Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— Nowe czołgi z działami osiemdziesiąt pięć poszły do armii, a reszta brygady zostaje tutaj jako garnizon.

— „Rudy” ma nowy silnik, obywatelu generale — głos chłopaka zwilgotniał. — Póki wojna nie skończona, nikt nie ma prawa...

— Nie ty mnie będziesz uczył. Póki zabawa nie skończona, rozkazuję tańczyć.

— To ja proszę obywatela generała — dygnęła Marusia odrzucając z ramienia gruby kasztanowy warkocz.

Kosowie z uśmiechem patrzyli, jak nowa para rusza w tany — giętka trzcina i krępy dąb burzom oporny. Żołnierze rozstępowała się, robiąc miejsce dowódcy.

— Spieszyłem, żeby na zabawę zdążyć, bo buty niosę — powiedział ojciec rozwijając zawiniątko.

— Dla mnie? — zdziwił się i ucieszył Janek, widząc giemzowe oficerki z wysokimi do kostki sztywnikami.

— Moje sprzed wojny. Mało noszone.

— Za duże będą.

Bez przekonania zrzucił własny but, zmierzył ojcowski i... ledwo go wciągnął. Zmienił drugi, przytupnął.

— Nie za duże? — uśmiechnął się ojciec.

— W sam raz. Dziękuję, tato.

— Pewno ci trochę nogi urosły.

Janek wysunął się do przodu, żeby go było widać, kiwnął na Gustlika, ale tamten nie spostrzegł, bo się pochylał nad Lidką, szeptał jej coś do ucha.

Dziewczyna skinąwszy głową podeszła do grupki, w której stał radziecki generał, poprosiła go do tańca. Zaklaskali najbliżej stojący, a Janek, jeszcze z uniesionymi rękami, zaczął mówić do ojca, jakby kontynuując prowadzoną w myśli rozmowę:

— Tato, co z tą szkołą, przecież ja chciałbym być razem z tobą, ale póki wojna nie skończona, póki Polska...

— Ja cię zatrzymywać nie będę. Gdybym nawet próbował, to w tym wypadku syn ma prawo nie posłuchać...

Parę sekund patrzyli sobie w oczy. Janek zrobił ruch, jakby chciał chwycić ojca za szyję, ale porucznik wyprostował się i tylko podał synowi rękę. Ścisnęli sobie dłonie — dwaj wojskowi, dwaj dorośli mężczyźni. Może nawet pocałowaliby się, ale West dostrzegł Saakaszwilego.

— Grześ!

— Grigorij siedział pod ścianą, a na sąsiednim krześle równie smutny Szarik. Rad, że ktoś przerwał jego zamyśloną samotność, podszedł szybko.

— Dobrze, że ojciec przyjechał, bo Janek... Ale buty! — uniósł ręce z zachwytem.

— Mam prezent i dla ciebie — przerwał mu porucznik. — Pas oficerski.

Grigorij chwycił oburącz wstęgę brązowej skóry przeszytej złotawą nicią, obejrzał, przycisnął do piersi i naraz zaczął mówić po gruzińsku, po rosyjsku, po polsku:

— Madłobt, spasibo, dziękuję! — Zdjął stary, włożył nowy i ściągnął się jak osa. — A to co? — wskazał mosiężne półkoliste uchwyty.

— Do przyczepiania szabli.

— Do szabli — powtórzył w rozmarzeniu Grigorij i dobywszy z nie istniejącej pochwy niewidzialną klingę, zrobił w powietrzu kilka ruchów dłonią, cięć zamaszystych, z których ostatnie wypadło tuż przed nosem Wichury, nadciągającego z dwiema ładnymi, zupełnie identycznymi blondynkami.

— Zgłupiałeś, Gruzin? — spytał szofer i obu pannom począł przedstawiać swoich towarzyszy: — Porucznik West, ojciec Janka... Janek, dowódca czołgu... A ten, co macha ręką, to mechanik Grigorij, czyli Grześ...

Koledzy pozwolą, siostry Borowianki, Hanna i Anna.

— Bardzo nam miło panie poznać — uśmiechnął się West i spytał: — Przywieźliście mąkę, Wichura?

— Przywiozłem, panie poruczniku, pełną barkę, ale ledwo zdążyłem.

— Takie same — wyszeptał zdumiony Saakaszwili, chwytając kaprala za rękaw. — Obie piękne i zupełnie takie same...

— Bo bliźniaczki — wyjaśnił niecierpliwie szofer. — Jak są z nami, to już nie są takie same — parsknął śmiechem z własnego dowcipu i wrócił do opowiadania: — Ledwo zdążyłem, panie poruczniku, bo dwu dywersantów wsiadło na pokład i rowery ukradli...

— Gustlik Jeleń — przedstawił się dziewczętom nadchodzący Ślązak i zaraz zmrużył oko do Wichury. — A ty zaś tak nie fanzol. Jacy to tam przeciwrowerowi dywersanci?

— Przebrani byli po cywilnemu. Jeden kapelusz zgubił, jak uciekał.

