Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Ładnie tu mogło być dawniej, lecz teraz tuż za klombem, przyparty do kamiennej krawędzi śluzy, rozsiadł się betonowy bunkier — płaski jak przydepnięty grzyb, wysmarowany w brudnozielone i brązowe łaty maskujące, patrzył spode łba na trzy strony świata ciemnymi szparami strzelnic.

Splątane, przyrdzewiałe spirale drutu kolczastego broniły doń przystępu.

Trzeba było obejść od tyłu, żeby po stromych schodkach dostać się do stalowych drzwi, na których ktoś czarną farbą nagryzmolił krzywe litery.

Drzwi były uchylone. Saakaszwili wszedł do środka, odruchowo wymacał kontakt i niespodzianie dla samego siebie zapalił światło, nagą żarówkę w okrytym siatką zagłębieniu pod sufitem. Bunkier miał dwa boczne niewielkie schrony — jakby amunicyjne, lecz puste, i parę zamkniętych metalowymi płytami skrytek, nie tak dużych jednak, żeby tam mógł być człowiek. Może akumulatory do tego światła?

Wychodząc przyjrzał się napisowi na drzwiach. Litery były naturalnie niegruzińskie i nierosyjskie, więc odczytawszy z pewnym trudem „KUGEL” i „PUDEL” dał spokój.

Śluza była głęboka. Pociemniałe od wilgoci, zbrunatniałe od mchów kamienne płyty schodziły pionowo w dół parę pięter. Na samym dole stała pusta barka. Grigorijowi zawirowało w głowie, kiedy na nią patrzył, musiał się cofnąć i przytrzymać za żeliwny pachołek wypolerowany cumami.

Przysiadł na nim, żeby odpocząć.

Zamknięte wrota śluzy odgradzały ją od sporego jeziorka. Wąski, lecz opatrzony balustradą pomost drewniany wiódł na drugą stronę, ale tam nie było po co schodzić — płaski ugór rozryty rowami i okopami przechodził dalej w mokradła pożółkłe od kaczeńców, a tabliczka: „Achtung! Minen”, nie zachęcała do spacerów.

Z tamtej strony nikt nie przyjdzie, możemy być spokojni, pomyślał Saakaszwili i postanowił zameldować o tym Jankowi. Popatrzył jeszcze na północ, gdzie płaskie, bronione nasypami pola dzielił kanał, i zawrócił w stronę domu.

Nogi miał miękkie w kolanach, czuł słabość we wszystkich mięśniach i pustkę w głowie. Póki szukał szóstego, póki skoncentrowany był na wykonaniu rozkazu, starał się o tym nie myśleć, lecz teraz znowu poczuł ból, jakby mu kto ściskał czaszkę w skroniach — nie ma „Rudego”. Czołg, ranny nad Bałtykiem, został dziś rozbrojony, a potem zamordowany, zamordowany, zamordowany...

Mózg zaciął się na tej jednej myśli jak uszkodzona płyta. Grigorij obszedł zasieki koło bunkra, odruchowo ominął klomb i rabatki. Wiedziony żołnierskim nawykiem zamiast wejść od razu do sieni zajrzał do niej przez małe okienko w murze, w którym ktoś dawno wytłukł szybkę, a pająk rozwiesił starą przykurzoną sieć.

Ze zdumieniem zobaczył, że jeńcy, zamiast siedzieć pod ścianą, leżą na podłodze jakby rozrzuceni wybuchem. Po sekundzie dostrzegł jednak, że nieruchomy jest tylko oficer znokautowany kolbą przez Jelenia. Ten z guzem, skulony na boku, starał się napiąć linę, której koniec był zarzucony na hak.

Trzeci, który przedtem siedział z brzegu, wyciągnął się na całą długość, wzniósł ręce nad głowę i palcami gmerał tuż obok porzuconych na podłodze pistoletów maszynowych.

Mruknął coś do swego kumpla, tamten raz jeszcze odciągnął związane stopy tak daleko, jak tylko mógł. Sięgający po broń szarpnął się, wyprostował i chwycił za rzemień, pociągnął ku sobie.

Teraz poszło mu szybciej: siadł z powrotem, podciągnął nogi i ulokowawszy między kolanami kolbę, odciągnął zamek — mógł strzelać mimo Związanych rąk.

Nim podniósł oczy, nim skierował lufę ku drzwiom, Saakaszwili przyskoczył i kopnięciem wytrącił mu broń. Stał nad Niemcem dysząc ciężko.

Pod czaszką wirowała ta sama uszkodzona płyta powtarzająca jedno słowo. Nie zdawał sobie sprawy, że drga mu górna warga i obnażając zęby nadaje twarzy dziki wyraz. Siedzący z brzegu jeniec stawał się coraz bardziej podobny do brigadeführera SS, wystarczyłoby zamienić znaki na kołnierzu...

Wysunąwszy trzecią część szabli z pochwy, Saakaszwili cofnął się o krok, otworzył usta. Po chwili, nie spuszczając jeńców z oczu, znowu postąpił pół kroku do przodu, jakby szukał najwłaściwszego dystansu do ciosu.

