Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Podchorąży widział przez sekundę, jak pierwszy wóz, podchodząc do przejścia w przeciwczołgowym rowie, zwolnił i począł opuszczać w dół swą kwadratową mordę.

— Fajny był ten mercedes.

Wraz z obrotem kołowrotu Gustlikowi nasunął się przed oczy widok zjeżdżającego w dół czołgu.

— Mało wiela Honoratkowej porcelany zostanie.

Łażewski zobaczył szczyt wieży, potem lufę wysuwającą się z rowu.

— Zaraz nam przysuną.

Wyjeżdżający z rowu czołg niósł poniżej lufy, na przednim pancerzu, pogięte resztki czarnego mercedesa. Kiedy wspinając się pokazał na chwilę podbrzusze, nad nasypem zagrzmiał ostry armatni wystrzał i plama ognia przesłoniła kanciaste pudło ze stali.

— „Rudy”! — krzyknął radośnie Gustlik.

Wystrzeliwszy przeciwpancerny pocisk, Janek miał w celowniku na pierwszym planie nieostry fragment wznoszonego jeszcze skrzydła mostu.

Pośrodku pola widzenia płonąca pantera osuwała się z wolna w głąb rowu.

Czołg, który jechał tuż za nią, wrzucił wsteczny bieg i zaczął się cofać.

— Jeszcze raz — rozkazał Janek.

— Gotowe — odrzekł Tomasz ryglując zamek.

Błysnęło, huk uderzył w uszy niczym bokserska rękawica, świsnął odrzut, brzęknęła wyrzucona łuska.

Niemiecki wóz dostał w gąsienicę, zjechał z niej ryjąc bokiem piach, a rozpęd obrócił go półprofilem.

— Przeciwpancernym.

„Rudy”, osłonięty wałem ziemnym, stał wspięty gąsienicami na nasyp.

Lufa drgnęła, uniosła się odrobinę i ostry huk znowu targnął powietrzem.

Ukryta za wieżą Honorata skuliła się jeszcze bardziej, mocniej zatkała dłońmi uszy, usiłowała wepchnąć w nie końce warkoczy.

Błyskało i grzmiało raz po raz, drgał wstrząsany odrzutami pancerz czołgu, ale dziewczyna nie miała zamiaru uciekać. Poruszała tylko wargami, jakby wołała albo modliła się, i przymykała oczy.

Gdy unosiła powieki widziała, że od strony Kreuzburga jadą wciąż nowe posiłki: ciężarówki wysypywały piechotę, ciągniki, zataczając łuki, ustawiały działa na stanowiskach ogniowych. Górą coraz więcej przelatywało samolotów, spoza kanału dobiegał gwizd bomb i grzmot ich wybuchów.

W zasięgu wzroku Honoraty od czasu do czasu eksplodował pocisk, wyrzucał ku górze czarną fontannę. Gęsto furkotały odłamki. Jeden nawet spadł na pancerz, zakręcił się jak bąk i sparzył ją w palce, kiedy ze wstrętem strącała go na ziemię.

Na domiar złego wieża, której uchwytów trzymała się Honorata, jeździła to w lewo, to w prawo, ciągnąc ją po pancerzu. Zaczęły się mieszać i nakładać na siebie obrazy, gwizdy i huki, błyskawice przenikały nawet pod zamknięte powieki.

Wszystko to trwało bardzo krótko i jednocześnie bardzo długo. Potem zapadła ciemność zupełna, a kiedy dziewczyna otworzyła oczy, to zobaczyła tuż obok błyszczącą gąsienicę i obłocone koła nośne „Rudego”, a nad sobą — poczciwą zatroskaną twarz Gustlika, który ocierał jej skronie mokrą szmatą.

Honorata uśmiechnęła się najpierw oczyma, a potem całą okrągłą, piegowatą i umorusaną w tej chwili buzią.

— Odwiozłem ją i zostawiłem w Kreuzburgu pod opieką porucznika — tłumaczył się Łażewski.

— Żeby zastukała w pancerz, to bym ci ją schował — dodał wyglądający z wieży Janek.

— Czemu panna Honorata w bezpiecznym miejscu nie została? — łagodnie spytał Jeleń ogromnie rad, że otworzyła oczy.

Zaczerwieniła się radośnie, a potem, opuściwszy powieki, wyjaśniła z lekka zawstydzona:

— Wiedziałam, że do czołgu to pan Gustlik wróci na pewno.

Janek z uśmiechem patrzył na tę parę z wysokości wieży „Rudego”, ale nagle spoważniał, głęboko wciągnął hełmofon, żeby lepiej słyszeć, a potem skrócił taśmę laryngofonu, przełączył radiostację na nadawanie i odpowiedział:

— Ja „Rudy”, zrozumiałem was, Grot. Wykonuję — pstryknął wyłącznikiem i podał komendę: — Do wozu. Generał woła. Ciebie, Magneto, też.

