Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Szarik, który od dłuższej chwili łaził wokół, znalazł wreszcie lukę i wpychając się między Jelenia i Kosa wysunął mordę nad mapę. Jedno ucho opuścił, drugie postawił i patrząc w twarz generała uważnie słuchał.

— Chodziło mi o to, byście znali ogólną sytuację. Ale dla was jest inna robota. Popatrzcie w to miejsce.

Generał pokazał na mapie oznaczone czerwonym kolorem pogięte kółko na południu za liniami niemieckiego frontu. Zewsząd, w stronę owego kółka, skierowane były ostre granatowe strzałki.

— Tam bije się okrążony batalion gwardii kapitana Baranowa. Dwa dni już walczą, bo dostali rozkaz, że cofać im się nie wolno. Teraz, gdy wykonali zadanie, trzeba, żeby przebili się do swoich. Słychać ich jeszcze, jak walczą, ale amunicji już mają niewiele i brak łączności. Jeśli zostaną na miejscu — zginą, trzeba pomóc. Jak myślicie?

Generał uważnie patrzył na twarze załogi, przenosząc wzrok z jednej na drugą. Niewielka żarówka rzucała z góry ostre, podłużne cienie. Janek skinął.

Jeleń powiedział: „Tak jest”. Saakaszwili podrapał się po głowie i oświadczył: „Jasne”.

— Trzeba do nich dotrzeć — rzekł Semen.

— Plan taki — ciągnął dalej generał. — Dwa wozy plutonu dowodzenia będą markowały atak na tej przesiece, pohałasują na całego, ściągną ogień na siebie. Wówczas wy, bez desantu, ruszycie przez las. Niemcy wojują według map, a my w swoim kraju mamy więcej dróg, niż można na papierze oznaczyć... Teraz pan ma głos, panie Czereśniak, tylko pomalutku.

— Ja pomalutku, pomaleńku... — chłop tarł szczękę, zarost zaszeleścił mu pod dłonią. — Znaczy tak: ścieżka wedle trzech buczków, co stoją nad przesieką, a tam zaraz dalej leszczyna. Jak iść prosto, to będzie jedna polanka, potem druga i trzecia, ale trzecia z błotem, lewą stroną trzeba obejść, i zaraz góreczka niewielka, na niej jeżyny. Za tą górką to już nie da rady przez las, bo tam się kończy, i takie krzaczki, jałowce rosną na piachu. Stamtąd jak popatrzeć, to widać chojniak, ten co to Ewinowem nazywają, i trzy chałupy w rzędzie ponad drogą. To tam.

— Powtórzcie jeszcze raz — poprosił generał.

Chłop powtórzył.

— Dobrze się wyznowocie w tym lesie — pochwalił Jeleń. — Gajowym byliście?

— Nie, ja to jestem studziancak. A las znam, bo jak najstarsi pamiętają, tośmy zawsze do puszczy po drzewo chodzili, tylko potem pan hrabia, znaczy się pan Zamoyski Stanisław, świeć Boże nad jego duszą, bo chyba już z siedemnaście lat będzie, jak się na aeroplanie zabił... To znaczy pan hrabia nie pozwalał, a myśmy do lasu po drzewo, nie żeby kraść, bo do lasu zawsze prawa były, ale właśnie nie przesiekami, tylko ścieżką wedle trzech buczków przez leszczynę, żeby się leśniczemu na oczy nie nawinąć...

— Poruczniku Semen, jest teraz godzina 17.27.

— Tak jest, 17.27 — Semen zbliżył rękę do żarówki, przesunął nieco minutową wskazówkę.

— Tu podejdzie pluton naszych rusznic, żeby dopomóc gwardii, a wy odskoczycie za pagórek, przejdziecie na skraj sto dwunastej działki. Tam zatankują wasz wóz na polanie, uzupełnicie pociski i pojedziecie do trzech buczków, o których już wiecie. Tamte dwa wozy zaczną na dziesięć minut przed siódmą. Zaczną ostro, a wy odczekajcie, aż się dobrze rozpali cała awantura, i potem naprzód. Spieszcie się, żeby za widna wyjść do celu, bo inaczej jak nie Niemcy, to okrążeni gwardziści was po ciemku postrzelają. Nie mamy jak zawiadomić kapitana Baranowa.

— Jakby się spóźnili, to postrzelają? — spytał ze strachem chłop.

— Tak, panie Czereśniak.

— Nie poznają swego?

— Niemcy, jak ruski czołg chycą, to też nim jeżdżą — wyjaśnił Jeleń.

Usłyszeli w tej chwili, że ktoś wszedł na pancerz.

— Tankisty — poznali po głosie Czernousowa i otworzyli właz — podeszły wasze rusznice i jak raz Niemcy przed nami zapalili ściółkę, dymi na całą przesiekę. Korzystajcie, póki niczego nie widzą. Spasibo, czto pomogli.

Do zobaczenia.

