Chwilę myślał, co da mu możliwość mówienia czy krzyku.
Wyobraziwszy sobie, że woła Janka na pomoc, rozpoczął świadome próby — wykonał skręt szyi i tułowia, jak tylko można największy, a potem prowadził knebel tuż przy desce, czekając, czy zawadzi.
Dwa razy się nie udało. Swędzące mrowie poczuł w dłoniach mocniej ściśniętych więzami. Kurcz chwycił mięsień na szyi. W skroniach krew łomotała tak głośno, że echo tłukło się po czaszce. Nie byłoby tego, gdyby siedział spokojnie, lecz działanie rozbudziło już wolę i wiedział, że nie przestanie, póki...
Z dużym wysiłkiem, napinając do bólu wszystkie mięśnie, spróbował po raz czwarty czy piąty i wreszcie knebel zahaczył o drzazgę. Zezując nań, Grigorij zaczął cofać głowę. Drzazga zatrzeszczała i wygięła się niebezpiecznie. Jeśli trzaśnie... Na czoło Gruzina wystąpił gruby ziarnisty pot.
Krople drgały, spływały wzdłuż uszu na szyję pokrytą sznurami nabrzmiałych żył.
Jeszcze jeden skręt głowy, mocniejsze zaczepienie i powolne cofanie z policzkiem tuż przy desce. Knebel drgnął, wysunął się odrobinę i teraz, równocześnie ciągnąc i pomagając sobie językiem, nareszcie go wypluł.
Z zamkniętymi powiekami siedział chwilę nieruchomo, odpoczywał.
Bezdźwięcznie poruszył ustami, oblizał wargi. Sprawdził, czy mocno trzymają rzemienie, którymi związano mu ręce i przytroczono do burty: mocno, nic się nie da zrobić.
Uspokojony tym, że jednak już czegoś dokonał, że w razie czego może zawołać o pomoc, postanowił czekać. Skoro ci Niemcy od razu ich nie zarżnęli, to znaczy, że na coś czekają, a tymczasem „Rudy” nadjedzie.
Tomek, choć taki jakby gapiowaty, na pewno uprzedzi Janka. Zerknął na Lidkę i pragnąc ją uspokoić postanowił pogadać o całkiem zwykłych rzeczach.
— Więc, jak usiłowałem ci podczas jazdy powiedzieć, mam pecha, co na dziesięciu starczy. A w miłości całkiem mi się nie wiedzie. Patrzyłem tylko, jak oni, Janek i Marusia, całowali się w szpitalu...
Lidka jęknęła boleśnie przez knebel i pokazała oczyma za jego plecy.
— Nie mogę. Jakbym się skręcił, to nie zobaczę, ale nic się nie bój. Nasi lada chwila nadjadą... Więc na czym to ja stanąłem?... Tam sobie pomyślałem: Niech Marusia dla Janka, ale żeby i ktoś dla mnie. Kiedy Wichura przyprowadził bliźniaczki na bal, poprosiłem Anię, ale to był biały walc...
Lidka z rozpaczą w oczach patrzyła to na Grigorija, to za jego plecy.
— One się zmieniły, więc ta, z którą tańczyłem, w której się zakochałem... Wejdeda! — wrzasnął zaskoczony.
Dziewczyna, nie mogąc inaczej przerwać opowiadania, kopnęła go w kostkę.
— Zgłupiałaś? Boli przecież. Jak się gada, czas szybciej zleci... Ta, z którą tańczyłem, w której się zakochałem, ma na imię Hania — opowiadał dalej skrzyżowawszy nogi po turecku, by kostki były poza zasięgiem kopniaków. — Ale jak mam poznać, która Hania, jeśli one obie...
Zrozpaczona Lidka rozgarnęła nogą siano i zabębniła piętą w deski samochodowego pudła.
— ...Są jak dwie krople wody, jak dwie baraszki z jednego stada. Czemu robisz hałas i nie dajesz mówić? — przerwał wreszcie i zwrócił się do niej z pretensją: — Wiem, że trzeba by naszych uprzedzić, ale skoro mam czas, a nie mogę niczego innego zrobić...
Przerwał i ze zdumieniem patrzył, jak uniosło się klepisko szopy, jak glina pękła i zaczęła się kruszyć. Nie mógł pojąć, co się dzieje, póki w niewielkim otworze nie dostrzegł ciemnego ruchliwego nosa.
— Czekaj, czekaj. Ja zaraz będę mógł... Szarik!
Usłyszawszy swoje imię wilczur wziął się do pracy ze zdwojoną energią, pazurami wyszarpywał kawały gliny, wsadzał łeb, popiskując cofał, podkopywał znowu i wreszcie wśliznął się do wnętrza. Strzepnął piach z futra i skoczył na pudło.
Nie sięgnął, pazury bezsilnie drapnęły o deski. Obiegł samochód — dał susa na maskę, z maski na kabinę i już był w środku. Korzystając, że jego przyjaciele mają związane ręce, serdecznie polizał ozorem ich twarze.
