Obie grupy osłonowe natychmiast otworzyły ogień. Serie karabinów maszynowych wydziobywały ciemne pryszcze na tynku, rozbijały resztki szyb w oknach, ciskały do wnętrza garście kul. Gdy zrzedły, a potem urwały się na chwilę, to jednak ze środka zaterkotały powtórnie pistolety maszynowe.
— Feuerschutz! — rozkazał oficer. — Osłona ogniowa!
Grad ze wszystkich luf uderzył w okna willi na parterze i piętrze. Czający się pod murami ciskali granaty.
W tej samej chwili z wnętrza po raz trzeci pistolety maszynowe zagrały długimi seriami i umilkły.
Wybuchy obluzowały drzwi wejściowe. Dwu z grupy szturmowej wyważyło je, skoczyli do przedsionka.
— Feuerpause! — krzyknął dowódca drużyny.
— Feurpause, przerwać ogień — powtórzył za nim oficer i jednocześnie dał znak do zmiany stanowisk.
Krótkimi ostrożnymi skokami posuwali się w stronę willi, w której wnętrzu znowu łomotały serie.
Przez wyważone drzwi w ślad za pierwszymi żołnierzami wdarła się druga grupa. Nowi wsuwali lufy do pokancerowanego wybuchami hallu, unosząc głowy nad podłogą zaglądali ostrożnie — i rzeczywiście za rozbitymi sprzętami ktoś się poruszył. Warknęło jednocześnie kilka luf i osypały się po ścianie resztki wielkiego lustra.
— Das war der Spiegel, du Idiot! — zaklął podoficer.
Zerwał się, wbiegł do wnętrza i spostrzegłszy sznur przywiązany do spustów pistoletów maszynowych, wiszących na slupach, cisnął najcięższe ze znanych mu przekleństw.
Nim rozerwały się pierwsze granaty, Gustlik już siedział za kierownicą generalskiego samochodu, ubrany w jasnobrązową kurtkę befehlsleitera, wysokiego partyjnego urzędnika NSDAP, w pasie z szeroką koalicyjką przez lewe ramię, z czerwono–czarną opaską powyżej lewego łokcia. Zerkając w lusterko, poprawił sobie czapkę na głowie i uśmiechnął się do Honoraty, by jej dodać otuchy.
Usłyszawszy wybuchy, ostatni raz napiął sznur, przytrzymał, a potem, cisnąwszy koniec za opuszczoną szybę, począł coraz mocniej przydeptywać pedał gazu, drugą stopą luzując sprzęgło. Wóz ruszył i naparł zderzakiem na garażowe wrota. Wrota drgnęły, wyprostowały się i z wolna, a potem coraz szybciej poczęły padać.
Jeleń wyczekał, aż trzepną o ziemię, ruszył po raz drugi, wyjechał i natychmiast skręcił na tyły budynku, do służbowego wyjścia, które prowadziło w las. Przy otwartych wrotach spotkał drużynę piechoty, ale podoficer, zobaczywszy przymocowaną na lewym błotniku trójkątną chorągiewkę i mundur za szybą, zasalutował pospiesznie.
— Panna Honorata to mogłaby być plutonowym — stwierdził z uznaniem Gustlik, przełączając biegi.
— A pan Gustlik jaką ma rangę?
— Taki jak ten to się nazywa befehlsleiter.
— Ale naprawdę?
— Naprawdę, to jestem plutonowy.
Patrzyli sobie w oczy zachwyceni i uśmiechnięci, póki na wąskiej leśnej drodze samochód nie trafił na wysoko zrąbany pniak.
Trzepnęli solidnie, rzuciło ich do przodu, szczęściem, że nieprędko jechali. Honorata poprawiła koszyk z porcelaną na tylnym siedzeniu. Gustlik cofnął wóz, wyskoczył, przyglądał mu się z przodu.
— Da radę jechać? — spytała dziewczyna.
— Aby ino wyproście.
Chwycił koniec zgiętego zderzaka, który przyciskał oponę, wparł się nogą w błyszczącą niklowaną belkę i zaczął ciągnąć do siebie z całych sił.
Nie poszło mu to od razu, musiał prostować sposobem, przy pomocy łomika, i czasu zeszło więcej niż trzeba. Kiedy na tyle odgiął, żeby się koło mogło obracać, to w perspektywie drogi zobaczył półciężarówkę z żołnierzami. Za nią wyjechały trzy motocykle i zbliżały się szybko.
Jeleń skoczył do wozu, dał gazu, poderwał samochód z drugiego biegu.
Jak nie patrzysz, dokąd jedziesz — pomyślał z pretensją do siebie samego — to możesz tam dojechać, skąd już nic nie zobaczysz.
Zobaczył w lusterku błysk wystrzelonej rakiety. Mocniej docisnął gaz, lawirował w lewo i w prawo, wybierając co równiejsze fragmenty leśnej drogi. Tuż nad samochodem przemknął kłębek światła, rozprysnął się wiśniowymi gwiazdami kilkanaście metrów przed maską.
