Załoskotały głośno, ale tylko Szarik zwrócił na to uwagę: otworzył jedno oko i zamknął. Reszta spała dalej snem sprawiedliwych. Tomasz zmarszczył brwi, wzruszył ramionami.
— Niech tam — mruknął. — Strudzili się mocno. Popilnuj, Szarik, póki co.
Pies natychmiast usłuchał rozkazu, wypełznął z legowiska i kiedy Tomasz zeskoczył przez okno na podwórze, wilczur zajął jego miejsce. Z wartowniczego posterunku patrzył w ślad za żołnierzem, który szerokim krokiem szedł przez podwórze.
Czereśniak wyprowadził krowę z wozowni, napoił ją, pompując wodę do koryta. Potem przywiązał jednorogą do ciężarówki, wrzucił do szoferki siano i wziął się do dojenia.
Kiedy mleko z blaszanym dźwiękiem strzyknęło do pustego kubła, Szarik zdecydował, że niebezpieczeństwo wraz z mrokiem minęło i zrezygnował z pełnienia warty w oknie. Wśród naczyń na stole wybrał sobie miskę, trzymając ją w pysku wyszedł przez uchylone drzwi z pałacu.
Załoga spała dalej. Janek zasępiony, Gustlik uśmiechnięty, z rozrzucanymi na bok rękami. Grigorij dalej blokujący wejście do sypialni Lidki. Wichura przez sen poruszał ręką, jakby obracał kierownicę, bose stopy drgały w rytmie wyciskania sprzęgła i hamulca. Zaburczał klakson, kapral uśmiechnął się, ale nie ocknął i tylko mocniej zachrapał.
— Ej, ty! — zawołał Tomasz i klepnął krowę po zadzie.
Ciepnęła ogonem, wsunęła łeb przez okno do kabiny, w której Czereśniak urządził żłób. Chwilę żuła spokojnie, a potem sięgnęła po nową porcję i nacisnąwszy mordą zatrąbiła powtórnie.
— Nie rusz — powstrzymał Szarika. — Niech se dźwiękuje.
Powędrowali obaj do kurnika, wrócili z przetakiem pełnym jaj. Tomasz zabrał nadojone wiadro i ruszyli do pałacu. Krowa obejrzała się za nimi i przyjaźnie zamyczała, pracowicie żując łaciatym pyskiem.
Niemcy wczoraj nanieśli sporo suchego drewna, żar jeszcze tlił się pod popiołem na kominku i nietrudno go było rozdmuchać. Nim minął kwadrans, ogromna patelnia stała na rozżarzonych polanach, skwierczał tłuszcz, a Tomasz w błyskawicznym tempie bił skorupki o ostrze pruskiej szpady, podtrzymywanej kolanami, i ciskał zawartość do garnka. Raz i drugi rozbite jajo powędrowało na psią miskę, z której posilał się Szarik i trącając łapą przypominał co pewien czas o swojej obecności.
Czereśniak roztrzepał i wylał jajka na tłuszcz, tą samą szpadą przemieszał i stwierdziwszy, że jajecznica gotowa, postawił patelnię na stole.
— Śniadanie — oświadczył głośno, ale nie uczyniło to wrażenia na śpiących.
— Pobudka, pobudka, wstać, koniom wody dać... — zaśpiewał.
Widząc, że skutek ten sam co poprzednio, wziął z kąta niemiecki granat na drewnianej rączce, ważył go chwilę w ręku i wyszarpnąwszy zapalnik cisnął szerokim zamachem przez okno. Po trzech sekundach zza ogrodowego muru trysnął w górę kłąb dymu i kurzu, przetoczył się huk wybuchu.
Grigorij, Wichura i Gustlik otworzyli niechętnie oczy, przygarnęli bliżej broń. Rozbudzony Janek siadł na posłaniu i spytał:
— Desant?
— Jajecznica — odpowiedział Czereśniak.
— Aha! — ziewnął sierżant, starł dłońmi z twarzy resztki snu i podał komendę:
— Załoga za mną.
Zerwał się, skoczył przez ławę, dał susa w okno, a za nim Grigorij, Gustlik i na końcu, mniej chętny do gimnastycznych wyczynów, polazł przez parapet Wichura. Tomasz wyjrzał i patrzył chwilę, jak odłożywszy broń i ściągnąwszy koszule lali sobie wodę na głowy pod pompą, pryskali jeden na drugiego.
— Panienko — delikatnie, zastukał. — Czas wstać, śniadanie gotowe.
Słysząc wołanie, Lidka z nadzieją spojrzała w stronę drzwi, ale klamka nawet nie drgnęła. Bez słowa wróciła do czesania swych puszystych włosów i patrząc w lustro zastanawiała się, czemu Kos nie ją wybrał, lecz Marusię.
Czyżby naprawdę wolał rude? I czemu Saakaszwili nie próbował choćby zajrzeć do niej? Gdyby przewrócił stertę gratów, które zgromadziła pod drzwiami, i narobił rumoru, to może by Janek się poczuł zazdrosny. Bywa tak, że człowiek dopiero wówczas dostrzega jabłko najbardziej rumiane, kiedy inny wyciągnie rękę w stronę gałęzi.
