— Ba-bach!
Ręką szarpnął odrzut, a kiedy wróciła do położenia wyjściowego, to niechcący trąciła dziewczynę w ramię. Honorata zdążyła trzepnąć go po palcach, ale przysunęła się bliżej, żeby nie miał daleko sięgać.
— Z takiego strzelania profit nieduży, a i wojna się kończy. Generałem pan Gustlik nie zostanie...
Jeleń spojrzał na swoje naramienniki, wychylił się do lustra, żeby twarz zobaczyć, i pokiwał głową na znak, że prawda.
— Więc chciałam wiedzieć, jak pan Gustlik myśli na siebie i rodzinę zapracować?
W kuźni! —rozpromienił się Jeleń, zrozumiawszy nareszcie, o co chodzi.
— Ojciec od młodości w Ustrońskiej Kuźni robił i ja też. Przy młocie. To taka maszyna, że tu się podkłada rozpalone żelazo, a ona z góry jak przyfanzoli...
W ostatniej chwili Honorata powstrzymała opadającą pięść Gustlika, uratowała porcelanę od pogromu, i tak jakoś wyszło, że zaraz potem siedzieli obok siebie, jedno drugie w ramionach trzymając.
— Nie ma czego żałować.
— Nie żałuj, Gustliczku, nie żałuj — szepnęła Honorata unosząc twarz ku niemu.
— Czego żałować, jak wszystko niemieckie? — zamruczał Jeleń pod adresem naczyń na stole.
Odsunęła się dziewczyna, westchnęła i podzwaniając porcelana zaczęła ją zbierać, żeby odnieść do kuchni.
— Nieprawda, nie niemieckie — mówiła rozżalona. — Talerze od Duńczyków, karafka z Polski, kieliszki od Francuzów. Wszystko kradzione na wojnie i jakbym chciała, tobym nawet mogła zabrać.
— Jak zabierać, to lepiej to czarne auto, co panna Honoratka wtenczas mówiła — oświadczył z lekka wstawiony Jeleń i nie bacząc, że dziewczyna wyszła z naczyniami do kuchni, ciągnął dalej: — Ale jak panna Honoratka chce, to możemy talerze do auta, pannę Honoratę do auta...
Po alkoholu Gustlik nabrał odwagi. Sam się zdziwił, że mu jej przed chwilą zbrakło i okazję niezwykłą jak pies różę zmarnował. Jak pies właśnie, i to nie Szarik, który ma rozum większy od niejednego, co na dwóch nogach chodzi diabli wiedzą, co ma na naramiennikach naszyte.
Wstał, przytupnął sobie, leciutko zakołysawszy biodrami ruszył uśmiechnięty na spotkanie dziewczyny. Honorata akurat wybiegła z kuchni, ale lęk miała na twarzy, przemknęła do okna pokoju, wyjrzała i dopiero potem zawróciła do Jelenia.
— Niemcy.
— Gdzie Niemcy?
— I tu, i tam. Z karabinami.
— Co nam paru szwabów. — Jeleń wyciągnął rękę w stronę pistoletu maszynowego.
— Nie rusz! — krzyknęła do niego i tupnęła nogą.
Nalała czarnej kawy do kielicha po alkoholu.
— Pij!
Posłusznie wychylił jeden i zaraz potem drugi. Honorata tymczasem przydźwigał z kuchni wiadro pełne wody.
— Podstaw głowę. Niżej.
Bez słowa się pochylił, a ona wylała mu na ramiona i szyję cały kubeł.
— Niemcy wrócili — szepnęła ręcznik podając.
Jeleń wytrzeźwiał. Ocierając jeszcze twarz podskoczył do jednego, do drugiego okna. Teraz on przejął dowództwo.
— Jest trzecie wyjście?
— Nie.
— A do garażu?
— Do środka. Ale od dworu zamknięty.
— Jest to żelazo, co był nim schron zawarty?
— Jest — pokazała w stronę kominka.
— Powrózek mi potrzebny, mocny a długi.
Pozrzucał stare szable i pistolety umieszczone na słupach podtrzymujących schody, a potem, wygarnąwszy z kąta zdobyczne niemieckie automaty, zaczął mocować je na tych samych miejscach.
Honorata przyniosła duży kłąb sznura do wieszania bielizny i zorientowawszy się w lot, o co chodzi, pomagała plutonowemu przewlekać końcówkę przez kabłąki spustowe.
W ciągu tych kilkudziesięciu sekund, które upłynęły od pierwszego ostrzeżenia Honoraty, przez park podchodzili do willi niemieccy piechurzy — czołowy pluton pułku grenadierów należącego do grupy uderzeniowej generała Steinera.
Skoncentrowawszy na północ od Kanału Hohenzollernów, zwanego dziś Havelkanal, 7 dywizję pancerną i 25 dywizję grenadierów oraz jeszcze tuzin pozbieranych na tyłach batalionów, Steiner niespodzianie zaatakował skrzydło 1 Frontu Białoruskiego. Hitler rozkazał mu przedrzeć się do Berlina.
