Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Przez otwarte drzwi nasłuchiwali dudnienia niedalekiego frontu, popatrywali w stronę śluzy i na łaciaty bunkier, tonący w coraz głębszym cieniu, bo do zachodu nie zostało więcej niż pół godziny. Gustlik przeciągnął się, odłożył łyżkę i podszedł do krętych schodów wiodących na wieżę obserwacyjną.

— Tomek, chciołbyś jeszcze? — spytał zadzierając głowę do góry.

— Nie.

— Co widzisz?

— Nic.

Jeleń wrócił do stołu, przysiadł i z zadowoleniem stuknął kułakiem.

— Byle dalej nic nie widzioł, to i dobrze. Szwabom do piwnicy co zanieść?

— Do rana mogą popościć — zdecydował Kos.

— Prowda. A terozki momy czas — rozstawił palce lewej ręki i zaczął wyliczać: — Obiad był...

— Kolacja... — poprawił Kos.

— Kolacja to jo jeszcze zjem, jak odpocznę. Znaczy obiad był, na głowa nie kapie, nasi coraz bliżej.

Gdy przycichał powiew wiatru wiejącego od Berlina, było wyraźnie słychać nie tylko działa znad Odry, ale i broń maszynową — jakby kto pestki słonecznikowe na gorącej patelni przegarniał.

— Żeby nie przyszli — rzekł Kos.

— Nie przyjdą. U nich Sonder–Sprengkommando święta rzecz.

— Nawet jakby skapowali coś, to można się bronić, póki artyleria albo czołgi muru nie rozwalą.

— Nie ma „Rudego” — odezwał się milczący dotąd Saakaszwili.

Na chwilę zapadło milczenie. Janek położył mechanikowi rękę na ramieniu, potrząsnął nim lekko.

— Grześ, nie trzeba. Przeżyjemy, to będzie nowy.

Gustlik wstał, wyrzucił ramiona w górę i w bok, rozprostował kości.

— Idę się wykąpać. — Wziął z okna spory kawał brunatnego mydła i wsadził do kieszeni. — Jak my się czołgali przez pole, to wom nawet nie powiem, kaj mi błoto wlazło.

— Do wody zaraz po obiedzie?

— Jużech ci mówił: nie po obiedzie, ino przed kolacją. Zdejmijcie wszystko, co brudne, to wam przepiorę.

Na dnie śluzy panował już półmrok. Tym jaśniejsza wydawała się piana fali budzonej przez płynącego. Plusk wody odbity od ścian powtarzały wilgotne echa.

Przeciąwszy zbiornik po przekątnej, Jeleń chwycił za pręt stalowego ściągacza i zanurzony po szyję odpoczywał. Stąd z powierzchni wody był jakiś przeciek i cienki sprężysty strumień przekreślał pełznącą po niebie chmurę, spadał stromym łukiem, dając pojęcie, jak wielka ściana wody prze na stalową bramę śluzy.

Gustlik wyobraził to sobie i na sekundę zrobiło mu się nieswojo. Dał nurka, wywinął kozła w wodzie. Gdy wyprostował ciało do wypłynięcia, zobaczył niespodzianie, że niegłęboko pod powierzchnią, koło potężnego zawiasu, na którym osadzone były wrota, zamocowano kilkanaście ciężkich pocisków, połączonych grubym drutem. Odpłynął w bok, wynurzył się i zadzierając głowę, dostrzegł porcję trotylowych kostek, przykrępowaną do stalowych rozporek wierzei.

Zmierzył oczyma odległość od barki stojącej w przeciwległym kącie i lekko, jak gdyby bojąc się uszkodzić wiązanie, odepchnął wrota stopami, popłynął na plecach wyrzucając miarowo ręce nad głowę.

Z burty zwisała sznurowa drabinka, Jeleń wylazł po niej z wody i klaszcząc po pokładzie bosymi stopami sprawdzał, czy trochę już podeschły przeprane drelichy, które porozwieszał na cumach. Przykro zazgrzytał stalowy hak na pływaku, wciśnięty między duże szyny na kamiennej ścianie.

— Ale oszkliwie piszczy — mruknął do siebie.

Poświstując, zaczął się starannie mydlić i pomyślał, że jak już wróci do swoich starzyków, jak będzie im wieczorami swoje wojenne przygody opowiadał, to musi chyba nie o wszystkim mówić, jak było, bo nie uwierzą.

Jedno, że nie uwierzą, a drugie, że nie zawsze to, co bywa w życiu, w opowiadaniu ładnie wypada. Choćby jak dziś: byli o włos od śmierci, potem zdobyli ważny obiekt na tyłach wroga, ale zamiast siedzieć z bronią gotową do strzału, śpiewając z cicha hymn narodowy i flagą biało-czerwoną powiewając, to on się mydli i byle co naświstuje. Postanowił całe to pranie i kąpiel opuścić w swych przyszłych wspomnieniach.

Zaczerpnął wody wiadrem na lince, począł chlustać sobie na głowę jeden kubeł po drugim, żeby spłukać. Mydliny ściekały na deski, nikły w szparach.