— Przestań — skarcił go Gruzin. — Żeby to tak dziewczyna... Czy ja nie mam największego pecha, jaki tylko można...
Słysząc jęk Lidki urwał. Odchylił się jak najdalej od burty i począł tłumaczyć Szarikowi:
— Gryź, piesku, gryź.
Wilczur, warcząc cicho, obwąchał więzy. Było zbyt ciasno, by wsunąć pysk i przegryźć rzemienie, chwyciwszy je między trzonowe pniaki.
Delikatnie, żeby nie skaleczyć Grigorija, zaczął chwytać przednimi zębami.
Każde szarpnięcie głęboko wciskało więzy w skórę, ale Saakaszwili, posykując z bólu, w dalszym ciągu myślał o swoim i kręcił głową:
— Jedną kocham, ale jak poznać którą? Co robić a?
Puściły oba bykowce i w tej chwili Grigorij zamilkł. Teraz mógł działać i musiał działać szybko. Rozprostował ramiona, przetarł obolałe kiście i już był jednym skokiem w szoferce. Wróciwszy z obcążkami do przecinania drutu, uwolnił Lidkę z więzów i pomógł wyjąć knebel.
Westchnęła głęboko, pokazała bez słowa przed siebie. Saakaszwili spojrzał ciekawie, co było przyczyną lęku dziewczyny, i zawiódł się: niskie drzwiczki prowadziły z wozowni na zaplecze kurnika; stało tam koryto i pieniek z wbitym głęboko, przyrdzewiałym tasakiem do ucinania kogucich głów. Nie było czasu, by wypytywać, czego się bała, więc tylko szturchnął ją w ramię dla dodania otuchy.
— Wiejemy.
— Czekaj. — Dziewczyna odgarnęła siano, spojrzała na zegarek radiostacji, który wskazywał osiem po piątej. — Siedem minut do kwadransa po nieparzystej. Zaczekajmy. Powiem im...
— O czym tu gadać? Chodź. Trzeba tamtych drani w pałacu i tego dezertera...
— Grześ, posłuchaj — zaszeptała spiesznie — to nie dezerter i nie chłopi. Ta w czarnej sukni, wiesz, ma pod spodem panterkę. Kiedy cię uderzyła...
— Baba mnie uderzyła?
— Ona. Kiedy upadłeś i krępowali ci ręce, wszedł oficer w mundurze i coś mówił pokazując na nas, a na końcu „nach Berlin”.
— Nas chciał do Berlina?... Jak? Chyba żeby na miotle.
— Spadochron leżał w kącie, koło kominka. Trzeba jak najszybciej powiedzieć Jankowi. Za siedem, teraz już za sześć minut...
Sprawy zaczynały wyglądać coraz poważniej i po sekundzie namysłu Grigorij spytał:
— Nie boisz się zostać sama, i to bez broni?
Bezgłośnie otworzyła i zamknęła usta. Postanowiła nie opowiadać, jak spadochroniarka, ogromna baba o sile niedźwiedzia, przyniósłszy związaną bez większego wysiłku do szopy, pociągnęła ją za włosy do kurnika, pokazywała na migi, że głowę, jak kurze, odrąbie. Nie było czasu na tę całą makabryczną historię ani sensu w mówieniu, że się boi, skoro kwadrans po piątej zdecydowała nadać meldunek.
— Zostanę — powiedziała. — Dobrze, że oni nie wypatrzyli radiostacji pod sianem.
Grigorij podał jej młotek, żeby się miała czym bronić, a sam skoczył do psiego podkopu. Przymierzył głowę i barki — za wąsko, nie przejdzie. Chwilę dziobał widłami i rozrywał klepisko, a potem legł na plecy i złożywszy ramiona nad głową, wparł nogi w deski sąsieka. Mozolnie począł się przeciskać. Każde pięć centymetrów wymagało solidnego wysiłku. Szarik chwilę patrzył zdziwiony, a potem zaczął pomagać, podkopując boki pazurami.
Prowadzenie czołgu niby rzecz nietrudna, tym bardziej dla dobrego samochodowego kierowcy, ale brak wprawy daje o sobie znać nie tylko na polu walki, lecz nawet podczas zwykłego przemarszu. Mniej łagodny łuk na zakręcie, brak rozpędu przed górką, spóźnione przerzucenie biegu — drobiazgi sumują się i spada przeciętna szybkość. No i na dodatek ta przygoda z bakami. Wszystko razem sprawiło, że „Rudy” skręcił z szosy w kierunku Schwarzer Forst później niż przypuszczali.
Na bocznej drodze, wiodącej do wsi i pałacu, omotał ich gęsty kurz. W otwartym włazie mechanika krztusił się Wichura, a nad wieżą Gustlik i Janek osłaniali oczy. Kos zerknął na zegarek, zeszedł do wnętrza czołgu, włączył radiostację. Podstroił ją i złowił między piskami bliski, wyraźny głos:
— „Rudy” ’, ja Lidka. Czy mnie słyszysz?
— Słyszę, jestem blisko.