za jego plecami w otwartych drzwiach pojawiły się dwie głowy w hełmach. Chwilę wszyscy milczeli, przyglądając się dziwnemu żołnierzowi w niemieckim mundurze, o twarzy wysmarowanej błotem, a potem Oberleutnant przyjął postawę zasadniczą. Gustlik również stanął na baczność i pokornie słuchał wyjaśnień sapera.
— Hier ist Sonder-Sprengkommando. Kein Mensch...
Za plecami Niemców pojawił się Grigorij ze swą szablą uniesioną w dłoni:
— Prawego — przykazał mu Gustlik.
— Was?
— Kapusta i kwas — mruknął Jeleń częstując oficera kolbą:
— Wasza! — ryknął Gruzin waląc rękojeścią w osłonięty hełmem łeb.
Trzeci się wywinął, skoczył w bok i umknął z sieni na prawo. Gustlik ruszył za nim, ale nie zdążył i wyrżnął całą mocą w zatrzaśnięte drzwi.
Niemiec dopadł telefonu, podniósł słuchawkę:
— Halo, hier Sprengkommando... „Hochwasser” Sprengkommando...
Janek zawrócił z dalszego pokoju, przyskoczył i wparł mu lufę pistoletu maszynowego pod żebra.
— Alles in Ordnung bei uns — podpowiedział szeptem.
— Bei uns alles in Ordnung, u nas wszystko w porządku — powtórzył tamten posłusznie, odłożył słuchawkę i uniósł ręce do góry.
Wszystkich trzech wziętych do niewoli skrępowali linkami, których nie brakło w sieni, i usadzili przy ścianie pod wiosłami. Oberleutnant powoli odzyskiwał przytomność, a ten, którego Saakaszwili uderzył rękojeścią szabli, przykładał skrępowane dłonie do czoła, na którym rósł potężny guz o barwie dojrzałej śliwy. Jeleń i Saakaszwili przysiedli na skrzyniach, Kos stanął za framugą uchylonych drzwi, kołysał na rzemyku lornetkę oberleutnanta i co pewien czas zerkał na dwór. Trwała błyskawiczna narada.
— Bunkier pusty?
— Sprawdziołech — kiwnął głową Gustlik.
— Jednego brak. Może pięciu było.
— Roz, dwa, trzy — policzył najpierw pistolety, które trzymali w garści, a potem wskazał broń leżącą obok na podłodze — i te trzy, i karabin. Dwóch nieboszczyków, trzech na powrozie, jednego Czereśniak pilnuje, to jeden jeszcze kajsi musi być.
— Grześ — rozkazał Janek. — Szukaj tego ostatniego. Jest bez broni i łatwo nie pryśnie, bo dookoła mur. A my zrobimy porządek z traktorem, nim zaczną kucharza szukać.
Saakaszwili skinął głową i z automatem gotowym do strzału, z szablą u pasa ruszył na poszukiwanie.
Kos podważył bagnetem wieko jednej skrzyni, Jeleń — drugiej.
— Wo sind die Zünder? — spytał wziętych do niewoli.
— Nie trzeba — Kos machnął ręką i pokazał na wnętrze skrzynki, w której leżały moździerzowe miny różnych kalibrów. — Obejdzie się bez zapalników. Brak im materiału wybuchowego, biorą, co pod ręką.
— Ten lepszy wypotrzebowali w Warszawie. Jo by ich spytoł, co tu chcieli wysadzić. — Gustlik splunął w garść.
— Potem. Najpierw kuchnia — uciął Kos i ostrożnie wziął pod lotki dwa pociski. — Najgorsze draństwo niewypał.
Gustlik zerknął jeszcze, czy dobrze związani są jeńcy, okręcił koniec linki na haku wbitym w ścianę jako podpórka na wiosła. Spory kłąb cienkiego sznura wsunął do kieszeni. Ostrożnie, ale bez większego wysiłku, zadał sobie na plecy skrzynkę z minami i wyszedł za Jankiem.
Tymczasem Tomasz przy bramie pracował, żeby się nie nudzić bezczynnym oczekiwaniem. Zastrzelonego odciągnął pod mur i ulokował w drewnianym schowku, gdzie stały łopaty, widły, stare donice i inny sprzęt ogrodniczy. Znalazł na półce spore pudełko z namalowanym na blasze szczepem i niemieckimi napisami. Otworzył, powąchał i schował do kieszeni, bo jakby dziczki szczepić na drzewa owocowe, to dobra maść jak skarb.
