Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— Übersetze — zakończył brigadeführer.

Odstąpiwszy dwa kroki, popatrzył tryumfalnie na konstruktora i Brauna, a potem dorzucił cicho:

— Das ist ein guter Witz, to dobry kawał.

— Jawohl, aber ich meine, es wäre besser... Tak, ale sądzę, że byłoby lepiej... — zaczął kapitan i pochyliwszy się do ucha tamtego kończył swoją propozycję zupełnym szeptem.

— On obiecuje... — zaczął Janek zwracając się do załogi.

— Nie wierzę pieronowi ani pół słowa — mruknął Gustlik.

— Czekaj, muszę im wytłumaczyć — ciągnął Kos. — Obiecuje, że jeśli jeden z nas doprowadzi czołg z odległości kilometra na sto metrów do tych dział, będziemy wolni.

— Jak to? — zdziwił się Tomasz.

— Twierdzi, że przerzucą nas za linię frontu.

— Cztery minuty jazdy: Zdążą osiemdziesiąt pocisków wystrzelić — kalkulował półgłosem Saakaszwili. — Ale kaliber nieduży.

— Pociski specjalne. Tam stoi wrak podziurawiony jak durszlak.

— Powiadom wom, że ta esesmańska świnia cygani i jeszcze chce nas za błazna zrobić.

Od strony Berlina przytoczył się głuchy daleki grzmot, ale to nie było echo bombardowania, lecz zapowiedź burzy. Piętrzył się ogromny cumulus, pociemniały dołem, a górą formujący siwe kowadło. Niespokojny podmuch zaszeleścił w piasku pod nogami.

— Pojadę. Powiedz mu, że pojadę — rzekł Gruzin zaciskając szczęki.

— Grześ... — zaczął Kos, ale urwał, napotkawszy gniewne spojrzenie Saakaszwilego.

— Wer ist der tapferste? — spytał brigadeführer, podchodząc bliżej ze swymi towarzyszami. — Kto najdzielniejszy?

— Pojadę — wystąpił do przodu mechanik.

— Du bist ein Pole? — zdziwił się esesman.

— Dla ciebie Polak, cholera by cię wzięła — zaklął Gruzin.

Esesman uśmiechnął się, wskazał na kapitana i unosząc brwi, oświadczył:

— Mein Kollege schlägt vor... Übersetze, bitte.

— Jego kolega proponuje... — tłumaczył Kos.

— Die ganze Mannschaft soll hereingehen.

— Żeby cała załoga była w czołgu podczas jazdy.

— Cobyś zgnił, mamlasie — mruknął wściekle Gustlik.

Szansa była jedna na sto, że zdążą pokonać dziewięćset metrów, nim czołg stanie w płomieniach, nim zginą rażeni odpryskami rozszarpywanej stali pancerza. Potem zaś, gdyby los się uśmiechnął, jedna na tysiąc, że ów wysokiej rangi esesman z dwoma dębowymi liśćmi i srebrnym kwadratem na kołnierzu czarnego munduru, z trupią czaszką na czapce dotrzyma słowa.

Mieli więc po prostu zostać rozstrzelani w oryginalny sposób, wziąć udział w okrutnej zabawie — w ataku na śmierć.

Pierwszy ruszył łaciaty łazik z oficerami i konstruktorem. Za nim „Rudy” prowadzony przez tego samego Niemca, który transportował wóz z frontu na poligon. Załoga stała na pancerzu, trzymając się za uchwyty wieży.

— Chłopcy, odbijomy? — zaproponował Gustlik.

— Daleko nie odbiegniesz. — Kos spojrzał na półciężarówkę z uzbrojonymi żołnierzami, która zamykała kolumnę. — Pomyślałby drań, żeśmy się przestraszyli czołgowej śmierci.

— Źle mi się ta dziouszka wyśniła. Ślubu nie będzie.

Chwilę jechali w milczeniu, ciasno spleceni ramionami. Każdy myślał jednak o swoim losie.

— Medal to ojcu wyślą? — spytał Tomasz.

— Razem zawsze weselej, co, Grześ? — rzucił Kos.

Gruzin odwrócił głowę, w oczach miał łzy.

Z pierwszego samochodu zaczęli coś krzyczeć.

Kapitan stanął na siedzeniu i pokazywał ręką wrak. Wieża podziurawiona na rzeszoto wyglądała z bliska jak czaszka rozstrzelanego.

— Żeby ci ręka uschła, w imię Ojca i Syna — zamruczał Tomasz.

— Dużo masz ropy? — spytał Jeleń.

Saakaszwili skinął głową i lekko się uśmiechnął. Pomyślał, że to niewielka przecież różnica, czy „Rudy” gorzeć będzie godzinę, czy spłonie w parę minut. Kiedy występował o krok przed szereg i hardo odpowiadał czarnemu hitlerowcowi, zużył widać wszystkie siły i resztę odwagi. Czuł teraz, że mięśnie ma jak z waty, że serce łomoce, chcąc uciec z piersi, a chropawy orzech tkwi w przełyku nie pozwalając słowem przemówić.

