Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— Chórem trzeba, na głosy — wyjaśniał Saakaszwili.

— No właśnie...

— Panie plutonowy — Czereśniak nachylił się i osłonięty melodią tak, że inni nie mogli usłyszeć, poprosił: — Jakby pan powiedział to kapral by dał.

— Co?

— Harmonię.

— Czemu miołby dać?

— Sam przecież nie gra.

— To się nauczy.

Melodia zgasła w pół taktu i usłyszeli głos Janka, który prowadził rozpoczętą wcześniej rozmowę:

— Wszystko dlatego, że podzieliłem siły.

— Łączność miała być, a nie było — wtrącił Wichura, zerkając na Lidkę.

Dziewczyna, sprawdziwszy, czy nikt nie widzi, pokazała mu różowiutki język.

— No i nasz koń miał dziś marnego furmana — dodał Gustlik.

— Trzeba było nie przesadzać — odciął się szofer.

Saakaszwili skończył czyścić pas podarowany mu przez ojca Janka, zdjął szpadę znad kominka i rozpoczął pojedynek z niewidzialnym przeciwnikiem.

Pod błyskawicznymi cięciami gwizdało zdziwione powietrze, cień ledwie nadążał uskakiwać przed seriami pchnięć.

— Ustań, bo komu oko wykolesz — zaburczał Gustlik.

Grigorij posłusznie schował broń do pochwy, powiesił na miejsce, uśmiechnął się, ziewnął i znudzony gadaniem wyszedł do sąsiedniego pokoju, przyświecając sobie stajenną lampą, którą zabrał z wozowni.

— Ale z drugiej strony — ciągnął Janek — jak utrzymać w kolumnie dwa pojazdy o różnych szybkościach?... Wszystko jedno, jutro już nie podzielę.

— Gorzej by było, jakbyśmy razem wpadli w zasadzkę — stwierdził Wichura i nachmurzywszy czoło, zagadnął ostro Czereśniaka: — A tyś czemu nie stanął od razu w obronie. Pepeszę miałeś...

— Sam byłem — odpowiedział Tomasz. — Pomocy czekałem.

— A czemuś nie pobiegł naprzeciw?

— Patrzyłem ze strychu chałupy, czy naszych nie zabiorą. Żeby wiedzieć, gdzie szukać. — Zakłopotany tym nagłym badaniem przeczesał palcami włosy, poprawił przedziałek.

— Mało brakowało, a byśmy wpadli — kręcił głową nie przekonany szofer.

— Od tego rozpoznanie, żeby nie wpaść — sprzeciwił się Janek. — Powinienem mieć notes i zapisywać różne doświadczenia...

Wszyscy umilkli, jakby zobaczyli cień dawnego dowódcy, jakby usłyszeli jego zwykłe słowa: „Uwaga, załoga”.

— On miał wszystko w głowie — powiedział z zadumą Kos.

Usłyszeli nagle szybkie kroki, do tamtych podobne, skrzypnęły drzwi.

Niczym na komendę odwrócili głowy. W drzwiach stał Grigorij przytrzymując pod brodą koronkową nocną koszulę.

— Ładnie mi?... — spytał ze śmiechem. — Lidka, to dla ciebie.

Szwabska hrabina zostawiła. — Podszedł i rzucił jej na kolana. — A łóżko takie ogromne...

— Jak u was w Gruzji, nie? — mruknął Gustlik.

— Z namiotem, jak u jakiego króla albo reakcyjnego generała — ciągnął Saakaszwili, nie dosłyszawszy słów Jelenia. — Albo jak na kapitalistycznym filmie.

Tomasz, który już od chwili odginał nożem ogrodniczym sztyfty, zdjął wreszcie z okładki swastykę w dębowym wieńcu, cisnął ją w kąt, a teraz podał dowódcy granatowy, ładnie oprawny notes, nadpalony z jednego brzegu.

— W środku dobry. Można pisać.

— Skądżeś wziął? — spytał Janek, zaglądając do środka. — Fajny...

— Z góry. Radiostacja rozbita, spalonego dużo, a to zostało.

— Ojciec kazał ci zbierać, co Niemcy rozkradli, a ty oddajesz — zakpił Wichura.

— Zeszytów u nas nie było — odpowiedział poważnie Tomasz. — Każdemu to się należy, na czym potrafi robić. Na ten przykład, grającemu harmonia.

— Dej mu ten miech — wtrącił Gustlik przesuwając palcami po fioletowych i czerwonych wykładzinach, błyszczących w świetle lampy jak masa perłowa.

— Za co? — Szofer zmarszczył perkaty nos.

— Za nic. Za to, że gro. Po co ci?

— Dobra. Jak kulki zagwiżdżą i zobaczę, że żołnierz, to dam...

Szarik zainteresowany tym, co jego pan ogląda, wspiął się, oparł łapy o stół i powąchawszy notes zawarczał.

— Złym człowiekiem pachnie?

Pies zaszczekał na potwierdzenie, ale Janek go uspokoił:

— Poczekaj, my tu będziemy różne rzeczy zapisywać. Na przykład: Szarik, mądre psisko.