Trafiwszy na Polaków, na oddziały osłonowe 1 armii, Niemcy odrzucili je pierwszym impetem, liczebnością, ogromną przewagą ognia i posuwali się na południe.
Dobrze uzbrojony i wypoczęty pluton sprawnie wykonywał rozkazy podoficerów. Dwie grupy ubezpieczające zajęły stanowiska za grubymi pniami drzew, gotowe do otwarcia ognia, a czołowa drużyna zbliżała się do zabudowań. Szperacze podskoczyli już do samych drzwi, spróbowali klamki, a jeden załomotał kolbą.
— Wer da? — usłyszeli z wnętrza głos męski, ale niepewny i zalękniony.
— Die Wehrmacht. Aufmachen.
— Och, Gott sei dank! Warte doch, ich bin krank, ein Moment... — wyjęczał w odpowiedzi Gustlik i po cichutku mruknął: — Zaczekajcie, pierony klęte, już ja wam pokażę, jakim chory.
Na palcach pobiegł za Honoratą, która otwierała drzwi prowadzące z mieszkania do garażu. Za nimi drzemała w półmroku duża czarna limuzyna.
Światło wpadające przez przykurzone okienka nad wrotami czerwieniło trójkątną chorągiewkę generalską, na której orzeł z rozprostowanymi skrzydłami trzymał w szponach swastykę. Materiał był usztywniony wszytym w krawędzie drutem.
— Nie wybuchnie? — pytała niespokojnie Honorata podtrzymując lewą ręką wysoko zakasaną spódniczkę, w której ostrożnie niosła coś ciężkiego.
— Nie. Gdzie klucz od auta? — odszepnął Gustlik, wieszając na klamce końcówkę konopnego sznura od bielizny, który prowadził w głąb willi.
— Na haczyku.
Z tablicy na ścianie zdjął elegancki kluczyk wozu, otworzył drzwiczki i wśliznął się do wnętrza.
— Panna Honoratka na siedzenie wysypie — doradził otwierając limuzynę z drugiej strony.
— Nie wybuchnie?
— Nie.
Podczas gdy ona wybierała z podołka i układała na przednim siedzeniu zaczepne niemieckie granaty, Jeleń podszedł do wrót garażu, wsunął pod nie łom, dźwignął i bez większego trudu wysadził z zawiasów.
Honorata skończyła z granatami i pobiegła w głąb mieszkania.
— Ech, du Kranke, mach auf. Schneller! — usłyszał zniecierpliwiony głos jednego ze stojących przed willą żołnierzy i walenie butem w drzwi.
— Ein Moment — zamruczał do siebie Gustlik, wyważając ostrożnie garażowe wrota z drugiej strony.
Teraz były już tylko oparte o framugę — wystarczyło pchnąć mocniej, żeby wywalić. Przez szparę nad nimi zajrzało słońce, rozjaśniając przykurzone wnętrze, złote i srebrne błyski zawirowały w skośnej smudze światła.
Jeleń siadł do wozu, przekręcił kluczyk w stacyjce. Drgnął i do samego końca podskoczył czerwony wskaźnik paliwa — bak pełen. Przed krytyczną próbą plutonowy westchnął głęboko, uniósł kciuk prawej ręki na szczęście, jak zwykł robić przed każdym strzałem z armaty, i nacisnął starter.
Wóz zapalił natychmiast, za co został głaśnięty po kierownicy i przegazowany. Podczas gdy grzał się na ssaniu, Jeleń wyskoczył i podbiegł do drzwi willi.
— Honoratka!
— Lecę przecież! — odkrzyknęła i pojawiła się, niosąc na ręku kurtkę, czapkę i pas befehlsleitera NSDAP.
— Przyda się? Generał jak w cywilu, to taki mundur nosił...
— Panna Honoratka ma głowa — stwierdził z uznaniem Gustlik.
Tak prawdę mówiąc, to głowy w tej chwili nie było widać, bo dziewczyna ustawiała na tylnym siedzeniu koszyk z serwisem, który postanowiła zabrać ze sobą.
— Genug. Mach auf! — usłyszeli głos rozzłoszczonego zwłoką podoficera i zaraz potem ciężki łomot kolb wyłamujących drzwi wejściowe.
— Prawda, dość będzie. Już ja wam otworzę — zamruczał do siebie Gustlik i począł lekko napinać sznur.
Drzwi wejściowe już się chwiać zaczynały, gdy nagle tuż nad głowami grenadierów poszły drzazgi odłupywane kulami, a we wnętrzu załomotały serie automatów. Z brzękiem posypały się szyby z rozbitego okna, zagwizdały pociski. Zaskoczeni padli na ziemię i kryjąc się pod ścianami wyszarpywali zza pasów granaty.