Niemiecki mechanik przyhamował i starannie ustawił czołg na stanowisku wyjściowym. Od półbaterii zasłaniał go niewysoki dwumetrowy mur z betonu, poszczerbiony pociskami.

Janek musiał lekko trącić Grigorija i pokazać, że czas zejść z pancerza i stanąć przy gąsienicy, a potem patrzył na konstruktora, który siedząc na tylnej ławie łazika uśmiechał się głupio i ocierał pot z czoła. Przyglądał się także, jak brigadeführer gestami pokazuje Saakaszwilemu, że po sygnale ma wyjechać, skręcić i gnać wprost na działa.

Wszystko to obserwował obojętnie, jak wydarzenia, które go nie dotyczą osobiście, póki nie przypomniał sobie, że jest przecież dowódcą. Mechanik i Tomasz stoją obok niego, a Gustlik... Gdzie Gustlik?

Zza czołgu wytoczył się Jeleń osłaniający twarz dłońmi. Za nim wypadł niemiecki kapitan, ten sam, który zaproponował, by cała załoga była w wozie podczas jazdy, władował mu z doskoku drugi sierpowy i poprawił w żołądek.

Ślązak zgiął się, klęknął, z trudem wstał.

— Was ist los? — krzyknął esesman wstając z siedzenia łazika.

— Der Hund hat Patronen in der Tasche, ten pies miał naboje w kieszeni.

Kapitan poprawił mundur, strzepnął z kołnierza ślady kurzu i sięgnąwszy do kieszeni pokazał na otwartej dłoni sześć karabinowych naboi.

— Ach so — zdziwił się esesman. — Jedes Spiel hat seine Regel, każda gra ma swoje prawidła, których nie wolno łamać — kpiąco tłumaczył zwracając się do wykrzywionego, ciężko dyszącego Jelenia.

Warknął silnik i sztabowy łazik odjechał w stronę działobitni. Załoga, teraz już w komplecie, stała obok czołgu. Pilnowali jej żołnierze z automatami w rękach.

Czereśniak przyłożył dłoń do spuchniętego oka i bezgłośnie poruszał wargami. Saakaszwili otarł wilgotne czoło. Kosowi drgnęły ramiona od wewnętrznego dreszczu.

— Mocno cię sukinsyn zaprawił? — spytał szeptem Gustlika.

— Mo ręka — chwytając oddech odpowiedział Jeleń.

— Miałeś w kieszeni naboje?

— Nie. On mi wsunął.

— Drań.

— Nie bardzo.

— Bo co?

Od strony dział strzeliła w górę rakieta.

— Rein — rozkazał załodze niemiecki wartownik.

Sekundę stali jak sparaliżowani, a potem Kos napiętym, wyższym niż zwykle głosem podał komendę:

— Do wozu.

Wytrenowanymi ruchami wspięli się na pancerz, wśliznęli do wnętrza, które długo było im domem, a dziś miało się stać wspólną trumną. Kos odkleił fotografię pierwszego dowódcy, zdjął jego oba krzyże i schował do kieszeni na piersiach.

Saakaszwili puścił przodem Tomasza, potem siadł na swym miejscu, lecz nie dotykał drążków, nie stawiał nóg na pedałach. Splótł palce, by opanować drżenie rąk. Przed otwartym włazem stał wartownik z wymierzonym w jego twarz automatem.

Grigorij pomyślał, że prościej byłoby zerwać się, skoczyć, zmusić tamtego do strzału, przeżyć jak najszybciej ów ból, który go dzielił od ciemnej i wiecznej ciszy. Przymknął oczy, by nie widzieć czarnego otworu lufy, i zaciągnął się mocno powietrzem, przez które szły pierwsze niespokojne podmuchy nadciągającej burzy.

Po zatrzaśnięciu górnych włazów w czołgu zrobiło się mroczno, oczy mieli jeszcze nawykłe do słońca.

— Chłopaki! — zawołał Gustlik przysiadając za plecami Grigorija. — Zanim żech od tego kapitana w pysk dostał, to on mi powiedzioł, coby nie skręcać pod lufy, ino naprzód do tarnin, a tam droga w wykopie pod las wyprowadzi...

— Jak ci powiedział? — spytał pospiesznie Kos.

— Po polsku.

— Wszystko jedno, dogonią — wtrącił Tomasz.

— Ale jest szansa, Grigorij, słyszysz?

Po twarzy mechanika wpatrzonego w lufę pistoletu maszynowego spływały grube krople potu. Drgnęły mięśnie zaciśniętych szczęk. Cichutko podzwaniały zęby.

— Grześ, słyszysz? — po raz drugi powtórzył Kos za jego plecami i rozkazał: — Kładziemy się płasko na dnie, jest szansa...

Saakaszwili leciutko skinął głową na znak, że słyszał. Westchnął, oblizał wyschnięte wargi. Położył dłonie na drążkach, stopy na pedałach. Sięgnął w lewo do kontaktu i przypadkiem dotknął jelca szabli. Usłyszał cichy przy śpiew.

115
{"b":"759768","o":1}