— Zaś ale... Nie sam będę wracał.
— To najpierw pannę Honoratę odwiozę, a potem jeszcze raz po ciebie skoczę.
— Dziękuję pięknie. — Ślązak klepnął go po ramieniu.
— Za trzy kwadranse tu będę — obiecał Magneto.
— Dobra.
Gustlik zbiegł na dno rowu, przeskoczył największe błoto i wspiął się po przeciwległej stronie. Spojrzał za siebie, ale po Łażewskim już tylko obłok kurzu został nad nasypem.
Jeleń ruszył szerokim krokiem i zaraz o motocykliście zapomniał. Nawet nie tylko o podchorążym, ale o „Rudym”, o załodze, o wojnie... Takie go myśli zaczęły nachodzić, że coraz o jedną dziurkę pas podciągał, to mundur wygładzał, to czapkę na głowie poprawiał, aż wreszcie, rozejrzawszy się na boki, czy nikt nie słucha, zaczął śpiewać na cały głos: Hen, na górze stoi zamek, w nim ma luba przebywa, przebywa.
Siedzi sobie przy jasnym okienku białe orły wyszywa!
Ani to był zamek, ani na górze stał i luba białych orłów nie miała zamiaru wyszywać, ale pasowała mu ta piosenka. Uśmiechał się, pokręcił głową, że oto w słoneczny dzień idzie tak sobie beztrosko do panny Honoraty, i po małej przerwie zaczął drugą zwrotkę:
Dobrze ci jest, moja luba
białe orły wyszywać,
wyszywać, my musimy...
Z daleka przyleciał górą narastający świst. Jeleń odruchowo skoczył do przodu, padł w głęboką koleinę czołgową i już leżąc, z twarzą przytuloną do piachu, dośpiewał:
Granat przeniósł, ale rozerwał się niedaleko w polu, wyrzucił słup ziemi i dymu.
— Nie macie gdzie strzelać, pierony?!... — zaklął, otrzepał spodnie i ruszył dalej, kończąc zaczętą zwrotkę:
My musimy, ubodzy wojacy
w pustym polu w rzędzie stać.
Ukryły go kępy wikliny, pojawił się i zniknął znowu, ale wciąż jeszcze słychać było marszowe śpiewanie:
W rzędzie stoim jako skała,
w rzędzie stoim jako mur, jako mur,
wtem nadleci kula rozpalona...
Sam potem rozmyślał, czy tak niechcący wyszło z tym śpiewaniem, czy może specjalnie to sobie ułożył, ale fakt faktem, ża panna Honorata z daleka go usłyszała i miała czas, żeby oknem wyjrzeć, a potem udać ogromne zdziwienie, kiedy w progu stanął.
Ubrana była tak samo jak w pierwszy wieczór, ale dniem jaskrawszą czerwienią krzyczały kwiaty na plisowanej spódniczce, a piegi na nosku pojaśniały niczym, nie przymierzając, rodzynki w wielkanocnej babie i trzeba się było mocno nogami w podłogę zapierać, żeby zaraz nie skoczyć i zbierać wargami nie zacząć.
Chwilę tylko patrzyli na siebie, ale ona pewno się zaraz wszystkiego domyśliła, bo kazała mu siadać i czekać, z miejsca ni krokiem nie ruszając, a sama, poróżowiawszy jak majowa jabłonka, wybiegła do kuchni.
Został więc plutonowy Gutlik Jeleń w obwieszonym dywanami i rogami zabitych zwierząt hallu generalskiej willi, w tym samym, pod którego podłogą byli uwięzieni w schronie jej mieszkańcy. Siadł, jak mu kazano, za stołem, a przed nim stały bogate srebra stołowe, kilka rozmaitych talerzy, naczyń i naczyniątek ze starego serwisu. Strach pomyśleć, co by się stało, jakby tak o które niezręcznie zaczepić.
Przechylając się w fotelu zajrzał Gustlik do wielkiego lustra, które wisiało na wprost drzwi wejściowych, poprawił kołnierz munduru i plując w garść przygładził nieposłuszne włosy. Trącił przy tych zabiegach stół, wszystko zabrzęczało, zadzwoniło, ale szczęśliwie nie spadło.
Przez otwarte drzwi do kuchni dobiegało pobrzękiwanie garnków, skwierczenie rozgrzanych skwarek i miły głos dziewczęcy: Ratujże mnie, Boże, ratujże mnie przecie, ratujże mnie, Boże, ratujże mnie przecie bo mnie straszna bieda po sercysku gniecie.