Niemiec podniósł skrępowane ręce, żeby osłonić głowę. Na widok więzów Grigorij oprzytomniał. Wsparł się o futrynę i przetarł dłonią czoło.

W drzwiach wejściowych stanął Tomasz. Rozejrzał się, potem równo ułożył chleb na parapecie, za kołnierz wciągnął nieprzytomnego wciąż jeszcze Niemca, którego Jeleń ogłuszył przy furtce, i nie powiedziawszy ni słowa patrzył to na Gruzina, to na jeńców, czekając, co będzie dalej.

Grigorij uniósł głowę i zaczął mówić jak w transie:

— Oni mogą nas posyłać na śmierć, mordować i rozstrzeliwać bezbronnych, a ich nie wolno. Rozumiesz? Nie wolno. Oni mogą...

— Rozumiem — kiwnął głową Czereśniak. — Plutonowy Jeleń tłumaczył. Ale zamknąć wolno.

— Racja — oprzytomniał mechanik. — Tu są niezłe piwnice.

Zaczął odwiązywać linkę z haka, gdy drgnął dom i nad śluzą przetoczył się grom wielokrotnej eksplozji, zatrzaskując gwałtownie drzwi.

— Już minami sięgają — ucieszył się Saakaszwili.

Gładkolufowa broń nie ma wielkiego zasięgu i salwa z pułkowych moździerzy wskazywałaby, że front jest nie dalej niż pięć kilometrów.

— To obywatel dowódca i obywatel plutonowy kuchnię wysadzili — wyprowadził go z błędu Czereśniak. — Niby że artyleria trafiła, tak jak było umówione od początku...

Czerpał kubkiem z wiadra i na przemian polewał wodą to jednego, to drugiego ze znokautowanych jeńców. Zaczynali właśnie odzyskiwać przytomność, gdy wrócili Jeleń i Kos.

— No to my som razem, na głowa nie kapie, gulasz w termosie...

— Czekaj — przerwał Janek. — Najpierw wartę trzeba wystawić.

— Ja pójdę — zgłosił się Tomasz na ochotnika.

— Dobra... — dowódca kiwnął głową i zwrócił się do mechanika. — Czego ty ich na sznurku trzymasz?

Saakaszwili obejrzał linkę, zdziwił się i nie odpowiedział.

— Żeby do piwnicy zaprowadzić — wyręczył go Czereśniak, zatrzymując się na schodach. — Tam ściany grube, zamki mocne...

— Tak właśnie — przyświadczył Grigorij i wskazał: — Ten po broń sięgał...

Zapomniawszy, że miał ich pod klucz posadzić, odszedł w kąt i przyległ na zwojach lin, ujął głowę w dłonie.

Reszta załogi porozumiała się wzrokiem. Tomasz westchnął i poszedł na posterunek. Janek z jeńcami ruszył do piwnic, Jeleń krajał chleb, popłukiwał miski, przygotowując posiłek.

— Grześ, weź ta szabla i pomóż — poprosił trzymając spore pudło konserw w wyciągniętej ręce.

— Nie — odpowiedział bez uśmiechu Saakaszwili.

— A szóstego żeś nie znalazł?

— Nie.

— Pytałem jeńców — wtrącił Kos wieszając klucz na haku przy drzwiach. — Twierdzą, że nikogo tu więcej nie ma, że pięciu ich było.

— Chleb brali dla sześciu — upierał się Jeleń, tnąc blachę bagnetem.

— Może psa mieli — powiedział Janek i cień na chwilę przysłonił mu twarz.

Pudla — rzekł niespodzianie Saakaszwili.

— Dlaczego pudla? — zdziwił się Kos.

— A królików żeś gdzie nie widzioł? — zagadnął z troską Gustlik.

— Na włazie do bunkra napisane „pudel”.

Janek wybiegł z sieni, ale wkrótce wrócił.

— Kaj pies?

— Bzdura. Ktoś namazał: „Dummer Kugel schiest einen Pudel”.

— Co to znaczy? — zainteresował się Gruzin.

— Taki dowcip, że niby głupia kula strzeliła do pudla. Bez sensu i z błędem, bo jeśli już to Kugel jest żeńskiego rodzaju i powinno być dumme...

— Żeby być, trzeba żyć — oświadczył uroczyście Jeleń, ustawiając miski z gulaszem i rozkładając chleb smarowany konserwą na stole przyniesionym z pokoju. — Żeby żyć, trza jeść.

— Mięso z mięsem — skrzywił się Janek.

— Lepiej jak kartofel z kartoflem — odrzekł Gustlik i zawołał: — Tomek. Zejdź w dół na pół drogi, to jeść dostaniesz.

Pierwsze kęsy rozbudziły głód. Minęło przeszło czternaście godzin od śniadania na prawym brzegu Odry, a pospieszna przekąska w lesie, jak twierdził Jeleń, tylko zdenerwowała mu żołądek. Jedli więc choć niespiesznie, ale starannie, w milczeniu, i brali dokładki.

120
{"b":"759768","o":1}