— Cisza.
Z daleka, zza folwarku, od tej strony, gdzie za spaloną wsią rozciągał się las, dobiegło dudnienie silników i czołgowe wystrzały. Semen odgadł, że tam musi być dowódca i rozkaz do ataku został wydany bezpośrednio, a nie przez radio. Oni poszli, a my tu czekamy w zasadzce — pomyślał. — Słońce mamy za plecami, od strony Niemców nas nie widać.
Z południa, na małej wysokości, wyskoczył klucz samolotów. Dolatując nad folwark, zmieniły szyk, pełzły jeden za drugim jak nanizane na sznurek i prowadzący nagle załamał tor lotu, znurkował, zrzucił bomby. W momencie, gdy pierwszy wyprowadzał, a drugi ruszał do ataku, od ziemi trysnęły ku górze wysokie kolumny piachu przemieszanego z resztkami nadpalonych belek, z cegłami z rozbitych kominów.
— Co tam się dzieje? — spytał niespokojnie Saakaszwili.
— Sztukasy rąbią w naszych, pierona — zaklął Jeleń. — Jejku kandy, chałupa się ruszo.
— Widzę, pilnuj jej, zapamiętaj, gdzie stanie — odpowiedział Semen.
— Rypniemy do niej?
Wasyl nie odpowiedział. Powolnym, spokojnym ruchem przesunął lufę działa, wziął na celownik pełznący dach. Nietrudno było odgadnąć, co się stało. Jakiś wóz czy działo pancerne zamaskowane w chałupie ruszyło z miejsca i wlokło na sobie dach razem z belkowaniem. Łatwo mógł je zniszczyć, ale wówczas zdradziłby stanowisko.
Samoloty zrzuciły bomby i teraz, rozgniewane jak osy, kłuły las za wsią długimi żądłami serii kaemów i szybkostrzelnych działek. Widać było smugi sięgające ziemi, kłęby kurzu podniesionego wybuchami bomb. rozłażące się w spokojnym powietrzu i dreszcz chodził po skórze na myśl o tym, co działo się tuż przed nimi, w odległości nie większej niż półtora kilometra.
Ze wschodu, ponad zaczajonymi czołgami, przemknęły dwie pary myśliwców. Sztukasy zaniechawszy ataku poczęły wiać w różne strony.
Ostatni, który spostrzegł niebezpieczeństwo, nie zdołał umknąć i przebity z góry seriami broni maszynowej zapalił się, zwalił w las.
Myśliwce odeszły w pościgu na zachód, niebo było znowu czyste. Tylko zza folwarcznych budynków huczały czołgowe armaty Niemców i poszczekiwały moździerze. Pociski rwały się za wioską, a tutaj, na skraju lasu i sosnowego zagajnika, w dalszym ciągu było spokojnie.
— Odparli naszych? — spytał Saakaszwili.
— Odparli.
— Czemu my próżnujemy, przecież...
— Niech to cholera — przerwał Gruzin zdenerwowanemu Jankowi.
— Sam pytałeś nocą — zwrócił się Semen do Kosa — skąd wiemy, że przeciwnik zrobi nieostrożny ruch. Wiemy tylko, że powinien taki ruch zrobić. Czekamy na chwilę, w której się zapomni czy przeliczy.
Na długie minuty zaległa w czołgu cisza. Pod pancerzem robiło się coraz cieplej, a niebo w wizjerach pobladło, zapowiadając upał. Szarik objedzony świeżym mięsem spał spokojnie. Jeleń, który wszystkie wydarzenia zwykł traktować filozoficznie i nie przejmował się niczym zbyt długo, również zadrzemał, kiwnął się, uderzył głową o pancerz i przebudzony ziewnął. Janek wyjął zamek z karabinu maszynowego, obejrzał, zdmuchnął niewidzialny pyłek i zaryglował z powrotem.
W różny sposób znosili ciężar oczekiwania. Gdyby od razu, z samego rana ruszyli do bitwy, nie mieliby czasu myśleć. Teraz, kiedy wiedzieli o nieudanym ataku kompanii stojących po drugiej stronie wsi, wyobraźnia podsuwała im obrazy spalonych wozów, rozszarpanych odłamkami ludzi. W tykaniu czołgowego zegara, w lekkim szeleście wiatru, w przepływających obok minutach rozpuszczony był strach. Grześ sięgnął do gaśnicy i ledwo jej dotknąwszy, cofnął rękę. Zanucił pod nosem piosenkę, urwał po paru tonach.
Sprawdził zamek włazu przed sobą, pogłaskał pancerz.
— Dobry „Rudy” — szepnął i dodał głośno: — Wasyl, widać co?
— Jak zobaczę, powiem.
Między budynkami folwarku, w równych odstępach czasu, parokrotnie stęknęły moździerze, rozrzuciły wachlarzem miny po lesie. Semen widział, jak obsługa wlecze rurę za sobą, zmieniając stanowisko, i opuszcza w wykop pod akacją. Zapamiętał miejsce, w którym się skryli, sprawdził wzrokiem, czy stoi działo przy drodze i gdzie pod dachem maskuje się niemiecki czołg.