Widać dzień dzisiaj taki śpiewający wypadł, pomyślał Gustlik i pociągnął nosem, węsząc smaczne zapachy. Przysłuchiwał się dalej, a nawet brwi chmurzył przeciw tej biedzie, o której mowa w piosence, i pomacał pistolet maszynowy przewieszony w dół lufą na poręczy krzesła.
Zakochałam ci się aż po same uszy,
zakochałam ci się aż po same uszy,
chłopaka przygarnąć radam z całej duszy...
Urwała się piosenka i weszła Honorata niosąc na tacy kopiastą porcję jajecznicy, nie mniej niż z tuzina jaj, z wkrojonymi do środka kawałkami mięsa, i spory dzbanuszek z czarną kawą. Postawiła to wszystko na stole, przystanęła obok, wstążki czerwone w warkoczach poprawiając.
— Panna Honorata jak słowik.
— Zaś ale... Pan Gustlik jii.
Oparła o piersi bochenek chleba, po spodzie przejechała ostrzem noża na krzyż i odkrajała dwie pajdy jak do kosy.
— Kto takiej porcji rady da? — wzbraniał się Jeleń.
— Pan Gustlik jak zechce, to każdej da radę — odrzekła bez zastanowienia, a potem jakby się czegoś przestraszyła, lekko przygryzła dolną wargę.
Szukał w głowie, co by tu odrzec na takie grzeczne słowa, ale niczego odpowiedniego nie znalazł, więc kęs chleba odgryzł czym prędzej, żeby nie wyszło, że mruk albo gapa.
Wydostała Honorata z kredensu sporą kryształową karafkę, nie oszczędzając nalała swemu gościowi pełny kielich od wina.
— Sam przecież nie będę.
Nalała sobie, ale tylko na dno, jak panience przystało.
— Panna Honorata to ale zgrabna kuchareczka.
— Najpierw trzeba świeżej świniny nakroić, z cebulką podsmażyć, a dopiero na to jaja.
— A skąd świeża świnina u panny Honorat ki?
— Generałowa miała trzy prosiaki, więc jak wyście odjechali, a przyszła polska piechota...
— Piechota przyszła?
— Nie mówiłam? Przyszła i zanim poszła, to te świnie znalazła. Ja im mówię: „Dobrze, może być gulasz, ale pół szynki mi dacie”. Oni na to: „Damy, jak panna Honorata też nam czego da”.
Jeleń słuchał opowiadania, denerwując się coraz bardziej i złoszcząc, choć nawet nie wiedział czemu. A im bardziej był zły, tym szybciej zmiatał jajecznicę z półmiska, jak to zwykle ludzie nerwowi. W końcu jednak nie wytrzymał i przerwał:
— Chachary ta piechota. Jak trzeba czołgi w ataku osłonić, to w bruzdy wlezą i leżą.
— Ja powiadam: „Dam coś takiego, co mam schowane i z czego będziecie radzi”.
Zakrztusił się Gustlik z przejęcia, ale Honorata palnęła go w kark z rozmachem i trąciła szkłem o szkło. Wypił czołgista duszkiem, a ona ledwo wargi zwilżyła i dalej tłumaczyła, prędkości nabierając.
— No więc jak dostałam mięso, to otworzyłam schron i oddałam ich wszystkich: starego, czterech wartowników i generałową. Trochę się zdziwili, ale wzięli. Tylko broni nie chcieli i tłumaczyli, że po to dobro trochejszczyki przyjdą.
— Trofejszczyki — poprawił Jeleń. — To tacy, co trofeje czyli każda zdobycz bierą. A już jakby taki skarb jak panna Honorata znaleźli...
— Jaki tam ze mnie skarb. Tyle co na sobie i ręce do roboty.
Nalała dziewczyna drugi kielich żołnierzowi i znowu swoim trąciła, nasłuchując, jak ładnie dźwięczy. Jeleń wypił z ulgą i wrócił do jedzenia.
— Pan Gustlik, chciałabym to wiedzieć, jaki ma fach.
— Czołgista.
— A właściwie?
— Celowniczy.
Oderwał się na chwilę od jedzenia i pokazał, jak celuje, wyciągając do przodu rękę, która miała wyobrażać armatę.