Wyszedł na dwór i trąciwszy nogą ogłuszonego przez Gustlika, stwierdził, że nieprędko się ocknie.
Wyjrzał przez furtkę, czy kto nie idzie, lecz pole ze zwalonym stogiem, pod którym po deszczu nie widać już było podwozia czołgowego, leżało ciche, pociemniałe i puste, tylko obok dygotał niecierpliwie traktor.
Westchnąwszy, wziął się do opróżniania zasobników kuchennych. Ułożył na lewej ręce jeden po drugim trzy bochenki, przycisnął brodą.
— Aleś nabroł — niespodzianie tuż za plecami usłyszał głos Gustlika.
— Sam czarny, białego ani śladu — odburknął, udając obojętność.
— Nieś do chałupy, a my tu sami — rozkazał Kos.
— Ciąg, ciąg — pogonił go Gustlik, widząc, że Tomasz otwiera usta. — Potem powiesz.
Zostawszy sami uwijali się szybko i bez słowa. Najpierw usadzili i przywiązali do kierownicy zestrzelonego z dachu, a potem wzięli się do moździerzowych granatów. Robota była niebezpieczna, wymagająca spokoju, ciszy i umiejętności, bo rzeczywiście nie ma na świecie większego draństwa niż niewypał i czasem ledwo dotkniesz — można życie stracić. A tu traktor nie dość, że pyrkotał, to co czas pewien dostawał drgawek, szarpał zaczepem i dymiącą lekko kuchnią.
— Gotowe?
— W porządku.
— Idź za mur.
— Jo...
— Ty.
— Tyś jest dowódca.
— Właśnie. Zjeżdżaj.
Niezadowolony, że mu się dostało, niczym przed chwilą Czereśniakowi, cofnął się Jeleń i patrzył, jak stojąc na traktorze Janek mocno wysprzęgla, włącza bieg i bardzo ostrożnie rusza, powolutku dodaje gazu ręczną manetką.
Kiedy ciągnik już jechał, Kos zszedł na zaczep, zeskoczył i dwoma ogromnymi susami dopadł rowu przy drodze, wtulił twarz w trawę.
Traktor oddalał się powoli na drugim biegu. Odczekawszy jeszcze trochę, Kos zawrócił w rowie, popełznął z powrotem w kierunku bramy i jakby pod silnym ostrzałem, rzucił się w furtkę prosto w ramiona zaczajonego tam Gustlika.
— Aż żech się zgrzoł, pókiś nie wrócił.
— Zmykaj.
— Roz jeszcze spoglądnę, jak nieboszczyk prowadzi. — Jeleń wychylił ostrożnie głowę, podniósł do oczu zdobyczną lornetkę.
Szkła przybliżyły traktor wspinający się wolno na górkę. Pod kuchnią i z tyłu na zaczepie dyndały moździerzowe granaty, zapalniki sunęły parę centymetrów nad ziemią. Jedna z nich trąciła o kamień, otarła się i ześliznęła.
Jeleń cofnął głowę, otarł pot z czoła.
— A jak nie zawadzi?
— Niewypał byle trącił.
Wybuch przerwał Kosowi. Ponad murem zobaczyli dym czarny, w którym koziołkowały poszarpane kęsy metalu. Czołgiści z ulgą spojrzeli po sobie.
— To by było to... rzekł Gustlik i zaczął udawać, że składa meldunek:
— Herr Oberst, unser brave kuchorz wylecioł na minie.
Kos starannie zamknął furtkę.
— Teraz tylko szóstego znaleźć i cicho siedzieć w tym Sprengkommando, póki nasi nie przyjdą.
— I trocha zjeść by warto, nie?
41. Obergefreiter Kugel
Otrzymawszy rozkaz poszukiwania brakującego Niemca ze Sprengkommando, czyli oddziału burzącego, Saakaszwili krok za krokiem skontrolował cały teren śluzy. Niewiele tego było — wysoki mur ceglany otaczał rdzawą ścianą prostokątne podwórze z okrągłym klombem pośrodku, na którym kwitły bratki żółte, błękitne i fioletowe. Pod murem biegł nagi jeszcze, przejrzysty żywopłot i kwitło parę młodych topoli.