— Ja poprosiłem Anię, ale że biały walc, one się zamieniły, więc to była Hania. Jak mam poznać...
— Co ci za różnica? Klękaj przed tą, co będzie szła po lewej, po sercowej stronie — doradził Gustlik — bo jak nie poznajesz, to idzie na jedno.
— Jedną kocham, a drugiej nie. Nie wszystko jedno.
— Wstążka ci dała.
— Tobie ta druga też dała. I obie jednakowo niebieskie.
— Naznacz ją czym i przestań wreszcie — rozzłościł się Janek.
— Ty tak do mnie, do przyjaciela? — smutno zdziwił się Gruzin.
— Przepraszam — Kos objął go za ramię — ale już wytrzymać nie mogę, Marusia poszła na front, dziewczyna przecież, a my stare byki przy tej durnej robocie. — Kopnął nogą resztki muru.
Pęknięta cegła poleciała w dół po usypisku. Pracujący przy uprzątaniu gruzów podnieśli głowy, przystanęli zdziwieni.
Z rozbitej bramy wyszła szczupła kobieta w czarnej sukni, zbliżyła się do jednego z jeńców i zagadnęła, nie poznając, że to Niemiec.
— Przepraszam, syn mi zginął. Mareczek. Może panowie widzieli?
Nie czekając odpowiedzi, odeszła.
— Zur Arbeit, schnell! — krzyknął Janek, kładąc rękę na pistolecie maszynowym i jeńcy wzięli się znowu do łopat.
Ulicą nadchodziła nowa kolumienka Niemców pod strażą radzieckiego żołnierza. Nie spojrzeli na nią nawet, ale kiedy jeńcy mijali chłopców siedzących na gruzach, z szeregu rozległ się okrzyk:
— Panowie!
Gustlik urwał piosenkę, wszyscy wstali i patrzyli zdziwieni.
— Pierona, przeca to Czereśniak! — Pierwszy zorientował się Jeleń i pędem zbiegł w dół, za nim reszta załogi.
— Pastoj! — Gruzin zatrzymał oddział.
— Co tam, panie Czereśniak.
— Zmyłkowo. Ratujcie mnie i syna.
— To Polacy — powiedział Janek do wartownika. — Naszi druzja.
Pustitie ich.
— Plennyje, nie druzja — odpowiedział tamten. — Nielzia.
— Nie puścisz?
— Niet — zaprzeczył ostro wartownik.
— Poczkej. — Gustlik przerwał narastający konflikt. — Dawaj machniom. Dwóch dasz i dwóch weźmiesz. Zakuriwaj — poczęstował zdobycznym papierosem.
— Charoszich dasz?
— A co myślisz? Lepszych jak te chachary.
Wybrał dwóch największych z „własnych” Niemców i kazał im stanąć do szeregu. Ruszyła zatrzymana grupka z surowym wartownikiem, a Czereśniaków Jeleń poprowadził za sobą na murek i pokazał, żeby siedli.
Wyciągnął z kieszeni kawał chleba, rozłamał na pół i wręczył obu wyzwolonym. Chwilę patrzył, jak jedzą łapczywie.
— Terozki nom powiadajcie po kolei, jak było, ino szezyro prawda.
— Samą prawdę?
— Jak u faroża na spowiedzi.
— Po prawdzie to było tak... — zaczął Czereśniak, przeżuwając ze smakiem kęs czarnego chleba.
Zasłuchali się w Czereśniakowe opowiadanie i nie zauważyli nawet, jak wąskim skrawkiem oczyszczonej już jezdni nadjechała między gruzami ciężarówka z Wichurą za kierownicą. Lidka stała na górze, trzymała się szoferki jedną ręką, a drugą z daleka machała do załogi.
— Nasi w najlepszej komitywie z frycami — zmarszczył się generał siedzący przy kierowcy.
Dopiero kiedy Wichura zatrąbił i samochód stanął, załoga zerwała się z miejsc.
— Baczność! — Janek podszedł, by zameldować, lecz generał wstrzymał go energicznym ruchem ręki.
— Wasz raport został załatwiony pozytywnie. Jutro rano ruszacie na front. „Rudy” i samochód Wichury, a na nim radiostacja sztabowa wraz z obsługą. — Pokazał na Lidkę. — Musicie tylko dobrać sobie czwartego do załogi. Kos będzie dowodził i doprowadzi grupę do sztabu pierwszej armii.
— Huraaa! — krzyknęli zgodnie wszyscy trzej.
— Tylko nie podoba mi się, że już zdążyliście zapomnieć o wojnie.
Zeszłej nocy pięciokrotna strzelanina w Gdańsku, dwa napady na podmiejskich szosach, w lasach pełno niedobitków z rozproszonych jednostek Wehrmachtu, w rumach spadochroniarze, a wy sobie ucinacie pogaduszki z Niemcami.
Czołgiści uśmiechnęli się, a stary chłop postąpił krok naprzód!
— Czereśniaka pan nie poznaje, panie generale?
— Rzeczywiście! Słowo daję, a wy czemu w takim stroju?