Jeden przez drugiego wyciągali doń ręce, ściskali dłoń. Ostatni pożegnał się generał. Sierżant zeskoczył i stał na nasypie okopu, nie odrywając dłoni od hełmu. Dopiero gdy zawarczał silnik, przestał salutować i jak zwykle pogładził wąsy.

Ruszyli na tylnym biegu, czujnie wpatrując się w dym przez celowniki i peryskopy. Odchodzili z wolna, gotowi w każdej chwili do otwarcia ognia.

Dopiero gdy pagórek osłonił ich od strony frontu, rozwinęli się i poszli szybciej przesieką. Za nimi jechał generalski willys z szoferem i dwoma fizylierami, trącając niższe gałęzie srebrną anteną radiostacji.

Skręcili w lewo do polanki, gdzie zobaczyli czołg uzupełniający paliwo i amunicyjną ciężarówkę zamaskowaną między drzewami. Dowódca tankującego wozu, szczupły chorąży Zenek, machał ku nim ręką, pokazując, gdzie mają stanąć.

Janek patrzył na niego niechętnie. Początkowo trudno mu było zapomnieć, że nie chciał go wziąć do brygady, a potem jeszcze, że koło Lidki się kręcił, masło i herbatniki jej nosił z dodatkowej oficerskiej porcji, którą w załodze Semena dzieliło się równo na wszystkich. I oschły był, bardzo pilnował salutowania, meldowania, które u czołgistów stosowane było raczej odświętnie, a nie na co dzień.

Wóz stanął, Semen zeskoczył pierwszy na ziemię.

— Czego on chce? — mruknął Kos do Grzesia, pokazując mu chorążego Zenka, który podszedł i stanąwszy na baczność witał się z Semenem.

Nie dowiedzieli się tego, bo zaraz trzeba było brać się do pracy, a tamci rozmawiali kilkadziesiąt kroków dalej.

— Wiem już o wszystkim — powiedział chorąży. — Masz trudną robotę. Będę trzymał palce za twój wóz i za załogę.

— W ogóle wojna rzecz niełatwa. Ty też masz przecież parszywe zadanie. Będziesz ściągał ogień na siebie.

— Co za porównanie! My pohałasujemy, wrócimy, a wy musicie się przedzierać na tyły, prosto w paszczę tygrysów i panter... Pół godziny temu mój mechanik złapał w lesie jakąś wypłoszoną kurę. Dałem ją fizylierom, żeby oskubali i wsadzili do wrzątku. Na rosół zdążę. Słuchaj, Wasyl, mam wielką prośbę, zamieńmy się. Ja powiem generałowi, poproszę.

— Daj spokój, z jakiej racji.

— To trudno powiedzieć. Rozumiesz, ty tu przyszedłeś, żeby uczyć, a bitwa na naszej ziemi.

— Nie chciałbym być takim nauczycielem pływania, który chodzi po brzegu, boi się zamoczyć nogi, a uczniów spycha na głęboką wodę.

Wykluczone. Nie mówmy już o tym — ostatnie słowa Semen powiedział surowo, twardo, ale zaraz uśmiechnął się, chwycił tamtego za ramię i dodał:

— Dziękuję ci, Zenek.

Przez ten czas załoga nie próżnowała. Jeleń, że najsilniejszy, dźwigał jedną po drugiej skrzynki amunicji armatniej dla czołgu i strzeleckiej dla okrążonych piechurów. Grześ podawał je stojącemu na pancerzu chłopu, a tamten ostrożnie opuszczał do włazu, gdzie odbierał ładunek Janek, rozlokowywał we wnętrzu maszyny. Mechanicy z kompanii technicznego zaopatrzenia uzupełniali paliwo i oliwę, technik obchodził czołg dokoła, sprawdzał traki i bandaże na kołach nośnych.

Generał, widząc powracającego do wozu Wasyla, zawołał:

— Teraz już jest komplet, a pan, panie Czereśniak, na pewno się zmęczył. Pojedziemy, na nas pora.

Chłop zlazł niezgrabnie na ziemię, podszedł zapinając marynarkę i zatrzymawszy się o dwa kroki przed dowódcą brygady powtórzył:

— Na nas pora, panie generale.

Nie ruszył się jednak z miejsca i nasadą otwartej dłoni szorował w dół i w górę po zarośniętej szczęce.

— Już jedziemy, o czym jeszcze myślicie?

— Ja tak myślę, czy oni te buczki znajdą. Nietutejsi przecież.

— Chyba znajdą.

— Ja bym tak może pokazał.

— A plecy nie bolą?

— Oj, bolą! Ale czy tu stoję, czy tam bym poszedł, to na jedno wychodzi.

— Kto wie, może macie rację, że nie byłoby źle.

— A pan generał dałby mi potem papier jaki na drzewo. Znaczy się, żeby chałupę postawić, bo czworaki spalone.

— Papier na drzewo dam. I ziemię też dostaniecie.

— Ruskie, co u nas byli, to też tak powiadali. Tylko co to cudzą ziemię obiecywać. Czy hrabina ich posłucha?

30
{"b":"759768","o":1}