— Strzelają do nas? — spytała zalękniona Honoratka.
Schowała głowę za oparcie, przycisnęła dłońmi warkocze do uszu, ściągając niechcący wstążkę.
— Jeszcze nie — odpowiedział Gustlik. — Ino proszą, coby my stanęli, to oni nas złapią i zastrzelą.
— Staniemy, panie Gustlik?
— Ale kaj, za żadne pierony! Panno Honorato, biercie te kluchy, wyciągajcie kółka. — Jeleń sam sięgnął ręką, zębami wyrwał zawleczkę i dodał: — A potem za siebie ciepajcie.
Honorata posłusznie odbezpieczyła zapalnik.
— Za siebie? — spytała nie bardzo rozumiejąc, jak ma to zrobić.
W lusterku Gustlik widział już twarze motocyklistów, którzy gwałtownie dodawszy gazu skracali dystans.
— O tak — wystawiwszy rękę za okno rzucił granat wstecz, ponad dachem.
Honorata powtórzyła jego ruch. W tej samej chwili warknęła seria, garść kul przegwizdała górą. Parę zawadziło o cel, podziurawiło blachę. Trzy małe otworki obrzeżone zmarszczkami wykruszyły się w przedniej szybie.
— Strzelają? — pytała Honorata i rwąc jedną po drugiej zawleczki ciskała granaty na drogę.
— Uhm — zamruczał Gustlik.
Nie bardzo go było słychać, bo minęły już trzy sekundy od pierwszego rzutu i jeden po drugim zaczęły grzmieć wybuchy, a z trawy, z kolein gwałtownie wyrastały czarno-czerwone krzaki. Motocykliści starali się wyminąć, przeskoczyć między nimi, ale już jeden, tuż za nim drugi wpadli w wykrot, polecieli w bok na pnie.
Piechurzy z półciężarówki przez parę sekund prowadzili gęsty ogień, ale wjechawszy na granat, utknęli z urwanym przednim kołem.
— Dosyć! — wołał Gustlik, ale Honorata nie zrozumiała go w przestrachu. — Przeca mówię, że będzie dość — przytrzymał ją za rękę.
Dopiero teraz dziewczyna się obejrzała i zobaczyła, że na pustej już drodze coraz to wyskakują płomienie i kurz, wybuchy gonią za samochodem.
Kiedy ostatni kłąb dymu rozwiał się w powietrzu, a nowych nie było widać, siadła na swoim miejscu z powrotem. W przedzie grupki niemieckich piechurów przechodziły z prawej na lewo przez drogę. Widząc samochód z chorągiewką dawali mu przejazd.
— Ale fajnie! — cieszyła się Honorata.
Cień spadł gwałtownie z góry na samochód, zawyło powietrze, rude krechy pocisków smugowych rozczesały korony drzew i tuż nad szczytami przemknęły szturmowce z szachownicami na płatach.
— Fajnie, ale nie bardzo — odpowiedział Gustlik. — Od swojego bym dostać nie chciał.
Spoglądał w lusterko do tyłu, przez szyby do przodu i na boki — sporo tej piechoty w kolumienkach plutonów.
— Panna Honorata mnie lubi?
— Może i lubię.
— Zrobi, co każę?
— Zrobię — zdecydowała dziewczyna.
— Jak dojedziemy blisko kanału, ja powiem kiedy, to panna Honoratka co sił pobiegnie przez most i kogo spotka, powie: „Plutonowy Jeleń powstrzymuje przeważające siły wroga i prosi o pomoc”.
— Ależ...
— Honoratko roztomiła, ten jeden raz mi się nie przeciwiaj.
Pobiegniesz?
— Pobiegnę.
Gustlik cisnął gaz i czarny generalski samochód, skacząc po wybojach, rwał coraz szybciej do przodu.
Kanał, który nocą forsowały czołgi i motocykle patrolu pancernego porucznika Kozuba, jest prostopadłym odgałęzieniem Kanału Hohenzollernów i biegnąc z północy na południe, mógł stanowić dobrą osłonę skrzydła dla wojsk generała Steinera. Należało w tym celu zniszczyć na nim wszystkie mosty i ogniem uniemożliwić przeprawę przeciwnikowi.
Pluton niemieckich piechurów wraz z grupą minerów dotarł w pobliże zwodzonego mostu i zatrzymał się na skraju lasu. Oficer uważnie przepatrywał teren przez lornetkę ze szczytu tego samego pagórka, na którym siedzieli nocą Łażewski i Kozub. Przedpole wydawało się całkiem puste, tylko po drugiej stronie kanału, ścieżką na koronie nasypu jeździł motocykl. Gnał na południe, potem hamował, zawracał i równie spiesznie pędził na północ.
Leutnant nie mógł pojąć, co on tam robi, jakie zadanie wykonuje.