Słychać było, jak ciurkają, wpływając w zenzy. Każde parsknięcie odzywało się echem i tym ostrzej zabrzmiał zrozpaczony okrzyk spod pokładu:

— Hast du keinen anderen Platz mehr auf der ganzen Welt, du Dummkopf?

Gustlik ze zdumienia wypuścił wiadro i odskoczył za budkę sterową. A cóż to za Niemiec, co go durniem obzywa i ma pretensje, że tu, a nie gdzie indziej Jeleń mydło spłukuje? Po sekundzie się opamiętał: owinąwszy ręcznik wokół bioder, chwycił w garść krótki bosak i zeskoczył pod pokład.

Leżały tu otwarte i pozamykane paki z amunicją, z pancerfaustami, ale nie było nikogo. Dostrzegł na rufie drzwi do achterpiku, zamknięte na zasuwę.

Szarpnął je i skomenderował:

— Raus!

Z wnętrza wysunął się Niemiec w mundurze, lecz bez pasa, dość solidnie polany mydlinami. Z wyrazem najwyższego zdumienia na twarzy podniósł ręce, przerażony wycelowanym w piersi ostrzem bosaka.

— Obergefreiter Kugel, „Hochwasser”. Sprengkommando — przedstawił się nie proszony, krzywiąc twarz i opuszczając powieki.

— Du bist gefangengenommen, jesteś wzięty do niewoli — zawiadomił go Jeleń. — Nie trza było z dołu podglądać, to by ci mydła w ślepia nie naciekło.

Jawohl, Herr... Ich kenne diese Uniform nicht...

— Marsz — wygnał go Jeleń na pokład. — Już ja cię nauczę, co to za uniform... Kehrt euch! Stillgestanden!

Niemiec posłusznie wykonał w tył zwrot i stanął na baczność, a Gustlik za jego plecami pospiesznie wkładał koszulę i wciągał spodnie, mierząc wzrokiem metalowe stopnie w ścianie śluzy i kombinując, jak zorganizować wspinaczkę, żeby mu jeniec na łeb nie skoczył. Martwił się też równocześnie, co z tym opowiadaniem zrobić, bo jak mydlenie i płukanie opuścić, to dlaczego by ten Kugel miał pod pokładem nie wytrzymać i zdradzić się okrzykiem.

U wejścia do sieni, gdzie więcej światła, przy tym samym stole, przy którym jedli obiad, siedzieli rozdziani do bielizny i dość porządnie umyci Janek z Grigorijem. Czyścili i sprawdzali broń, uzupełniali magazynki pistoletów maszynowych.

— Trudna melodia. Zanuć jeszcze raz — poprosił Kos.

Saakaszwili odrzucił głowę i zaczął cicho:

— Kartwelo theli hmals ikar...

Janek podśpiewywał za nim, starał się prawidłowo wymawiać.

— Słowa trudne.

— Ty myślisz, że dla mnie polskie łatwe? Przepraszam, poproszę, przynoszę... Trudne, ale piękne — twoje są jak świst szabli rozcinającej powietrze, moje — jak krzyk orła w górach.

— No, nareszcie! — Janek ze śmiechem chwycił go za ramiona. — Z powrotem jesteś Saakaszwili, a nie wyciśnięta cytryna.

— Popatrz — rzekł Grigorij wskazując na dwór.

Ścieżką dookoła klombu nadchodził Niemiec w mundurze, bez pasa, a w uniesionych nad głową rękach trzymał mokre drelichowe spodnie i kurtki. Za nim kroczył Gustlik z bosakiem w prawym, z dwoma pancerfaustami w lewym ręku i zaganiał fryca, żeby po bratkach nie deptał.

— Nie było szóstego, ale jest — oświadczył tryumfalnie. — Jak nie szukać, to sam się znajdzie.

— Gdzie był?

— Zamknięty w komórce na barce. Tam kupa amunicji i tego dobra — położył na stole pancerne pięści.

— No to i czołg nam nie straszny — ucieszył się Janek.

— Widać przeskrobał i Oberleutnant go do aresztu posadził — ciągnął Jeleń.

— Czemu nie do piwnicy?

— Tego nie wiem — wzruszył ramionami, kończąc rozwieszać na wiosłach wyprane mundury, które podawał mu jeniec — ale jak go spytosz, pewnie powie. Opuść, pieronie, ręce — pokazał mu gestem i zaczął przedstawiać Kosowi: — Obergefreiter...

— Obergefreiter Kugel, „Hochwasser” Sprengkommando — spiesznie dopowiedział tamten.

Kos wstał i nie wypuszczając z ręki pistoletu maszynowego, do którego zakładał magazynek, podszedł do jeńca, przypatrywał się jego obrzękłej twarzy i wyblakłym oczom za okularami w drucianej oprawie. W spojrzeniu sierżanta było tyle pogardy, że obergefreiter cofnął się o krok, uderzył głową o rękojeść wiosła.

121
{"b":"759768","o":1}