— Dywersyjny kapelusz? — wypytywał Jeleń. — Takim gadaniem to byś nie oszydził ani mojej ciotki Hermenegildy, co we wszystkie bojki wierzy.

— ...Mina na kursie, ale ja ją odepchnąłem, chwyciłem automat i... — zmarszczywszy perkaty nos, pokazał jak mierzył — trrrach!

— Oj! — przestraszyły się bliźniaczki i zapiszczały cieniutko.

— Proszę wybaczyć, my tu o sprawach wojskowych, a muzyka stygnie.

Pani pozwoli, pani Aniu — skłonił się Wichura i nieznacznie trącił Grigorija, żeby też się ruszył.

— Haniu — sprostowała spłoszona.

Saakaszwili przygładził wąsa na śniadej, pociemniałej z wrażenia twarzy i pochylił głowę, lecz w tej chwili, gdy już wyciągnął ręce, by przytulić partnerkę, muzyka umilkła.

— Ludzie!

Podium orkiestry posłużyło za trybunę gospodarzowi z Wejherowa, który parę dni temu przyniósł załodze jedzenie do uszkodzonego „Rudego”.

Stał chwilę z ręką podniesioną, wyczekał, aż się uciszy, a potem mocnym głosem zaczął mówić:

— Za te czołgi, co na naszych polach poległy, my żołnierzom choć jeden nowy kupimy. Od Gdańska i Gdyni, od Wejherowa, od Kaszubów. Ile kto ma, tyle daje!

Rzucił parę banknotów na wielką tacę, za jego przykładem poszli inni.

Jedna z kobiet zdjęła pierścionek, ktoś położył obrączkę. Szybko rosła sterta złotówek, trafiały się i ruble od radzieckich żołnierzy.

— Ja, proszę pani — mówił Gruzin, oczekując tańca. — Ja to takiego mam pecha, pani...

— Aniu — podpowiedziała bliźniaczka.

— Uwaga! — krzyknął ktoś od strony orkiestry. — Biały walc, panie proszą panów.

Wśród nadchodzących od strony sali zrobiło się małe zamieszanie.

Gustlik stanął na drodze Marusi, ale odepchnęła go ze śmiechem:

— Z tobą następny — obiecała i poprosiła Westa.

Bliźniaczki szybciutko zamieniły się Wichurą i Saakaszwilim, z czego można by sądzić, że obaj nie byli im całkiem obojętni. Pary zawirowały po sali.

— Zatańczysz ze mną? — Lidka spytała Janka, trącając go w nos kaczeńcem.

— Naturalnie. Patrz, od ojca dostałem — pochwalił się butami.

— A pamiętasz szal, który ci do szpitala przysłałam? Był na przeprosiny, za te oddane rękawice. — Odchyliła głowę, spod spadającej na czoło puszystej grzywki zalotnie patrzyła mu w oczy. — Wiem, że mnie kochałeś, i rękawice mogły być zaręczynowym pierścionkiem. Jeszcze dziś...

— Mogę ci dać te rękawice. Gdzieś chyba jeszcze je mam.

— Zamiast pierścionka? — przytuliła się mocniej.

Chwilę wirowali bez słowa i sala wirowała razem z nimi.

— Nie — powiedział poważnie. — Tak tylko. Nie gniewaj się...

— Ja się nie gniewam. Zrozum: ona zaraz po wojnie wyjedzie i co wtedy?

Nie odpowiedział. Tańczył patrząc ponad głową Lidki na salę, jakby szukał kogoś i nie mógł znaleźć.

Obaj generałowie przypatrywali się tańczącym.

— Starikow nie bierut.

— Taki nasz los — odpowiedział dowódca brygady i dodał: — Pora chyba?

— Pora.

Przesunęli się obaj ku orkiestrze, weszli na podium i nagle jak nożem uciął orkiestra umilkła. Trębacz zagrał sygnał: „Uwaga! Słuchajcie mego rozkazu”. Żołnierze i zdziwieni nieco cywile stanęli twarzami w stronę generałów. Jeden tylko Gustlik przemknął szybko do drzwi, wypadł na ulicę.

— Żołnierze — zaczął dowódca — w wyniku współdziałania między naszymi jednostkami, sprawdzonego wielokrotnie na polu boju, postanowiliśmy dziś wydać wspólny rozkaz o międzynarodowym znaczeniu...

Dalszych słów Jeleń nie słyszał, gdyż biegł co tchu do niemieckiego działa, porzuconego w ruinach, ale jeszcze całkiem sprawnego. Załadował przygotowany pocisk i zatrzasnął zamek. Dopiero potem, kiedy odwinął długi sznur spustowy i wrócił pod okno balowej sali, odetchnął z ulgą i otarł pot z czoła; generał nie tylko nie skończył, ale czytał dopiero punkt pierwszy:

— Mianujemy do stopnia sierżanta sanitariuszkę Marusię–Ogoniok i dowódcę czołgu Jana Kosa.

Oboje wymienieni stali tuż obok.

— Jest’!

65
{"b":"759768","o":1}