— Weźmiecie? — spytała z przestrachem Honorata.

— Jakżeby nie? — zamruczał Gustlik podnosząc ją z ziemi i stawiając na pancerz.

Jeszcze się ładowali do środka, a Grigorij już ruszył i z wolna na tylnym biegu wykręcał.

Po tamtej stronie kanału zostawili pobojowisko: kilka dopalających się czołgów i transporterów, nieruchome sylwetki poległych. Przez most ponownie opuszczony maszerowała piechota, jechały działa. Nad lasem, do którego cofnęli się grenadierzy, krążyły ze dwie dziesiątki szturmowców, zrzucały bomby i szyły rakietami.

Generał oddał mikrofon Lidce siedzącej w opancerzonym transporterze, nad którym sterczał wysoko maszt radiostacji. Gestem ręki wstrzymał sanitariuszy mozolnie dźwigających nosze z obandażowanym po oczy Kozubem.

— Nie odzyskał przytomności?

— Nie — odpowiedziała doktor Irena, ściągając z dłoni gumową rękawicę i zdejmując biały fartuch, w którym dokonywała opatrunku.

— Dowieziecie żywego?

— Postaram się.

— Dziewięć lat w ogniu. Wyszłoby na to, że morze przepłynął, a zatonął u wejścia do portu.

Ostatnie słowa powiedział bardziej do siebie niż do niej. Chwilę milczał, a potem rozkazał dowódcy transportera:

— Ruszajcie za nimi.

— Zaczekajmy trochę — poprosiła Lidka. — Pojedziemy razem z „Rudym”.

— Nie po drodze. Odprowadzicie kolumnę sanitarną do szpitala i przed wieczorem wrócicie do sztabu armii.

— Obywatelu generale — powiedziała wstając z miejsca i pochylając się przez pancerz — ja muszę zobaczyć Janka, choć na pięć minut, nawet na dwie minuty, muszę mu powiedzieć...

Urwała, żeby przełknąć łzy, odgarnęła ręką jedwabiste włosy, przesłaniające twarz.

— Stało się coś? — spytał ostro dowódca.

— Tak — skinęła głową i zdecydowała się powiedzieć prawdę: — Widziałam jego raport...

— Nie do ciebie był przecież adresowany — uniósł brwi i zmarszczył czoło.

— Ja niechcący... Kiedy kładłam do torby polowej, koperta się otworzyła i to było zaraz w pierwszym zdaniu.

Lekarka, załadowawszy ostatnią sanitarkę, wracała, żeby zameldować odjazd. Generał gestem pokazał jej z daleka, by ruszała, i powtórnie zwrócił się do sierżanta dowodzącego transporterem:

— Długo tu będziecie sterczeć?

Pancerny wóz ostro ruszył z miejsca i pierwszy wyjechał za mury obozu.

Za nim stadko motocyklistów osłony i jedna za drugą sanitarki.

Generał stał chwilę w miejscu, a potem poszedł przez dziedziniec w stronę bramy, mijając paru poległych w panterkach i hełmach. Kilka metrów za nim, jak wierny koń, sunął otwarty łazik z kierowcą i fizylierem.

Spomiędzy pogiętych kantowników rusztowania wywinął się Szarik, pobiegł na spotkanie, witał radośnie nie widzianego od paru dni przyjaciela.

— Co tu robisz? — zdziwił się dowódca targając psa za łeb. — „Rudy” w boju, a ty się włóczysz?

Wilczur szczeknął, zawarczał i zaskomlał, starając się wyjaśnić swą poranną przygodę z czapkami, ale nie bardzo mu sig to udało.

— Trochę rozumiem, ale niezupełnie — odpowiedział generał. — Zaczekaj.

Nie zdążyły jeszcze wszystkie sanitarki wyjechać, gdy porykując sygnałami przecisnęła się obok nich pod prąd krótka kolumienka motocykli i przystanęła pod murem.

Baczność! — podał komendę Łażewski, podbiegł i zameldował: — Obywatelu generale, most utrzymany. W trzeciej drużynie jeden zabity, dwu rannych. Reszta plutonu...

— Reszta twego plutonu w osłonie kolumny sanitarnej — przerwał mu dowódca. — Gdzie czołg?

— Zaraz będzie — zerknął za siebie podchorąży i dodał: — Plutonowy Jeleń wstrzymał pierwszy atak, podczas drugiego wsparła go moja drużyna, potem „Rudy” i wkrótce wojska podeszły. Nie puściliśmy szkopów przez kanał, a teraz tak ich lotnictwo grzmoci, że wiać zaczęli i już paścig poszedł.

Żeby porucznik Kozub ruszył jotesy i cały mój pluton...

— Reszta waszego plutonu pomagała odeprzeć atak grup dywersyjnych.

Obóz jest podminowany, oni go mieli wysadzić — generał wskazał na zabitych w panterkach. — Kozub dostał dwie kule przez pierś.

161
{"b":"759768","o":1}