— Nic ważnego, fryce się denerwują i hałasują trochę.
Po raz drugi z zachodu odezwała się radziecka bateria haubic. Wybuchy poczęły tryskać między budynkami, jeden z pocisków rozwalił kamienny narożnik obory. Semen liczył początkowo, a potem przestał, bo włączyły się nowe lufy, ogień zgęstniał, rąbał coraz szybszymi salwami w niemieckie pozycje. Wreszcie artyleria urwała i słychać było warkot silników za wsią, długie serie karabinów maszynowych.
Niemcy widocznie zdecydowali wyjść do przeciwuderzenia, bo nagle, zrzucając maskowanie, ruszyły z miejsca dwa, a potem jeszcze cztery czołgi.
Wznosząc tumany kurzu, poszły w stroną skrzyżowania dróg. Semen przygryzł wargi i zdjął dłoń ze spustu. Bardzo go korciło, by posłać za nimi parę pocisków. Wozy zniknęły mu z oczu za budynkami i drzewami, za ścianą pyłu, którą podniosły.
Znowu od południa, tym razem na nieco większej wysokości, szły dwie eskadry samolotów. Wasyl patrzył na nie z uśmiechem i w momencie, kiedy poczęły zmieniać szyk, gotując się do nurkowego ataku, zatarł ręce.
— Janek, chodź tutaj. Szybko.
Kos posłusznie prześliznął się koło podstawy działa i stanął w wieży obok dowódcy.
— Popatrz przez peryskop. Widzisz?
— Samoloty widzę.
— Uważaj, zaraz zaczną bombardować — pospiesznie wyjaśniał Semen. — Nasi zrobili artyleryjskie przygotowanie, ale do ataku nie poszli.
Niemcy na wszelki wypadek wezwali samoloty, ale zdenerwowali się, ruszyli z miejsca. To właśnie ten fałszywy ruch, o który pytałeś.
Sztukasy, wypatrzywszy z góry gęste kłęby kurzu wyniesionego przez czołgi, uznały, że to jest właśnie obiekt ataku. Z wyciem rzuciły się w dół, zwalając jedną po drugiej bomby.
— Oni w swoich? — spytał Kos.
— Fest rypią — cieszył się Jeleń po drugiej stronie działa.
Semen szturchnął Janka w plecy.
— Na miejsce. Gustlik, ładuj odłamkowym. Janek, nasłuchuj uważnie, a ty Grześ zapuszczaj silnik i bądź gotów.
Piąty samolot wychodził z nurkowania, szósty szedł ostro do ataku i w tym momencie w słuchawkach odezwała się radiostacja dowodzenia.
— Sosna, Jodła, Modrzew uwaga.,. Naprzód!
Semen wiedział, że za chwilę i jego czołg zostanie wywołany.
Naprowadził armatę na działo przeciwpancerne, stojące przy brukowanej drodze. Widział, jak biegną ku niemu grenadierzy w łaciatych panterkach i zajmują stanowiska.
— Dąb, Buk, Grab, uwaga...
Teraz już nie potrzebował się maskować. Nim padła dalsza komenda, odpalił. Przez rozsiewający się kurz i dym zobaczył obaloną na bok armatę i sterczącą ku górze, urwaną rurę łoża.
Błyskawicznie przeniósł celownik na akację, szukał chwilę moździerza, nie dostrzegł go, lecz mimo to wpakował pod drzewo jeden po drugim dwa pociski. Drgnęło mu serce z radości, gdy nagle z ziemi trysnął wysoki gejzer wybuchu.
— Amunicja poszła — szepnął i dodaj głośniej: — Przeciwpancernym, ładuj.
— Dąb, Buk, Grab uwaga! — powtórzyła radiostacja dowodzenia i podała komendę: — Naprzód.
— Mechanik, stop — wstrzymał Wasyl Grzesia, który już wysprzęglił i wrzucił bieg.
Semen przeniósł lufę w miejsce, gdzie pozostawił ów ruchomy dach, sekundę go szukał, a potem zobaczył, jak pełznie z wolna wstecz, starając się zająć pozycję obok folwarcznych zabudowań. Naprowadził lufę w środek słomianej sterty i odpalił. Strzecha drgnęła, obróciła się w miejscu i spod niej, jak ranny zwierz, wymknął się w skręcie potężny ferdynand. Szedł na tylnym biegu wykonując jednocześnie zwrot. Nieopatrznie ustawił się bokiem.
— Podkalibrowym ładuj.
— Gotowe.
Wasyl starannie odłożył poprawkę, ale w tym momencie ferdynand stanął, znieruchomiał na parę sekund. Porucznik skorzystał z okazji, wbił pocisk pod wieżę i nie czekając na rezultat rozkazał:
— Mechanik, naprzód! Gaz.
Zerwali się z miejsca, jak wyścigowe konie, zbyt długo zamknięte w boksie. Skoczyli raczej, niż wyjechali z okopu i poszli na folwark.