— Niech będzie pochwalony. — Chłop ścisnął rękę dowódcy. — Przyodziewek nie czyni człowieka. Kapotę się zmieni, ale ja syna właśnie do wojska przyprowadziłem.
— Szmat drogi. Czemu nie na miejscu?
— Żeby w dobre ręce, panie generale. Dwóch miałem. Jednego Niemce zabili i teraz ten ostatni. — Pociągając za rękaw odprowadził dowódcę trochę na bok i coś jeszcze tłumaczył monotonnym ściszonym głosem.
— To ty byś chciał do nas? — spytał Janek.
— Ja nie. Ojciec każą.
Załoga stała naprzeciw Tomasza, przypatrywała mu się badawczo.
Tomasz też patrzył na nich.
— Szczerbaty — stwierdził Grigorij.
— Nie — zaprzeczył Janek. — Tylko ma taki specjalny odstęp, żeby lepiej gwizdać.
— Mocny to on chyba nie jest — powiedział Gustlik.
Kpiny rozgniewały nowego. Gwałtownym ruchem zdjął niemiecką kurtkę i rzucił na ziemię, ściągnął koszulę, strosząc włosy na głowie, i teraz stał półnagi, napinał mięśnie. Gustlik lekko dotknął jego ramienia.
— Pocisk, udźwignie.
Szarik, który biegał po ruinach za swymi sprawami, wrócił, przywitał się z generałem, podbiegł do załogi, lecz zwęszywszy Tomasza, warknął i nastroszył sierść.
— Pies na niego warczy — oświadczył Saakaszwili.
Tomasz przyklęknął, uśmiechnął się i wyciągnął dłoń. Szarik, uspokojony, zamachał ogonem, otarł się o rękę nowego.
— Może i dobry człowiek — stwierdził Gruzin.
— Co umiesz? — spytał Janek.
— Trochę na harmonii gram, strzelam...
— Strzylosz nawet? — Gustlik roześmiał się. — A ryksztos masz dobry? Abo lufa w krzokach?
Podszedł do nowego, pomacał mięśnie. Klepnął po piersiach podobnie jak lekarz, ale znacznie mocniej. Tomasz nie zrozumiał żartu i sądząc, że to bójka, zaprawił Ślązaka bykiem. Tamten zatoczył się lekko, podniósł pięść do ciosu.
— Gustlik, zostaw — cicho rozkazał Janek, zerkając w stronę generała.
— Będziecie się bić? — spytał Kosa podchodzący Wichura. — Słusznie. Do załogi wam się nie nada, bo lepiej od ciebie strzela.
— Nie mądrz się — uciął Janek, spoglądając na Tomasza ze złością, ale i z zaciekawieniem.
Opodal stary Czereśniak tłumaczył dowódcy brygady:
— Obcemu bym nie powiedział, ale panu generałowi, jak ojcu. Przez ten czas, co Hitler u nas rządził, to Niemcy zabrali z chałupy kobyłę jabłkowitą, krówkę, trzy świnie, dobrą siekierę, szpadle cztery.
— Panie Czereśniak...
— Więc jakby syn znalazł...
— Niechże się pan zastanowi: akurat ma trafić i poznać waszą siekierę albo szpadel w takim dużym kraju, jak Niemcy?
— Siekiera spora i dobrze by było poznać, ale jak nie trafi, a podobną by spotkał...
Generał powstrzymał go gestem i obróciwszy się w stronę załogi, spytał:
— Weźmiecie na czwartego małego Czereśniaka?
— Zaś on nie taki mały... — mruknął Jeleń.
— Wołać go Tomasz — dopowiedział stary.
Janek spojrzał na Gustlika, na Grigorija. Tamci niepewnie wzruszyli ramionami.
— Gra na harmonii — mruknął Gruzin.
— Czego nie umie, to nauczycie. Załoga musi być w komplecie.
— Weźmiemy, panie generale. — Janek westchnął, jakby przekonując sam siebie, i spojrzał zezem na Wichurę.
— Już jo cie, kluku, nauczę — groźnym szeptem obiecał nowemu Gustlik.
— Zgoda, weźmiemy go — powiedział generał do Czereśniaka.
— Albo więc nawet jakby koń nie bardzo do naszego podobny był u pana generała, ale da orki zdatny, to ja bym mógł od razu. Bo po co koń, tam gdzie czołgi?
— Zaczekajcie... Wy, Kos, siadajcie ze swoimi na ciężarówkę, jedźcie do wozu i szykujcie się do drogi. Umundurujcie syna, a my tu z ojcem chwilę jeszcze pogadamy.
— Siadać — rozkazał Janek.
Gustlik i Grigorij wprawnie skoczyli do wozu po kole. Tomasz, przymierzając się ze stopnia szoferki, spostrzegł we wnętrzu instrument.
— Harmonia — wyszczerzył zęby, wyciągnął rękę.
— Nie twoja — wstrzymał go Wichura. — Już raz na niej grałeś i co z tego wyszło? Leź na górę.