Wilczur machnął lekko ogonem i opuścił wzrok, bo był to pies skromny nad podziw. Może się nawet zarumienił, ale pod sierścią nie było widać.

— Chodź, pokażę — powiedział głośniej Grigorij, naszeptujący dziewczynie na ucho, schwycił ją za rękę i poprowadził do sąsiedniego pokoju.

Była to sypialnia dawnych właścicieli pałacu. Na ściennych obrazach fauny goniły nimfę, kawaler odziany w czarny aksamit i białe koronki całował damę dworu, nie zapomniawszy zawiesić kapelusza ze strusimi piórami na rękojeści oprawnej w złoto szpady.

— Popatrz — Grigorij podniósł latarnię do góry, oświetlił ogromne rokokowe łoże, nad którym jak namiot wezyra zwisała wzorzysta zasłona.

— Ojej! Odwróć się i poczekaj chwilę.

Lidka nigdy jeszcze nie widziała takiego kobiecego bogactwa. Może przed wojną na filmie, ale mało jej w pamięci zostało. Błyskawicznie zdjęła bluzkę mundurową, narzuciła leciutką długą suknię z zaróżowionej ledwo bieli i ściągnęła łososiową aksamitkę, zawiązała kokardę. Szerzej rozsunęła tiulowe rękawki zdumiona wielkością dekoltu. Jak zaczarowana stała przed ogromnym lustrem. Przymierzyła zdobną spinkę do włosów, skropiła się perfumami. Pogładziła włosy srebrną szczotką, przypudrowała nos.

— Lidka... — Saakaszwili cicho przypomniał o swoim istnieniu.

Dziewczyna podeszła do Grigorija, przemieniona z żołnierza w kobietę.

Popatrzyła uważnie, jakby go po raz pierwszy spostrzegła, i on też patrzył, jakby jej nigdy przedtem nie widział.

— Mogę ci coś powiedzieć? — spytał wreszcie.

— Słucham — odpowiedziała ciepłym, stęsknionym oświadczyn głosem i siadła na brzegu łoża, odchylona w tył, oparta na rękach.

Grigorij przygryzł wargi, spuściwszy oczy przywołał z pamięci podwójny portret dziewczęcej twarzy, z których jedna należała do Hani, i rzekł co innego, niż w pierwszej chwili zamierzał.

— Możesz tu spać. Ja się położę u drzwi, nikogo nie wpuszczę — przyklęknął u jej stóp i tłumaczył unosząc twarz.

A sam nie wejdziesz? — zagadnęła z cieniem nadziei.

— Nie. Słowo. Ja przecież mówiłem, że jak był biały walc, pokochałem Hanię, ją tylko jedną, ale jak poznać...

Twarz Lidki zmieniła się, zastygła w złośliwym półuśmiechu.

— Napisz. Listonosz odróżni. Ale potem jednak, żebyś się nie mylił, będzie musiała lewe ucho na zielono pomalować...

Przez uchylone drzwi wpadł czarny kot, za nim Szarik. Buchnął pisk i szczekanie. Poleciały na ziemię drobne przedmioty spod lustra. Zwierzęta w gonitwie przecwałowały łoże, wypadły z powrotem do sali jadalnej. Kot skoczył w noc przez otwarte okno.

— Szarik, do nogi! — krzyknął Janek, a potem go pogłaskał. — No, cisza, spokój, wypędziłeś złego ducha z pałacu i cisza, dobry pies... To musiał być notes radiotelegrafisty. Tu nawet są jakieś litery, popatrz, Gustlik.

Na kartce czerniały duże znaki pospiesznej notatki: „Ein V. n. 11”.

Jeleń przysunął się bliżej, pochylił głowę i przesylabizował:

— Ajn fau en jedenaście. Pieron wie, co to je?

— Cisza, piesku — Kos dalej uspokajał Szarika.

— Ale... Kaj tam cisza — rzekł Gustlik. — Słyszycie? Warczy. Nie pies, ino samolot — pokazał w stronę okna. — Spuść no, chłopie ferdunklung.

Ta roleta spuść! — wytłumaczył nie rozumiejącemu w pierwszej chwili Tomaszowi i wrócił do niemieckiej notatki. — Ajn fau en... Pierona! — zawołał i chwycił swój pistolet maszynowy. — Ein Viertel nach elf, kwadrans po jedenastej. Mieli my jutro warta przy moście zawiadomić o desancie, a oni dzisiok... Kiero godzina?

— Po jedenastej dwanaście — odpowiedział Janek i zgasiwszy jednym dmuchnięciem lampę, podszedł do okna, odrzucił zasłonę.

Nie tylko usłyszeli, lecz na tle jasnego nieba zobaczyli wyraźnie samoloty transportowe — jeden, drugi, trzeci. Niżej, tuż nad pałacem przegwizdała para myśliwców osłony.

— Sporo — powiedział Kos.

— Janek, tak mi się widzi, że pierwsze, co w tej książce zapiszesz, to coby babom nie wierzyć. Oszwabiła nas falszirmjegerka. Powiedziała, co jutro na ten most przylecą.

79
{"b":"759768","o":1}