Tymczasem w pałacowym hallu, przy stole na dwa tuziny gości i nad patelnią wielkości koła od wozu pochyliły się cztery głowy, czworo rąk rzetelnie pracowało łyżkami. Tylko Czereśniak na piątego siedział nieco z boku i rzadziej sięgał swą kopystką. Zagryzali grubo krajanym chlebem, zapijali mlekiem.
— Jak było nocą? — między kęsami spytał Janek.
— Wstawałeś, to wiesz — odpowiedział Wichura. — Cisza. Czereśniak mi nawet sny opowiadał — zakpił i mrugnął porozumiewawczo.
— Co też tu tak pachnie? — pociągnął nosem Gustlik.
— Mnie się też zdawało... — zaczął szofer, ale Kos mu przerwał.
— Jajecznica — wzruszył ramionami i zagadnął, by zmienić temat: — Ciekawe, czy wachmistrz Kalita spadochroniarzy dognał i wydusił.
— Nie wiadomo. Ale sami mu drogę oświecali. Pożar był i trochę strzałów.
— Jeszcze dymi — pokazał Tomasz. — Potem już nie strzelali.
— Nam też w tę stronę. — Janek kiwnął głową i odkładając łyżkę, dodał: — Zostawcie trochę, żarłoki, dla radiotelegrafistki.
— Nie trzeba, ja dosmażę.
— Lidka, chodźże wreszcie! — zawołał Kos. — Południe blisko.
— Trza było wyznaczyć, kiedy wstać — zamruczał Jeleń zgarniając kopiasto z tego, co miało zostać dla dziewczyny — a nie teroz ludzi poganiać.
Nie zjesz, to i robić nie będziesz.
Za drzwiami sypialni coś nagle rymnęło i poleciało z hukiem na podłogę.
Grigorij i Wichura zerwali się, podbiegli do drzwi.
— Co tam?
— Nic, już idę — usłyszeli głos Lidki, która umyta, ubrana i uczesana demontowała nocne, daremne fortyfikacje.
Gzyms, którym drzwi były podparte, przewrócił się i narobił hałasu. Byle jeszcze odepchnąć komódkę, fotel i kufer i można będzie otworzyć.
Naprzeciw dziewczyny stali Grigorij i Wichura, niepewnie uśmiechali się na powitanie i ze zdziwieniem oglądali odsunięte meble, przewrócony gzyms.
— Ajaj, czemu słowu nie wierzysz? — Gruzin pokręcił głową. — Powiedziałem, śpij spokojnie, będę u drzwi...
— Ona ma rację. Słowo słowem, a jak fotel pod klamkę wsunąć to pewniejsze.
— Myślisz, że moje słowo gorsze niż klamka? — rozgniewał się Saakaszwili, poczerwieniał i już chwycił szofera za mundur pod szyją.
— Spokój. Puść! — rozkazał Janek.
— Dajcie przejść. — Lidka roztrąciła ich i siadła obok Jelenia przy stole, na którym Tomasz stawiał świeżo usmażoną i skwierczącą jeszcze porcję jaj. — Dziękuję — skinęła głową, podnosząc pierwszą łyżkę do ust.
— Pospiesz się — przykazał Janek.
Speszona opuściła rękę.
— Jedz, Lidka, poleku, co byś się nie udławiła. — Gustlik podał jej chleb i głasnął po głowie.
Zapadło milczenie. Janek, nadąsany, odwrócił się od Jelenia i zobaczył Gruzina spode łba patrzącego na Wichurę, który szarpnięciem przyciągnął do siebie harmonię, zabierając ją Tomaszowi spod ręki.
— Ja dziś na czołg nie siadam — rzucił szofer w powietrze.
— Ani ja na zakichaną ciężarówkę w połatanych kapciach — parsknął gniewnie Grigorij.
— Każdy na swoje miejsce — zdecydował Kos. — I razem będziemy jechać. Żadnych skoków do przodu ani zostawania w tyle.
— Jasne — stwierdził Gruzin.
Wstał z ławy i zdjąwszy ze ściany pochwę, przypiął ją sobie do pasa.
Rozejrzał się za szpadą, znalazł koło kominka i oburzony zawołał:
— Kto broń w jajecznicy umazał? Kakoj czort...
— Nie margej, Grześ — uspokoił go Gustlik i podstępnie spytał: — Jako żeś ty wczora piosenka śpiewoł?
— To nie piosenka, lecz pieśń — poprawił Saakaszwili. — Pieśń idących na śmierć. Kartwelo theli hmals ikar...
— A jak po waszemu: puść ten miecz...
Grigorij machnął ręką i odwrócił się plecami.
— Rzuć to, zostaw. Nie będziesz przecież ze szpadą do czołgu siadał — tłumaczył Kos podniesionym, zniecierpliwionym głosem.
Patrzył na swych podwładnych, myśląc, jak niełatwo być dowódcą.
Wczoraj rano w najlepszej zgodzie ruszyli z Gdańska i ledwo doba minęła, a już trudno dwóch takich znaleźć, żeby nie warczeli na siebie. Póki żył porucznik... Może lepiej byłoby, gdyby do „Rudego” przyszedł ktoś zupełnie obcy, jakiś oficer, którego w podchorążówce nauczyli, co, kiedy i jak trzeba robić.